Przedziurawione skarpety mojego syna
Gdy mój syn Marek z synową Kingą przyszli do mnie na obiad, jak zwykle nakryłam stół od święta: barszcz, kotlety schabowe, puree, sałatka jarzynowa – wszystko, co Marek uwielbia. Ale kiedy Marek zdjął buty w przedpokoju, mało nie zemdlałam: na obu jego skarpetach gapily się dziury, z których bezwstydnie wystawały palce! Zamarłam jak rażona piorunem. Czy to mój syn, którego wychowałam, ubierałam, uczyłam dbać o siebie, chodzi w takich łachmanach? I gdzie, przepraszam, ma oczy jego żona? Rozumiecie, to już przecież granica! Do tej pory nie mogę ochłonąć po tym widoku i muszę się wygadać, bo inaczej pęknę z oburzenia.
Ja, Zofia Nowak, przez całe życie starałam się, żeby Marek nie musiał o niczym marzyć. Szyłam mu koszule, kupowałam najsolidniejsze buty, choćby gdy sama ledwo wiązałam koniec z końcem. Dorósł, został inżynierem, ożenił się z Kingą – dziewczyną, która wydawała mi się wtedy sympatyczna i zaradna. Mają własne mieszkanie, oboje pracują, niby wszystko gra. Nie wtrącam się, ale czasem zapraszam ich na obiad, żeby ich zobaczyć, ugościć domowym jedzeniem. I proszę – dostaję udaru na widok jego skarpet! To nie są zwykłe dziury, to wołanie o pomoc, sygnał, iż w ich domu coś się popsulo.
Wszystko zaczęło się, gdy weszli do mieszkania. Jak zwykle krzątałam się, rozstawiałam talerze, podgrzewałam kotlety. Marek ściągnął buty, i przypadkiem rzuciłam okiem na jego stopy. Najpierw pomyślałam, iż mi się przywidziało: nie może być, żeby mój syn, zawsze schludny, chodził w szmatach. Ale nie – skarpety wyglądały, jakby przetrwały wojnę światową: dziury po obu stronach, wytarte pięty, a palce wystające, jakby błagały o wolność. Zdrętwiałam, upuściłam choćby łyżkę. Kinga, zauważywszy mój wzrok, zaśmiała się: „Och, Zofio, to on sam, sto razy mówiłam, żeby kupił nowe”. Sam? A ty, moja droga, gdzie masz oczy?
Przy obiedzie nie mogłam się skupić. Patrzyłam na Marka, który zajadał barszcz, i myślałam: jak doszło do takiego stanu? Wychowywałam go przecież nie po to, żeby wyglądał jak żebrak. A Kinga gadała o swojej pracy, jakby nigdy nic. Nie wytrzymałam i powiedziałam: „Marku, synku, co z twoimi skarpetami? Toż to wstyd!” Zrobił się czerwony, wzruszył ramionami: „Mamo, no co ty, po prostu stare, nie zdążyłem wyrzucić”. Nie zdążył? A Kinga dodała: „Zofio, to on je zakłada, ja przecież nie kontroluję jego szafy”. Nie kontrolujesz? A kto ma dbać o męża, jak nie żona?
Starałam się panować, ale we mnie wrzało. Po obiedzie, gdy Kinga poszła do salonu, spytałam Marka szeptem: „Synu, czy wy nie macie pieniędzy na skarpety? Czy może nikt wam nie pierze?” Machnął tylko ręką: „Mamo, nie rób scen, wszystko w porządku. Po prostu nie zauważyłem”. Nie zauważył? Te dziury widać chyba z księżyca! Chciałam porozmawiać z Kingą, ale bałam się, iż znowu się wykręci. Zamiast tego sięgnęłam do szafy, wyjęłam parę nowych skarpet, które kupiłam Markowi na urodziny, i wsunęłam mu do kieszeni: „Weź, załóż, bo aż oczy bolą”. Podziękował, ale widziałam, iż mu wszystko jedno.
Odprowadziłam ich później do drzwi, ale nie mogłam zasnąć. W głowie kołatało: jak to możliwe? Kinga pracuje, wiadomo, jest zmęczona, ale czy to usprawiedliwienie? Ja w jej wieku też pracowałam, dbałam o dom, o męża, o dziecko. A ona nie może wrzucić skarpet do pralki albo kupić nowych? W sklepie pełno tanich! Czy teraz modnie jest chodzić w strzępach? Przypominałam sobie, jak Kinga zawsze elegancka, z manicure, a mój syn – w rozpadających się skarpetach. I to nie tylko skarpety – to symbol! Symbol tego, iż najwyraźniej ma go gdzieś.
Nazajutrz zadzwoniłam do przyjaciółki, Hanny, żeby się wyżalić. Wysłuchała i powiedziała: „Zosia, to nie twoja sprawa. Oni są dorośli, sami się dogadają”. Dorośli? To kto ma się o nich zatroszczyć, skoro Marek chodzi jak bezdomny? Hanna dodała: „Może Kinga nie uważa tego za swój obowiązek. Teraz kobiety są inne”. Inne? Niech pracują, budują kariery, ale czy podstawowa troska o męża to już przeżytek? Nie oczekuję, żeby codziennie gotowała rosół, ale przecież skarpety można naprawić!
Postanowiłam porozmawiać z Kingą. Zaprosiłam ją na herbatę, żeby bez Marka. Powiedziałam: „Kinga, wybacz, iż się wtrącam, ale jak możesz pozwalać, żeby Marek chodził w takich skarpetach? To twój mąż”. Zdziwiła się: „Zofio, on jest dorosły, sam decyduje, co nosi. Tyle razy mówiłam, żeby kupił nowe”. Dorosły? A ty nie widzisz, iż w dziurach chodzi? Zasugerowałam, iż żona powinna zwracać na to uwagę, ale ona tylko się uśmiechnęła: „Mamy równouprawnienie, nie będę kontrolować jego szafy”. Równouprawnienie? To znaczy, iż jeden w łachmanach, a drugi w nowych butach?
Teraz nie wiem, co robić. Część mnie chce kupić Markowi całą skrzynię skarpet i sama je prać, żeby nie wpadał w takie sytuacje. Ale druga część rozumie: to nie moja sprawa. Sami powinni się dogadać. Spytałam Marka: „Synu, jeżeli brakuje wam pieniędzy, powiedz, pomogę”. Roześmiał się: „Mamo, wszystko w porządku, po prostu stare, wyrzucę”. Wyrzuci? A co stoi na przeszkodzie, żeby zrobił to teraz? Nie wiem, jak dotrzeć do Kingi. Może naprawdę uważa, iż to nie jej zmartwienie. Ale boli mnie, iż mój syn tak wygląda. Jakbym gdzieś zawiniła, nie nauczyła go dbać o siebie.
Na razie staram się nie ingerować. Zapraszam ich, podrzucam Markowi nowe skarpety, ale we mnie gotuje się złość. To nie są zwykłe dziury – to znak, iż w ich rodzinie coś jest nie tak. I nie wiem, jak to naprawić, nie rujnując relacji. Ale jedno wiem na pewno: mój syn zasługuje na więcej, niż chodzenie z gołymi palcami. A Kinga niech się zastanowi, co to znaczy być żoną. Czy i to muszę za nią zrobićA gdy wczoraj znów przyszli na obiad, Marek miał na nogach te same podarte skarpety, a Kinga nowe, błyszczące buty.