Zdecydować się na rozstanie…

newsempire24.com 6 godzin temu

**Postanowić się na rozwód…**

Z tacą w rękach Barbara przetrwała nieskończenie długą kolejkę w stołówce i gwałtownie powiedziała do młodego chłopaka za ladą:
— Trzy zupy, trzy placki ziemniaczane i trzy kompoty, proszę.

Miejsca na tacy brakowało. Kilka razy Barbara rzuciła wymownym spojrzeniem w stronę stolika, przy którym czekali jej mąż i syn. Synek miał ledwie dziesięć lat, więc oczywiście nie rozumiał, iż powinien pomóc mamie. Ale mąż siedział, wpatrzony w telefon, i choćby nie podniósł wzroku. Musiała zrobić dwa podejścia. Biegając tam i z powrotem pod wymownymi, nieprzychylnymi spojrzeniami innych w kolejce, przeniosła zamówienie na stół.

Nie odrywając oczu od ekranu, mąż przyciągnął do siebie talerz z zupą. Przełknął łyk i skrzywił się:
— Grochówkę wzięłaś? Nie lubię grochówki. Mogłaś zapytać.
— Mógłbyś podejść i wybrać sam — odpowiedziała zmęczona Barbara. — Nie czytam w myślach.
— Co za bzdury! Tylko razem byśmy stali w kolejce! Wystarczyło spytać.

Barbara pochyliła się nad zupą i zrezygnowała z dalszej dyskusji. Zmęczyło ją to kłócenie. Piotr był zawsze taki. Wszystko mu nie pasuje.

Dziesięcioletni Kacper naśladował ojca.
— Fuj, mamo, placki ziemniaczane? Wiesz, iż ich nie lubię.
— Nasza mama myśli tylko o sobie — oznajmił Piotr, nie odrywając wzroku od telefonu, choć wciąż zajadał zupę, którą przed chwilą skrytykował.
— Jedz, co dają — syknęła Barbara na syna i rozejrzała się, czy przypadkiem ktoś nie usłyszał.

W stołówce „nie było gdzie jabłku upaść“. Goście śpieszyli się na śniadanie, by potem wyjść nad morze. Barbara też miała takie plany, tylko nie wiedziała, czy pójdą całą rodziną, czy tylko z Kacprem. Piotr mógł zostać w pokoju. Wczoraj narzekał, iż do morza daleko. Jak zwykle, to jej wina. To ona wybrała ten ośrodek. Choć sto razy proponowała, by wybrali razem. Piotr tylko machnął ręką i zirytował się:
— Sami nic nie potraficie załatwić? Daj mi odpocząć po pracy. Zrób to sama. Co w tym trudnego?

No i zrobiła. I, jak zwykle, wszystko źle. Ośrodek daleko od miasta. Zabytków nie zobaczą. Do morza dziesięć minut pieszo. Piotrowi się nie podoba.

Po śniadaniu Barbara zaczęła zbierać puste talerze na tacę i zobaczyła, jak do stołówki wchodzi para z sąsiedniego pokoju. Elegancka kobieta około pięćdziesiątki i jej mąż, uśmiechnięty, zadbany mężczyzna.

Kobieta weszła jak królowa i od razu zajęła wolny stolik. A mąż ruszył do kolejki. Ale wcześniej zapytał żonę:
— Kochanie, jaki deser dziś wziąć?

Barbara usłyszała to, niosąc tacę. Szła sama, bo mąż z synem wyszli zaraz po jedzeniu. Nie pierwszy raz zazdrościła sąsiadce. Oto mąż! Skąd się biorą tacy mężczyźni?

Kiedyś wydawało jej się, iż Piotr też taki był. Pięknie się starał, był troskliwy i uważny. Po ślubie odbierał ją z pracy, razem gotowali kolację i planowali wieczór. Oczywiście razem.

Kiedy to się zmieniło? Pewnie po narodzinach Kacpra.

Barbara poszła na macierzyński i stało się oczywiste, iż skoro siedzi w domu, to musi mieć obiad i porządek. Kacper był spokojnym dzieckiem, więc nie miała większych problemów. Starała się być idealną żoną.

Potem oczywiście wróciła do pracy. I przez cały czas ciągnęła wszystko — gotowanie, sprzątanie, syna. W końcu jest kobietą, to jej rola. Tylko gdyby Piotr to doceniał. Albo chociaż trochę zauważał.

Mąż traktował jej wysiłek jako coś oczywistego, a choćby zaczął narzekać. To koszula źle wyprasowana, to makaron wczorajszy. Barbara brała każdą krytykę do serca. I spieszyła się naprawić błędy. W sumie mąż jest dobry. Zarabia, nie hula. Po pracy prosto do domu. A jeżeli ciągle burczy, to taki już ma charakter.

Wyszła ze stołówki i pobiegła za Piotrem i Kacprem. Byli już daleko, choćby nie pomyśleli, żeby na nią poczekać. Dogoniła ich i, lekko zasapana, spytała:
— No to do pokoju? Przebieramy się i na plażę.
— Znowu w taki upał maszerować — przewrócił oczami Piotr. — To się nazywa zaufanie przy wyborze ośrodka. No dobrze, chodźmy, co nam pozostało?

Zanim doszli nad morze, upał był już nie do zniesienia. Piotr, który całą drogę gderał, zrzucił spodenki i koszulkę na kamienie i pobiegł do wody. Kacpra zabrał ze sobą, krzycząc do Barbary, żeby zapłaciła za leżaki i parasol.

Barbara się wściekła. Jej też jest gorąco. Też chce się gwałtownie zanurzyć. Dlaczego ma teraz biegać i ustawiać parasol? To też obowiązek kobiety? Westchnęła, ale potulnie podeszła do kasy. Co miała zrobić, kłócić się o takie drobiazgi?

Nie pływała najlepiej, więc nie oddalała się od brzegu. Gdy tylko weszła do wody, Piotr zostawił przy niej Kacpra i odpłynął. Zawsze kąpał się sam. Przyzwyczaiła się. Ale wkurzało ją co innego — gdy wychodził wcześniej.
— No, ja wracam — oznajmił po godzinie. — Lepiej poleżę pod klimą.
— Może jeszcze zostań, pójdziemy razem?
— Nie, już koniec. Za gorąco.

Piotr włożył spodenki, koszulkę i poszedł do ośrodka. Oczywiście nie zabrał butelki wody ani dmuchanych zabawek dla Kacpra.

Tak mijał ich urlop. Ktoś odpoczywał, a ktoś, jak w domu, ciągnął wszystko na sobie. choćby wycieczki organizowała Barbara. A Piotr, jak zwykle, narzekał później, iż w dusznym autobusie było niewygodnie, iż wycieczka nudna i w ogóle pojechali nie tam, gdzie chciał.

Wieczorem przed wyjazdem Barbara biegała po pokoju. Pakowała walizki, żeby niczego nie zapomnieć. Piotr z Kacprem już spali. Wstawali przecież wcześnie.
— Autobus o piątej — oznajmił mąż. — Sami się spakujecie. Nic trudnego. Tylko błagam, nie zapomnijcie niczego, jak ostatnio.

Rok temu Barbara zostawiła maszynkę do golenia Piotra i od tamtej pory miał jej to za złe. ZamknęMinęły kolejne lata, a Barbara i Piotr wciąż byli razem, ale teraz uśmiechnięci i pełni szacunku dla siebie, bo ona nauczyła się kochać siebie, a on — doceniać to, co ma.

Idź do oryginalnego materiału