Zdrada za prezenty: rodzinny dramat

newsempire24.com 1 tydzień temu

Zdrada za prezenty: rodzinna tragedia

Moje życie płynęło spokojnie, aż do dnia, gdy wybuchł skandal z moją synową. Do tamtej pory moje stosunki z Aliną, żoną mojego syna, były poprawne – bez specjalnej zażyłości, ale też bez kłótni. Wymienialiśmy uprzejmości, a ja starałam się nie wtrącać w ich sprawy. Ale to, co się wydarzyło, przewróciło wszystko do góry nogami. Teraz choćby nie wiem, jak mogłabym spojrzeć jej w oczy po tym, jak mnie zdradziła.

Jestem emerytką, ale wciąż pracuję, mieszkam samotnie w przytulnym mieszkaniu na obrzeżach Poznania. Z bliskich w mieście mam tylko syna Marcela, dwie ukochane wnuczki – Zosię i Helenkę – oraz oczywiście Alinę, choć po tym wszystkim trudno nazwać ją rodziną. Mój świat kręci się wokół nich. Mam wprawdzie koleżanki, ale nasze relacje są powierzchowne – herbata, kilka słów i do następnego spotkania. Prawdziwą euforia dają mi wnuczki, dla których jestem w stanie zrobić wszystko.

Jak i każda babcia, uwielbiam rozpieszczać Zosię i Helenkę. Pieczę dla nich ciasta, kupuję zabawki, śledzę modę dziecięcą, by obdarować je stylowymi sukienkami czy kolorowymi plecakami. Moja emerytura i dodatkowa praca pozwalają mi nie oszczędzać, a ujrzeć ich uśmiech jest bezcenne. Alinę też nie pomijam – na święta wręczam jej coś wartościowego, by zachować równowagę w rodzinie, kupuję też nowe rzeczy synowi. Wszystko dla harmonii.

Przed urodzinami Aliny zapytałam Marcela, co mogłoby ją ucieszyć. Nie zastanawiając się, odparł:
– Ekspresowa kuchenka, ta najnowsza wersja. Uwielbia gotować, będzie zachwycona.
Wiedziałam, iż to nie tania rzecz, ale dla synowej postanowiłam ograniczyć własne wydatki. W sklepie zamęczałam sprzedawcę pytaniami: sprawdzałam funkcje, porównywałam modele, dopytywałam o każdy szczegół. Po trzech godzinach, wyczerpawszy i jego, i siebie, wybrałam idealną kuchenkę. W domu rozpakowałam ją, by zdjąć metki, podziwiałam zakup i byłam z siebie dumna.

Wtedy wpadła sąsiadka Jadzia. Zobaczywszy kuchenkę, aż klasnęła w dłonie:
– Danuto, to przecież marzenie każdej gospodyni! Ileś za nią dała, jeżeli można wiedzieć?
Podałam sumę, a ona aż cmoknęła:
– Ojej, ja bym tyle nie wydała…
Przyznałam się, iż dla siebie nigdy bym tyle nie zapłaciła, ale dla Aliny, na prośbę syna, zrobiłam wyjątek. Jadzia pokiwała głową:
– No, ale teściowa to oni mają złotą!
Popiłyśmy herbatę, jeszcze raz obejrzałyśmy kuchenkę i rozstałyśmy się w zgodzie.

Urodziny Aliny minęły wspaniale. Promieniała euforią na widok prezentu, dziękowała mi ze dziesięć razy, choćby pytała, gdzie najlepiej ustawić kuchenkę w kuchni. Rozstaliśmy się w ciepłej atmosferze, jak nigdy dotąd, i byłam pewna, iż wszystko jest w porządku. Nic nie zapowiadało burzy.

Dwa tygodnie później Jadzia znów do mnie zajrzała, ale wyglądała na zaniepokojoną.
– Danuta, lekko mi z tym… Twoja Alina sprzedaje tę kuchenkę.

Otworzyłam szeroko oczy:
– Jak to sprzedaje? Przecież o niej marzyła! Gdzie?
– Na stronie z ogłoszeniami. Cena śmieszna, sama bym wzięła, gdybym nie wiedziała, iż to twój prezent.
Otworzyłyśmy laptopa i pokazała mi ogłoszenie. To była ona – moja kuchenka, niemal nowa, wystawiona na sprzedaż! Poczułam, jak krew napływa mi do twarzy. Postanowiłam sprawdzić, co jeszcze wystawia Alina, i kliknęłam „inne oferty tego sprzedającego”. Lepiej było tego nie robić. Przed oczami przewinęły się rzeczy, które podarowałam wnuczkom, synowi i samej Alinie: lalki, sukienki, choćby sweter, który wybrałam dla Marcela! Wszystko było wystawione na sprzedaż jak niepotrzebny grat.

Jadzia, widząc moją bladość, przeprosiła i wyszła. Ja jednak, nie mogąc się powstrzymać, wasyłałam do Aliny.
– Alu, jak tam kuchenka? Przyrządzasz już jakieś pyszności? Wpadnę kiedyś na kawę.

Zawahała się:
– No… wie pani…
– Wiem, kochanie, wiem! – przerwałam. – Czemu tak tanio wystawiasz? Powinnaś wyższą cenę dać! I te sukienki wnuczek, i zabawki – wszystko tam. Ja wam z serca daję, a ty na stronę? Gdybyś potrzebowała pieniędzy, to bym w kopercie przyniosła! Czy cukierki, które wnuczkom kupuję, też sprzedasz?

Alina zrozumiała, iż się wykręci, i przeszła do ataku:
– A co w tym złego? To moje rzeczy i robię z nimi, co chcę!

PokojóM się jak nigdy wcześniej. Potem zadzwoniłam do Marcela, licząc na wsparcie, ale okazało się, iż nie miał pojęcia o „biznesie” żony. Kuchenka wciąż stała u nich w kuchni – pewnie na pokaz. Najboleśniejsze jednak było to, iż syn nie stanął po mojej stronie.
– Mamo, nie chcę się wtrącać w wasze sprawy – rzucił, a to zraniło mnie najbardziej.

Nie uważam tego za zwykłą sprzeczkę. Tak postępować jak Alina – to podłość. Moje prezenty, moja miłość do wnuczek – wszystko zamieniła w towar na stronie. Jak teraz mam ufać? Jak patrzeć w oczy komuś, kto tak łatwo podeptał moje uczucia?

Idź do oryginalnego materiału