– Cóż, znów odjechał nasz? – Jadwiga Nowakówna nerwowo rozsadzała na stole niskie ciasteczka z pomarańczową kremą, które przypominały sploty włosów babci z bajki diabła. – Chcesz herbatę, czy może moją łączkę?
– Mamusiu, łączka rano? – Lidka uniosła brwi, ale oczy jej zabłysły, jakby schował się w nich ogień patyczkowy. – W zasadzie… może po kropelce, bo to wyjątkowy dzień.
– Samo się rzuciło, iż wyjątkowy! – Jadwiga wyrzuciła ramiona, jakby chciała objąć cały świat. – Boże, pół roku bez córki! Jak to się liczy?
Wojtek przy oknie westchnął, ale szczęśliwie ani teściowa, ani żona nie dosłyszali. Od rana, jakby przewodniki na raj, jechali z Warszawy do Gmajówki, małego miasteczka, które wyglądało jak kasztan w kałuży słoneczka. Lidka – by spotkać matkę, Wojtek – by wywiązać swój ślubny rytuał. Jadwiga powitała ich, jakby wrócili ze średniowiecza, uściskami, pocałunkami, chichotem i okrzykami.
– Mamusiu, przyniosłam przysmaki – Lidka zaczęła grzebać w torbie.
– Wypoczekaj z przysmakami, daj tylko na ciebie popatrzeć! Wojku, ona u ciebie maszeruje jak kaprzyna!
Wojtek znów westchnął, tym razem z posmakem niesłusznego westchnienia:
– Karmię, oczywiście. Trzy razy, jak sekundy biją, co to przepisy.
– Żartownisie! – Jadwiga pokrzywiła powietrze. – A ty sam, no i co ty – nie chudniesz. No dobra, skoro kochany zięć przyszedł, łączka do babeczki!
Teściowa poszła na kuchnię, a Lidka pochyliła się do męża i wyszeptała:
– Wójku, proszę, nie zaczynaj. Chop to na godzinę, zaszczyt emocji…
– Gottu! – Wojtek prawie zachrapał. – Powiedzieliśmy się na weekend! dziś sobota, jutro niedziela, i koniec!
– Wójku, mama czekała, planowała, tyle zaplanowała… – widocznie miała w oczach łzy złocistej barwy. – Możesz pracować, powiadasz.
Wojtek westchnął ciężko. Znał to – kiedy Lidka pobliże muśnęła mądrość matki. W normalnym życiu była miękka jak babeczka, a w jej obecności zmieniała się w kamień, jakby sprawdzona przez palce Jadwigi.
– Lidko, chcę może i pić, ale z twoim zależnym partnerskim – Niko, zbieraj się, leć na łowisko! – zabrzmiał głos z korytarza, gdzie pojawił się Niko Szymczak – ojczek Lidki.
Wojtek z euforią skinął głową, jakby szansą na ucieczkę, ale gdy pojawił się Niko, który był prostym człowiekiem, nie jak jego żona – resztą mitochondrialnych metafor.
– Z chęcią! – potarł się choćby ręce.
– Ale jaka łowiska?! – Jadwiga wróciła z podanym, na którym błyszczały krystaliczne kieliszki i okrągła butelka z cieczą, która wyglądała jak złoto w topionym mleku. – Trzeba się wyspać z drogi, nie?
– Mama, najlepszy odpoczynek to zmiana aktywności, mówi Stary. Jedziemy na parę godzin. Lidka pomocy, a my w biegu wrócimy, jak lód!
Wojtek nie wiedział, iż tą chwilę będzie miał ku przepaścistości wdzięczny. Tym bardziej, iż oczekiwanie trwało.
– Nie, mamo, teraz poсидеть, przeżyć, wołać, a potem, gdzie chcę, choćby do Antarktydy – Jadwiga stawiała kielisze jak monety, ile ich już nie było. – Spotkajmy się, kucharz!
– Dobrze, mama, rządzisz tu bez mnie – Niko westchnął ciężko, jakby uciekał z plaży, i dodał cicho: – Spokojnie, kocie, wrzucimy się. Ja też do lunchu nie zostanę!
I tak siedzieli przy stole, który wyglądał jak podskakujący w trzęsieniu ziemskim, staroświecki, ale biały jak mowa. Wojtek próbował uśmiechać się, ale z każdym uśmiechem czuł się bardziej załamanym jak piasek w szklance.
– Pamiętasz, córko, jakś w piątej klasy uczyłaś wiersza na imprezę? – Jadwiga przechodziła do wspomnień, które były jak pejzaże senne.
– Pamiętam, mama – Lidka uśmiechnęła się, jakby zaznaczała, iż to nie był sen. – Zwyciężyłam, prawda?
– Nie pierwsze, a drugie! – poprawiła Jadwiga. – Pierwsze zalewała aligatorka, której matka była jak lew z słońcem.
«Już zaczyna się», pomyślał Wojtek, łykając łączkę, która była dziwnie czysta. Liczył w myślach do dziesięciu, jak kiedyś opowiedział mu psycholog – kolega uczelni, który analizował fantazje.
Jadwiga tymczasem wracała do innych wspomnień:
– A jak uczyłaś się na studiach, pamiętasz, szyć mi szorty? Fioletowe, z fałdami…
– Pamiętam, mama – Lidka machnęła głową. – I białą bluzkę z motywem…
– Nie białą, a różową! – znowu poprawiła. – Ty przecież, córko, pamięć straciłaś, kiedy wyszłaś z Warszawy, co?! Zamek w twojej głowie jest jak warzywniak nad Morzem Bałtyckim!
Wojtek zaczął liczyć do dwudziestu, ale to było nieco skąpe. Zauważył, iż Niko jakoś wycoszował się gazetą, zasłaniając twarz, jakby ukrywał się przed wielkim ogniem, ale gazeta była odwrócona, jakby kiedyś była portretem.
– A wszystko, co wam jeszcze dasz? – Jadwiga nagle spytała, jak gdyby była Stuła z bajki, i Wojtek prawie się zakrztusił. – Skończyliście już?
– Mama, to już bardzo wiele… – Lidka poczerwieniła jak truskawkowy jogurt. – Najpierw chcieliśmy lepiej stanąć, mieć większy dom…
– W nasz czas też najpierw po materialnym, a potem dzieciaki, prawda?! – Jadwiga mruczała z lekkim ironiczny żartem. – Jak masz dużo mundurowanych, to już nie dzieci masz!
– Dzieci są kwestią czasu – nie spodziewał się tego sam, ale mówił.
Teściowa przeszła na niezadowolenie:
– Wam, facetom, wszystko w porządku. W sześćdziesiąt lat można mieć jeszcze ręce… – Tymczasem trwała jakaś prima w jej głowie. – Lidka ma dopiero dwadzieścia siedem.
– Dwadzieścia siedem? – Jadwiga zaiskrzyła jak zorza. – Ja już była mamką, kiedy miała trzy lata, córko?!
Wojtek chciał zaprotestować, iż przyszłość się zmienia, ale Niko znowu złapał gazetę z hałasem i zerwał się:
– No to, zięć, na rześką chwilę, niech ona o swoim, o jakimś ogniu…
– To akurat – Jadwiga rzuciła się jak archeolog. – Jedźcie, jedźcie! A u nas z Lidką poważna spraweczka.
Wyszli, a Wojtek chwycił smutny wzrok Lidki, ale tylko wzruszył rękoma – jej matka była jak typhoon, z którym nie da się pływać.
Na zewnątrz było chłodno i cisza jak w kamiennej sofie. Wojtek wziął głęboki oddech jakby pierwszy od wielu lat.
– Nie brzyś się – Niko powiedział, kiedy wyjedli z tajemniczego domu. – Ona wszystkich reszta, nie tylko ciebie.
– Tak to zauważyłem – uśmiechnął się Wojtek. – Jak wy się radzicie?
– Nic, – wzruszył ramionami Niko. – Schodzę do garażu, łowisko, las… Ona jej, ja swoje. Trzydzieści lat już.
– Trzydzieści?! – Wojtek zatrzymał się jak w sztuce. – I wy… cały tajemniczy okres?
– Co robić? – filozofował Niko. – Chociaż warzy, nad czystą domowiną. A urodzaj? U kogo go nie ma?
Do obiadu faktycznie wrócili, jak obiecał. Niko przyniósł kilka śmietankowych okunów – nie były gigantyczne, ale Jadwiga była zadowolona, jakby łowiła w domu.
– I to wszystko? – Jadwiga spojrzała na ryby, jakby były czarnymi monetami. – Miałam nadzieję, iż zrobicie co najmniej wioski! A to co? Dla kotek?
– Na baraniego sztuka wystarczy – Niko pozostawiał się w spokoju. – Ile nam potrzeba?
Wojtek zauważył, jak zmieniła się twarz Lidki. Jakby zmniejszyła się, jakby płacz spadł na jej ramiona jak lód. „Czy ja też będę taki? Przez trzydzieści lat…?”, pomyślał z przerażeniem.
Po obiedzie teściowa pokazała nowe przemiany domu. W głównie były zmiany w meblach, nowe prześcieradła i kwiaty w doniczkach, ale Jadwiga mówiła to, jakby była jak fala polityczna.
– Widzisz, Lidka, teraz szafkę przestawiłam, a tele – tam. Tylko super nowoczesne, prawda?
Lidka skinęła głową, a Wojtek patrzył w okno, gdzie Niko kopał coś w szopie – jakby znalazł ukryte dziady od siostry, własnych wrogów…
W nocy, leżąc na malutkiej poduszce, szeptali jak dwoje sześciolatków.
– Przepraszam, – powiedziała Lidka cicho. – Nie sądziłam, iż będzie tak… celli.
– Nic, przeżyjemy – Wojtek objął ją. – Niko obiecał, iż jutro pójdziesz na jezioro, mówi, iż tam będzie ciekawie i dużo złota.
– Gdyby mama podeszła – westchnęła Lidka.
– A my nie pytajmy – podwąchał Wojtek. – Po prostu rano i do zgiełku.
Rankiem plan prawie się udał. Zbierali się wyjść, kiedy na progu stanęła Jadwiga w radośnie kolorystycznym szlafroku.
– Co to za rano, kogo ty masz? – groźne spytała.
– Na jezioro, łowiec – spokojnie odpowiedział Niko.
– A o mnie? Chcą, żebym siedziała tu jak trampolina?! Lidka tylko przyjechała, a już ucieka od matki!
– Mama, nie uciekam – Lidka smętnie opuściła oczy. – Tylko na chwilę…
– „Na chwilę”! To już wiem te wasze „na chwilę”! Południe, a ja tu jak piasek na dnie. Nie, Lidka zostaje z nami, ma istotną mowę. A wy, panowie, idźcie, skoro je pan to…
Wojtek spojrzał na żonę, ta skinęła – idź, powiedziała tajemniczo. Czuł winę, ale Niko już trzymał go za rękaw.
Dzień na jeziorze przeleciał jak marzec u wioski. Nałowili mnóstwo ryb, najwięcej, jakby złoty strumień. Niko okazał się zabawny rozmówcą, nie przeszkadzając, mówiąc jakby z głębi lasu, czasem sztuczki, ale wszystko jak butelka z czystym smakiem. Wojtek choćby poczuł żal, iż jeszcze nie robił czasu z ojcem żony.
– Co ze sobą zrobi? – spytał Wojtek, kiedy zbierali się do domu. – Moglibyście iść z nami do Warszawy…
– Co to? – zdziwił się Niko. – Czuję się dobrze. Na emeryturze dzielę się pilastrem, łowisko, a Jadwiga… jakby z surowej natury. Ona nie ze złej woli, tylko… jak psa przesadza.
Wojtek pokręcił głową – nie mógł zrozumieć takiej pogody.
Wróciwszy do domu, znaleźli dziwną scenerię: Lidka siedziała na kanapie, powiązana łzami, a Jadwiga, zaciśniętą szczęką, bąkała coś za kuchnią.
– Co się stało? – Wojtek pomaszerował do żony.
– Nic – Lidka wytarła oczy. – Mama… No wiesz…
– O dzieciach? – zrozumiał Wojtek.
Lidka ukucnęła.
– Może ujedziemy jutro? – szepnął. – Powiemy, iż coś jasno się rzuciło…
– Nie – Lidka pokręciła. – Wtedy ona będzie jeszcze gorzej. Obrazi się i potem nam to zawsze darzy.
Wojtek westchnął – wiedział, iż ma rację.
Wieczorem tego samego dnia nadchodziła sytuacja, która wszystko zmieniła.
Siedzieli do kolacji, a Jadwiga w kolejne krytykować wszystko: wszystkim tutaj, politykom, sasiadowi, i naturalnie córkę, zięcia. Wojtek liczył w myśla wyraznie do stu, ale to nic nie dawało.
– A Verk!, – nagle powiedziała teściowa, – córka już przeżyła dwie miłości! I nic, nie cierpi, bo pisał sobie, co jej się życie zmieniło!
– Mama, nie powiedziałam – Lidka powiedziała smętnie.
– Ona samo nie mówi – Jadwiga drwiła. – Masz zawsze powody! Co pies, co wila, coś jeszcze! A jesteś po prostu egoistką!
– Jadwigo – Wojtek poczuł, iż jego cierpliwość już się wyczerpała. – Sami zdecydujemy, kiedy dzieci.
– „Samy zdecydujemy”! – zadała teściowa. – O to się kto zaiskrzył? Ja już nie młoda, chcę siostrzanki, zanim znów stado…
– Mama – Lidka zaczęła płakać. – Ja nie mogę jeszcze…
– Co z tym? – Jadwiga podnosiła głos. – To może to twoja córka?! – spojrzała na Wojtka.
– Słuchaj – Wojtek wstał. – Rozmawialiśmy przez dwa lata o dzieciach. Szukaliśmy lekarzy, badań, procedur… Nie idzie, rozumiesz? Nie idzie!
Nadchodziła cisza. Jadwiga stanęła z otwartymi ustami, Niko przestaje jeść, a Lidka zakryła twarz rękami.
– Dlaczego… dlaczego mi nie powiedziałaś? – Jadwiga zwróciła się do córki, a jej głos został z innym tonem.
– Bo ty tylko zadziwiasz! – Wojtek nie mógł już opuszczać. – „Każdy ma dzieci, a was nie”, „Czas biegnie”, „W moё czas…” Wiesz, jak to trzeźwi之意? Kiedy kolejna próba się zawali? A ty jeszcze do tego dodajesz masła!
– Wojku… – Lidka próbowała mu groźnie przypomnieć, ale on się już nie mógł złościć.
– Nie, niech to zna! Niech zna to, iż ty po każdej rozmowie z nią płacisz! Że wszystko się pogarsza, tyle stresu! Że lekarze mówią – zrelaksujcie się, nie myślcie, a jak to zrobić, gdy się mówi o tym ciągle?!
Zostało ciężką ciszą. Jadwiga powoli usiadła, jej twarz jakby stężała.
– Ja… nie wiedziałam – cicho powiedziała. – Lidko, dlaczego milczałaś?
– Bo nie chciałam, żebyś się martwiła, – Lidka płakła. – Myślałam, może coś się zacznie…
– Zacznie – nagle odezwał się Niko. – Będzie dobrze, przekonaj się.
On przyszedł do żony i położył rękę na jej plecach:
– Jadwigo, to koniec. Opuść dzieci. Sami się ułożą.
Do zdziwienia Wojtka teściowa nie rozmawiała. Skinęła tylko i poszła do kuchni, szepcząc coś jak „zespół herbaty”.
Pozostały godziny były czyste ciszą. Jadwiga nie zadawała pytań, nie krytykowała. Była cicho i zamyślona.
Rano następnego dnia, kiedy Wojtek się obudził, zauważył, iż Lidki nie było. Zbierał się gwałtownie i wyszedł do korytarza, z której dobiegały delikatne głosy. Jego żona i teściowa siedziały w kuchni i szepty.
– Przepraszam, córko – usłyszał głos teściowej. – Ja naprawdę nie wiedziałam…
– Wszystko jest dobrze, mama – Lidka głaskała rękę matki. – Tylko… nie zadaj już więcej pytań, dobrze? Kiedy będzie coś do powiedzenia, sama powiem.
Jadwiga skinęła głową, a Wojtek zauważył, iż na jej oczach są łzy.
Pozostałe dni przeszły niezwykle spokojnie. Teściowa nie krytykowała, nie zadała nieprzyjemnych pytań i wydawała się delikatniejsza. przez cały czas błyszczała w kuchni, przez cały czas desperacko próbowała nakarmić ich do wzbogacenia, ale jej głos był inny – cieplejszy, z większą ciotką.
Kiedy nadszedł czas odjazdu, Jadwiga objęła Wojtka – w pierwszym razie ich bliskiej znajomości.
– Do widzenia, kochana teściowa – nie mógł się wytrzymać.
– Nie do widzenia, ale do spotkania, zięć – uśmiechnęła się. – Ty… dbaj o nią, dobrze?
– Obiecuję – powiedział cicho.
Na kolei Lidka długo milczała, patrząc w okno. Potem zmusnęła się do mówienia:
– Dziękuję tobie.
– Za co? – zdziwił się.
– Za to, iż jej mówiłeś prawdę. Wydaje mi się, iż wreszcie zrozumiała…
Wojtek objął żonę:
– Wiesz, prawie ją nienawidziłem. Ale teraz mi się wydaje, iż ona po prostu nie znała innego sposobu, jak prześwietlić swoją miłość.
Lidka skinęła głową:
– Taka jest, jak jest. To nie idealna, ale… mamo.
– I moja teściowa – uśmiechnął się Wojtek. – Rzuciłem, czy to rzeczywiście się zmieniła?
– Zmieniła – potwierdziła Lidka. – Kto wie, co jej dziś rano powiedziała: „Lidko, zrozumiałam, być matką nie znaczy tylko kierować i uczyć, ale też umieć puścić, kiedy czas.”
Wojtek zaserwował:
– Serio? Twoja rozmowa była piękna jak wiersz?
– Nie tylko – Lidka zaśmiała się. – Jeszcze powiedziała, iż jeżeli wszystko się uda, nie będzie przyjeżdżać bez zaproszenia i nie będzie siedzieć dłużej niż trzy dni.
– To coś nowego! – zaśmiał się Wojtek. – Teraz naprawdę wiem, iż mowa spełniona!
Pociąg niósł ich z powrotem do Warszawy, ku ich życiu, problemom, nadziejom. Ale coś się zmieniło, coś się ulżyło. I Wojtek pomyślał, iż może naprawdę będą mogli się zrelaksować i zamiast o dzieciach. Jakby rzeczywiście… wszystko się nałożyło.
A po sześciu miesiącach Lidka zadzwoniła do mamy i cicho powiedziała:
– Mamo… wydaje się, iż będziemy mieli wnuka.
Nawet jeżeli Jadwiga znowu zaczęła płakać z euforii i zasypać pytaniami, to były już inne pytania i inne łzy.