**Zepsute Geny**
Kasia weszła do mieszkania, postawiła ciężkie siatki na podłogę i z hukiem westchnęła.
– Jest kto w domu? – krzyknęła w stronę pokoju. – Dwóch facetów w domu, a ciężary sama dźwigam – zamruczała. – Wszyscy jeść chcą, a jak pomóc, to nikogo nie ma – dodała głośno, żeby na pewno usłyszeli.
Rozbierała się też z hałasem, raz po raz wzdychając i jęcząc. W końcu w drzwiach stanął syn.
– Weź te siatki i zanieś do kuchni. Tata jest?
Tomek podniósł torby z podłogi.
– Telewizor ogląda – rzucił przez ramię. Mógłby przemilczeć ten szczegół, matka nie pytała, co ojciec robi. Ale po co sam ma łapać jej zły humor? Niech i ojcu się dostanie.
– O co wrzeszczysz? – W drzwiach pojawił się głowa rodziny.
– O nic. Jestem zmęczona – odcięła się Kasia. – Zaraz odpocznę pięć minut i zrobię obiad. Wszystko sama. Choćby makaron byście ugotowali… – Wsunęła stopy w kapcie i zgasiła światło w przedpokoju.
– Nie powiedziałaś. Byśmy ugotowali, prawda, Tomku? – ojciec, wyczuwając początek awantury, natychmiast zwerbował syna na współwinnego.
Z kuchni dobiegało tylko szeleszczenie siatek i dźwięk zamykanej lodówki. Tomek postanowił zachować neutralność. Bezpieczniej.
– No to nie ugotowaliście – westchnęła Kasia. – Gdybym miała córkę, sama by się domyśliła, co robić. A wy do niczego – zamruczała, szurając obok męża w stronę kuchni.
– Kasieńko, jesteś zmęczona, rozumiem, ale po co się na nas z Tomkiem wyżywasz? Ja nie jestem jasnowidzem, nie umiem zgadywać z daleka, czy makaron ugotować, czy ziemniaki. Powiedziałabyś, to byśmy i ugotowali, i do sklepu poszli. Ja też właśnie z pracy przyszedłem, też jestem zmęczony, tak przy okazji. A… – Mąż przeciął powietrze krawędzią dłoni i zniknął w pokoju.
– No właśnie, wam wszystko trzeba powiedzieć. Na kanapie to łatwiej leżeć – burczała Kasia, ale już bez złości, raczej pod nosem.
Nie chciała awantury. Nie miała już na nią siły. Po prostu nie potrafiła się tak od razu uspokoić.
– Dzięki, synku, idź, lekcje odrabiaj, resztę sama…
Tomek natychmiast pognał do komputera. Kasia otworzyła lodówkę i pokręciła głową, przekładając produkty z półki na półkę. Wyładowała emocje i się uspokoiła. Męża i syna uwielbiała, po prostu dziś coś jej podskoczyło. Nie męska to rzecz, gotować w kuchni.
Po kolacji zebrała resztki makaronu z patelni do pudełka, dodała kotleta. Chciała włożyć drugiego, ale się rozmyśliła.
– Znów Milczakowej zaniesiesz? Uważaj, rozpieścisz, później sama będziesz narzekać, iż ci na kark siadła – zripostował mąż, mszcząc się za wcześniejsze mamrotanie.
– Nie Milczakowej, tylko Zosi. W domu pewnie i jeść nie ma. Matka wszystko przepija. Żal mi dziewczyny. Widziałam, jak prowadziła pijaną matkę do domu. Tamta choćby krztyny przytomności nie miała. Zosia jest mądra, dobra, tylko z rodzicami jej się nie poszczęściło – tłumaczyła Kasia, przebierając się w przedpokoju.
Mąż nie odpowiedział.
Kasia zeszła na trzecie piętro i zadzwoniła do zniszczonych drzwi, które nie wzbudzały zaufania – mocniejsze pchnięcie ramieniem i już by stały otworem. Ale po co? W mieszkaniu nie było co brać, choćby karaluchy uciekły z głodu.
– Kto tam? – dobiegł cienki głosik zzaTomek spojrzał na Zosię i nagle zrozumiał, iż to nie geny, ale wybory i miłość kształtują człowieka – wyciągnął do niej rękę, a ona uśmiechnęła się przez łzy, bo w końcu znalazła swój dom.