Zatrute Dziedzictwo

polregion.pl 2 tygodni temu

**Zepsute Geny**

Kasia weszła do mieszkania, postawiła ciężkie siatki na podłogę i z hukiem westchnęła.

– Jest kto w domu? – krzyknęła w stronę pokoju. – Dwóch facetów w domu, a ciężary sama dźwigam – zamruczała. – Wszyscy jeść chcą, a jak pomóc, to nikogo nie ma – dodała głośno, żeby na pewno usłyszeli.

Rozbierała się też z hałasem, raz po raz wzdychając i jęcząc. W końcu w drzwiach stanął syn.

– Weź te siatki i zanieś do kuchni. Tata jest?

Tomek podniósł torby z podłogi.

– Telewizor ogląda – rzucił przez ramię. Mógłby przemilczeć ten szczegół, matka nie pytała, co ojciec robi. Ale po co sam ma łapać jej zły humor? Niech i ojcu się dostanie.

– O co wrzeszczysz? – W drzwiach pojawił się głowa rodziny.

– O nic. Jestem zmęczona – odcięła się Kasia. – Zaraz odpocznę pięć minut i zrobię obiad. Wszystko sama. Choćby makaron byście ugotowali… – Wsunęła stopy w kapcie i zgasiła światło w przedpokoju.

– Nie powiedziałaś. Byśmy ugotowali, prawda, Tomku? – ojciec, wyczuwając początek awantury, natychmiast zwerbował syna na współwinnego.

Z kuchni dobiegało tylko szeleszczenie siatek i dźwięk zamykanej lodówki. Tomek postanowił zachować neutralność. Bezpieczniej.

– No to nie ugotowaliście – westchnęła Kasia. – Gdybym miała córkę, sama by się domyśliła, co robić. A wy do niczego – zamruczała, szurając obok męża w stronę kuchni.

– Kasieńko, jesteś zmęczona, rozumiem, ale po co się na nas z Tomkiem wyżywasz? Ja nie jestem jasnowidzem, nie umiem zgadywać z daleka, czy makaron ugotować, czy ziemniaki. Powiedziałabyś, to byśmy i ugotowali, i do sklepu poszli. Ja też właśnie z pracy przyszedłem, też jestem zmęczony, tak przy okazji. A… – Mąż przeciął powietrze krawędzią dłoni i zniknął w pokoju.

– No właśnie, wam wszystko trzeba powiedzieć. Na kanapie to łatwiej leżeć – burczała Kasia, ale już bez złości, raczej pod nosem.

Nie chciała awantury. Nie miała już na nią siły. Po prostu nie potrafiła się tak od razu uspokoić.

– Dzięki, synku, idź, lekcje odrabiaj, resztę sama…

Tomek natychmiast pognał do komputera. Kasia otworzyła lodówkę i pokręciła głową, przekładając produkty z półki na półkę. Wyładowała emocje i się uspokoiła. Męża i syna uwielbiała, po prostu dziś coś jej podskoczyło. Nie męska to rzecz, gotować w kuchni.

Po kolacji zebrała resztki makaronu z patelni do pudełka, dodała kotleta. Chciała włożyć drugiego, ale się rozmyśliła.

– Znów Milczakowej zaniesiesz? Uważaj, rozpieścisz, później sama będziesz narzekać, iż ci na kark siadła – zripostował mąż, mszcząc się za wcześniejsze mamrotanie.

– Nie Milczakowej, tylko Zosi. W domu pewnie i jeść nie ma. Matka wszystko przepija. Żal mi dziewczyny. Widziałam, jak prowadziła pijaną matkę do domu. Tamta choćby krztyny przytomności nie miała. Zosia jest mądra, dobra, tylko z rodzicami jej się nie poszczęściło – tłumaczyła Kasia, przebierając się w przedpokoju.

Mąż nie odpowiedział.

Kasia zeszła na trzecie piętro i zadzwoniła do zniszczonych drzwi, które nie wzbudzały zaufania – mocniejsze pchnięcie ramieniem i już by stały otworem. Ale po co? W mieszkaniu nie było co brać, choćby karaluchy uciekły z głodu.

– Kto tam? – dobiegł cienki głosik zzaTomek spojrzał na Zosię i nagle zrozumiał, iż to nie geny, ale wybory i miłość kształtują człowieka – wyciągnął do niej rękę, a ona uśmiechnęła się przez łzy, bo w końcu znalazła swój dom.

Idź do oryginalnego materiału