– Halina, co ty wyprawiasz?! – głos Kamili drżał z oburzenia. – Jak mogłaś tak postąpić wobec własnej siostry?
– A co miałam zrobić? – warknęła Halina, nie odrywając wzroku od papierów rozłożonych na kuchennym stole. – Czekać, aż doprowadzisz ten dom do ruiny?
– Do ruiny? – Kamila chwyciła się oparcia krzesła. – Trzymałam go w ryzach przez trzydzieści lat! Od kiedy odeszli mama i tata! A ty gdzie byłaś przez cały ten czas?
– Oczywiście, znowu to samo – przedrzeźniła ją Halina, w końcu podnosząc zimne spojrzenie. – Pracowałam, zarabiałam pieniądze. Nie żyłam na garnuszku rodziców do czterdziestki.
Kamila poczuła, jak ziemia usuwa się jej spod nóg. Powoli opadła na krzesło, wpatrując się w dokumenty.
– To naprawdę testament? – wyszeptała.
– Tak – odparła krótko Halina. – Mama zapisała dom mi. Cały. A ty możesz szukać sobie innego mieszkania.
– Ale jak… Kiedy to zrobiła? Była przecież chora, w ostatnich miesiącach ledwo kontaktowała…
– Właśnie dlatego przyjechałam. Ktoś musiał zająć się jej sprawami, gdy ty biegałaś z tabletkami po szpitalach.
Kamila patrzyła na siostrę i nie poznawała jej. Halina zawsze była twarda, praktyczna, ale nikt nie spodziewał się takiego okrucieństwa. Zwłaszcza teraz, gdy nie minął choćby miesiąc od pogrzebu.
– Halina, porozmawiajmy jak ludzie – spróbowała złagodzić ton. – Rozumiem, iż masz prawo do swojej części. Ale wyrzucać mnie…
– Nikt cię nie wyrzuca – Halina zebrała papiery w starą teczkę. – Możesz wynająć pokój. Za rozsądną cenę, oczywiście.
– Wynajmować pokój w rodzinnym domu? – Kamila nie wierzyła własnym uszom. – Serio?
– Dlaczego nie? Własność to własność.
Kamila wstała i przeszła się po kuchni. Każdy kąt był tu przesiąknięty wspomnieniami. Tam przy oknie stała ulubiona paprotka mamy, którą podlewała każdego ranka przez ostatnie piętnaście lat. Na półce stały słoiki z konfiturami, które robiły razem każdej jesieni.
– Pamiętasz, jak mama mówiła, iż ten dom ma zostać w rodzinie? – spytała cicho. – Że mamy go zostawić wnukom?
– Ty nie masz wnuków – odcięła się Halina. – A ja mam Bartka i Olę. To im się należy.
Kamila odwróciła się gwałtownie.
– Twoje dzieci choćby na pogrzeb nie przyjechały! A ja opiekowałam się mamą każdego dnia!
– Opiekowałaś się, opiekowałaś – machnęła ręką Halina. – I co z tego? I tak skończyła w szpitalu.
Słowa zabolały jak nóż. Kamila sama obwiniała się, iż nie zapobiegła udarowi, iż nie zauważyła wcześniej oznak.
– Wiesz, iż zrobiłam, co mogłam – szepnęła.
– Wiem. Ale to nie wystarczyło.
Zadzwonił dzwonek. Halina poszła otworzyć, a Kamila została w kuchni, wciąż oszołomiona.
– O, Kamila, jesteś? – do kuchni weszła sąsiadka, ciocia Irena, z siatką mleka w ręce. – Jak się trzymasz, dziewczyno?
– Jakoś – skłamała Kamila, ocierając łzy.
– Słyszałam, iż Halina przyjechała – ciocia Irena rzuciła ciekawskie spojrzenie na stół. – Sprawy spadkowe załatwiacie?
– Załatwiamy – odpowiedziała sucho Halina, wracając.
– Pamiętam, jak wasza mama zawsze mówiła, iż Kamila to jej wierna córka – ciągnęła sąsiadka, nie wyczuwając napięcia. – Zawsze przy niej była. Nie to co niektórzy…
Halina zacisnęła usta, ale milczała.
– Irenko, przepraszam, ale mamy istotną dyskusję – powiedziała stanowczo.
– O, jasne, jasne – zmiękła ciocia Irena. – Tylko przyniosłam mleko, kupiłam za dużo. Kamila, weź, niech się nie zmarnuje.
Po jej wyjściu siostry znów zostały same. Halina wyciągnęła z torby kolejne dokumenty.
– Umowa najmu – oznajmiła rzeczowo. – Zostawiasz sobie większy pokój i kuchnię. Cztery tysiące złotych miesięcznie.
– Cztery tysiące?! – Kamila poczuła ukłucie w żołądku. – Mam emeryturę pięć tysięcy! Jak ja przeżyję?
– Znajdź dorabianie. Albo przeprowadź się do mniejszego mieszkania.
– Halina, co się z tobą stało? – Kamila opadła na krzesło. – Zawsze byłyśmy blisko. Tak, wyjechałaś po studiach, założyłaś rodzinę, ale nigdy nie było między nami konfliktów.
– Nie było, bo milczałam – Halina podniosła na nią wzrok. – Milczałam, gdy żyłaś na garnuszku rodziców. Gdy kupili ci mieszkanie w mieście, a mnie powiedzieli, iż nie mają pieniędzy. Milczałam, gdy po rozwodzie z Markiem wróciłaś i znów ich opłacali twoje rachunki.
– Pracowałam! – wybuchnęła Kamila. – Uczyłam w szkole, w bibliotece!
– Za grosze. I tak dokładali ci się do życia.
– A tobie czego brakowało? Tomek dobrze zarabiał, dzieci…
– Dzieci musiały się uczyć! A ja nie dostałam od nich żadnej pomocy. Wszystko sama, zawsze sama.
W oczach Haliny Kamila pierwszy raz zobaczyła nie tylko chłód, ale też starą, głęboką urazę.
– Gdybyś czuła się pokrzywdzona, mogłaś powiedzieć wcześniej. Coś byśmy wymyśliły.
– Komu? Mamie, która ciebie idealizowała? Tacie, który uważał cię za wzór córki?
– Kochali nas obie…
– Kochali, dopóki byłam wygodna. Dobrze się uczyłam, poszłam na studia, wyszłam za mąż. Ale gdy tylko zaczęłam żyć po swojemu, stałam się obca.
Halina zamilkła, splatając dłonie.
– A potem ty się rozwiódłszy wróciłaś. I znów byłaś ich oczkiem w głowie. Mama tylko o tobie: Kamila to, Kamila tamto. Jaka troskliwa, jaka gospodarna.
– Naprawdę się o nich troszczyłam – cicho odparła Kamila. – Nie udawałam.
– Wiem. Ale mnie to nie ułatwiało życia.
Kamila podeszła do okna. W ogrodzie stała stara jabłoń, którą zasadził jeszcze dziadek. Pod nią ławka, gdzie w dzieciństwie bawiły się w dom.
– Kiedy mama zmieniła testament? – spytała, nie odwracając się.
– W maju. Gdy leżałaś w szpitalu z zapaleniem płuc.
Kamila przypomniała sobie tamten czas. Rzeczywiście, była wtedy w szpitalu niemal dwa tygodnie, a mama zostawała sama…Kamila spojrzała na jabłoń, wzięła głęboki oddech i postanowiła, iż choć dom może już nigdy nie będzie jej, to pamięć o rodzicach i latach spędzonych w tych ścianach pozostanie z nią na zawsze.