Zażądał równowagi w dochodach, a gdy prawda wyszła na jaw, wyjechał do mamy

polregion.pl 1 tydzień temu

Postanowiłam nie mówić mężowi, iż zaczęłam zarabiać więcej. Urażony spakował rzeczy i wyjechał do swojej matki.

Gdy zdecydowałam się ukryć przed mężem podwyżkę, sama nie byłam z tego zadowolona. Zrobiłam to jednak świadomie – nie z chciwości czy złośliwości, ale ze zmęczenia. Zmęczenia nieustannymi huśtawkami – tydzień przepychu, a potem trzy tygodnie oszczędzania na makaronie. Zmęczenia jego nieodpowiedzialnością i lekkomyślnością, którą mój mąż, Krzysztof, odziedziczył po swojej matce.

Poznaliśmy się na imprezie u znajomych. Urzekła mnie jego beztroska, charyzma i umiejętność nieprzejmowania się problemami. Ja jestem jego przeciwieństwem – wszystko kontroluję, biorę odpowiedzialność za każdą złotówkę. Wtedy pomyślałam: „Może właśnie taki lekki charakter jest tym, czego mi brakuje”.

Po ślubie prawda wyszła na jaw. Jego „lekkość” okazała się niedojrzałością. Dzień wypłaty był świętem – restauracje, zakupy, prezenty dla jego matki, przyjaciół, dla kogokolwiek. Już następnego dnia byliśmy „na dnie”. Potem miesiące makaronu i obietnic, iż „jakoś to będzie”.

Krzysztof zarabiał nieźle, ale pieniądze przeciekały mu przez palce. Zwłaszcza gdy w grę wchodziła jego matka – kapryśna, ekspresyjna i równie nieodpowiedzialna. Gdy wydała swoją emeryturę, od razu dzwoniła do syna: „Jest mi smutno, nudzę się, zmęczyłam się byciem biedną”. A Krzysztof oczywiście biegł na ratunek.

– To moja mama. Nie mogę jej zostawić – mówił.
– A jak my będziemy żyć? – pytałam.
– Jakoś to się ułoży – uśmiechał się, jakby to rozwiązanie wystarczyło.

Tymczasem nasz dom dosłownie się rozpadał. Tapety odchodziły od ścian, kran przeciekał, a stara lodówka huczała jak traktor. Zalepiałam, naprawiałam, wściekałam się w duchu. Próbowałam rozmawiać, ale on żył, jakby był sam.

W końcu dostałam podwyżkę. Znaczną. To była moja ciężka praca – miesięczne nadgodziny, stres, udowadnianie szefostwu, iż potrafię prowadzić projekt. Wróciłam do domu z euforią w oczach… i nic nie powiedziałam. Po prostu nie mogłam.

Wyobraziłam sobie, jak on i jego matka znów zaczną „cieszyć się życiem” – kupią niepotrzebne rzeczy, polecą na wakacje, a my wrócimy do walki o przetrwanie. Nie, postanowiłam milczeć. Te pieniądze miały być na remont, samochód, wakacje. Na coś prawdziwego.

Kupiłam nowy laptop – stary ledwo zipiał. Powiedziałam Krzysztofowi, iż dostałam go od firmy. Zapłaciłam za jego wizytę u dentysty – skłamałam, iż to z ubezpieczenia. Wszystko dla spokoju. Dla przyszłości. Dla nas.

Wszystko było w porządku, aż na firmowym spotkaniu mój pijany szef nie wygadał się przy Krzysztofie:
– Przy takim tempie awansujesz jeszcze wyżej! Przecież już pół roku jesteś w zarządzie…

Krzysztof zastygł.
– W jakim zarządzie? Jaki „jeszcze” awans? – zapytał, gdy wyszliśmy.
Zrozumiałam, iż to koniec. Przyznałam się, iż rzeczywiście mnie podnieśli.

– A wypłata? – jego oczy były zimne.
– Na razie bez zmian – skłamałam ponownie.

Ale w domu nie odpuścił. Zapytał wprost:
– Dlaczego nic nie powiedziałaś? Może wstydzisz się, JAK zdobyłaś tę posadę?

Poczułam się, jakby ktoś mnie uderzył. Było mi gorzko, obrzydliwie, boleśnie. Wybuchnęłam. Powiedziałam wszystko. O pieniądzach. O zmęczeniu. O jego matce. O tym, jak przepala każdą złotówkę. O moim strachu przed jutrem. Że chciałam tylko stabilności.

Słuchał w milczeniu. Potem wyszedł do sypialni. Godzinę później wrócił z torbą.
– Pojadę do mamy. Muszę to przemyśleć.

Minęły trzy dni ciszy. Żadnego telefonu, żadnej wiadomości. Ale zadzwoniła jego matka. Krzyczała, oskarżała, wymyślała. Odłożyłam słuchawkę. Nie zamierzam już jej słuchać. Jej głos to źródło wszystkich moich problemów.

Nie piszę do Krzysztofa. Nie dzwonię. Tak, jest mi ciężko. Ale jeszcze ciężej byłoby znów wejść na te same grabie. jeżeli chce wrócić, niech najpierw przeprosi. Za kłamstwa, za upokorzenia, za to, iż zawiódł, gdy ja próbowałam nas uratować.

Niech czeka. Ja nie mam za co przepraszać.

**Czasem milczenie jest jedynym sposobem, by obronić to, co ważne – choćby jeżeli oznacza to chwilową samotność.**

Idź do oryginalnego materiału