Marcin zatrzymał samochód. Ileż razy zamierzał przyjechać, ale zawsze brakowało czasu. Za życia matki nie było go przy niej, po jej śmierci też. Wspomnienia o tym napełniały go wstrętem do samego siebie. Wystarczyłoby tak kilka porządne wstrząśnięcie, by zrozumiał, iż świat, który zbudował wokół siebie, był tylko złudzeniem. Żadne słowo, żaden czyn nie miały prawdziwego znaczenia. Czuł choćby wdzięczność do swojej byłej żony, Ewy, iż otworzyła mu ocze.
W jednej chwili wszystko się zawaliło. Jego wzorowe małżeństwo, przyjaźnie wszystko okazało się farsą. Żona i najlepszy przyjaciel go zdradzali, a inni, którzy wiedzieli prawdę, milczeli. To był całkowity upadek. Wszyscy, którzy byli blisko, zawiedli go. Po rozwodzie Marcin wrócił do rodzinnego miasta. Minęło osiem lat od pogrzebu matki, a on ani razu nie znalazł czasu, by odwiedzić jej grób. Dopiero teraz dotarło do niego, iż to ona była jedyną osobą, która nigdy by go nie opuściła.
Ożenił się późno miał 33 lata, a jego wybranka 25. Jakże był z siebie dumny, gdy Ewa stała u jego boku. Wydawała się elegancka, wyrafinowana. Później, gdy krzyczała mu w twarz, iż całe ich krótkie wspólne życie nim gardziła, iż bliskość z nim była udręką, zrozumiał, jak ślepy był. Jej wykrzywiona nienawiścią twarz przypominała przerażającą maskę. A przecież prawie dał się przekonać. Ewa płakała tak przekonująco, błagała o wybaczenie, mówiła, iż ciągle jest zajęty, iż zostawiał ją samą.
Ale gdy stanowczo oznajmił o rozwodzie, pokazała swoje prawdziwe oblicze. Marcin wysiadł z auta, wyjął ogromny bukiet kwiatów. Powoli ruszył alejką cmentarza. Po tylu latach wszystko pewno zarosło. choćby nie przyjechał, gdy stawiano nagrobek. Wszystko załatwiał zdalnie. Tak można przegapić całe życie.
Ku jego zdumieniu, grób wyglądał zadbanie ani jednej chwastu. Ktoś się nim opiekował. Kto? Może któraś z przyjaciółek matki. Pewnie jeszcze żyły. Skoro syn nie znalazł czasu? Otworzył furtkę. Cześć, mamo szepnął. Gardło mu się ścisnęło, w oczach zabłysły łzy.
On odnoszący sukcesy biznesmen, twardy facet, który nigdy nie płakał teraz szlochał jak dziecko. I nie chciał tych łez powstrzymywać. Z nimi jakby oczyszczała się dusza, odpływało wszystko, co wiąże się z Ewą i innymi porażkami. Jakby matka gładziła go po głowie i szeptała: No co ty, co? Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Siedział długo w milczeniu, rozmawiając z nią w myślach. Przypominał sobie, jak rozbijał kolana i płakał. Mama smarowała rany jodyną, dmuchała i mówiła: Nic się nie stało, wszystkie chłopaki się potykają, zagoi się i śladu nie będzie. I rzeczywiście zawsze się goiło. A z każdym razem ból był mniejszy.
Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Tylko nie do zdrady powtarzała. Teraz rozumiał głębię tych słów. Wtedy wydawały się banalne, ale teraz wiedział, jak mądrą kobietą była jego matka. Wychowała go sama, bez ojca, ale nie rozpieszczała zrobiła z niego porządnego człowieka.
Nie wiedział, ile czasu minęło, i nie patrzył na zegarek. Czuł spokój. Postanowił zostać w miasteczku na kilka dni. Trzeba było zająć się domem matki. Mógł oczywiście płacić sąsiadce za doglądanie, ale jak długo jeszcze miał stać pusty? Uśmiechnął się, przypominając sobie jej córkę. Gdy umawiał się na opiekę nad domem, poznał Kasię. Był wtedy złamany, pełen goryczy. A Kasia okazała się ciepła. Spotkali się wieczorem, rozmawiali, i wszystko potoczyło się samo. Rano wyjechał, zostawiając notkę, gdzie położyć klucz.
W jej oczach pewnie wyszedł na egoistę. Ale nic nie obiecywał. Stało się to za obopólną zgodą. Kasia przyjechała do matki po rozwodzie z tyranem. Opowiedziała mu o tym. Było jej ciężko, jemu też. I tak się potoczyło.
Panie, może pan mi pomóc? usłyszał dziecięcy głos. Odwrócił się i zobaczył dziewczynkę lat siedmiu z pustym wiaderkiem.
Potrzebuję wody, żeby podlać kwiatki. Właśnie posadziłyśmy je z mamą, ale mama zachorowała. Jest taka gorąco, zwiędną.
Marcin się uśmiechnął:
Jasne, pokazuj, gdzie iść.
Dziewczynka szła przodem, bez przerwy gadając. W pięć minut wiedział już wszystko. Że mówiła mamie, by nie piła zimnej wody w upał, iż teraz mama jest chora. Ola przyszła na grób babci, która zmarła rok temu. Babcia by mamę zbeształa i ta by nie zachorowała. Ola chodzi już rok do szkoły i marzy o złotej tarczy.
Marcinowi robiło się lżej. Jak dzieci są szczere! Teraz rozumiał, iż byłby szczęśliwy, gdyby miał zwykłą, kochającą żonę i dziecko. Tych, którzy czekaliby na niego po pracy. Jego Ewa przypominała drogą lalkę, a o dzieciach choćby słyszeć nie chciała. Mówiła, iż trzeba być kompletną głupią, by zniszczyć figurę dla krzyczącego bachora. Byli małżeństwem pięć lat. I teraz uświadomił sobie nie miał ani jednego ciepłego wspomnienia z ich związku.
Postawił wiaderko przy grobie, a Ola zaczęła podlewać kwiatki. Marcin spojrzał na nagrobek i zdrętwiał. Na zdjęciu była sąsiadka, z którą umawiał się na opiekę nad domem. Matka Kasi. Spojrzał na dziewczynkę.
Helena Kowalska była twoją babcią?
Tak. Pan ją znał?
A adekwatnie, po co pytam? Był pan przecież na jej grobie. My z mamą zawsze tam sprzątamy i kwiatki przynosimy.
Ty i mama? zdziwił się.
No tak. Mówiłam już, iż mama nie pozwala mi samej chodzić na cmentarz.
Dziewczynka wzięła wiaderko i rozejrzała się.
No to lecę, bo mama się będzie martwić.
Zaczekaj, podwiozę cię.
Ola pokręciła głową:
Nie wolno mi wsiadać do samochodu z obcymi.
Pożegnała się i pobiegła. Marcin wrócił do grobu matki. Usiadł, zamyślił się. Coś tu nie gra. Kasia nie mieszkała tu, przyjechała do matki na chwilę, a teraz wychodzi na to, iż ma córkę.
Wtedy nie wiedział, że