**Zatruta zawiścią**
Na obrzeżach małego miasteczka pod Krakowem znajdowała się zapomniana przez czas ulica. Asfalt pełen dziur, autobusy kursowały raz na pół godziny, a sąsiadów można by policzyć na palcach. Ale w ostatnich latach wszystko się zmieniło: zaczęli tu przyjeżdżać ludzie zmęczeni miejskim zgiełkiem. Jeden po drugim kupowali domy — jedni remontowali, inni burzyli, by postawić nowe, przestronne wille.
Marek i Bogna też się zdecydowali na przeprowadzkę. Stary domek na końcu ulicy kosztował niewiele, a mieszkanie w mieście zostawili córce. Dom odnowili, podwórko wyłożyli kostką, choćby ogródek założyli — tak, jak zawsze marzyli. Zięć przywiózł z leśnej szkółki małą jodłę. Posadzili ją przy płocie, żeby było widać z ulicy.
Z początku drzewko marniało, jakby nie chciało się przyjąć. Ale Bogna z Markiem nie poddawali się — nawozili, podlewali, rozmawiali z nim jak z żywą istotą. I w końcu jodła zaczęła rosnąć. Powoli, ale wyraźnie. Pierwszą zimą ubrali ją w lampki, dzieci i wnuki zrobiły sobie zdjęcia — i od tej pory na każde Boże Narodzenie przy jodle było pełno światełek, euforii i rodzinnych fotografii.
Po dwóch latach stała się naprawdę piękna. Zielona, smukła, z miękkimi igłami. Latem wokół rozkwitała trawa, a małżonkowie marzyli już o ławeczce, by wieczorami siedzieć w jej cieniu. Ale pewnego ranka Bogna wyszła na podwórko — i zastygła w miejscu. Jodła zniknęła. Został tylko pień. A trochę dalej, przy śmietniku, leżało porzucone, niegdyś ukochane drzewko.
Szok. Histeria. Rozpacz. Kto mógł coś takiego zrobić — latem, nie zimą, nie w święta?
Marek, z zaciśniętymi pięściami, poszedł do sąsiadki z naprzeciwka — Marii Nowak. Ta od dawna patrzyła na nich z niechęcią. Jej dom był stary, odziedziczony, ale zadbany. Sama była wdową, syn odwiedzał ją rzadko. Nowi sąsiedzi byli dla niej jak drzazga w oku.
— Dlaczego, Pani Mario, tak okrutnie? — zapytał Marek bez gniewu, ale z goryczą.
— Świetnie wam się powodzi! — odparła ostro. — Dwa samochody! Wypucowane podwórko! Ta jodła mnie drażniła! Wnuczkowie wrzeszczą, biegają, nie da się odpocząć!
— Ale przecież to święta… Ozdoby… Rodzina… — próbował tłumaczyć się zmieszany.
— A ja mam latem zamykać okna, gdy wasze dzieci tłuką się pod moim domem?
Odwrócił się w milczeniu. W domu opowiedział wszystko żonie. Bogna długo nie mówiła nic, w końcu otarła łzy i powiedziała:
— To zawiść. Inaczej tego nie wytłumaczysz.
— Zawiść to trucizna. Przecież też jesteśmy emerytami. Tylko chcemy żyć ładnie. Dla siebie i dla wnuków.
Po tygodniu zięć znów przyjechał i przywiózł dwie małe jodły — niskie, ale gęste, z korzeniami. Posadzili jedną przy furtce, a drugą Marek wziął i poszedł… znowu do Marii Nowak. Chciał się pogodzić, by jej serce choć trochę zmiękło.
— Nie potrzebuję waszej jałmużny! — warknęła. — Sadźcie u siebie, ja mam swoje.
Marek już się odwracał, gdy zza płotu wyjrzała starsza sąsiadka — ciocia Halina, około osiemdziesiątki, mieszkająca dwa domy dalej.
— Jodłę dajesz? Wezmę, synku. Niech rośnie.
— A po co pani, pani Halino? Przecież pani sama…
— Niech rośnie. Może po mnie dom trafi do dobrych ludzi, a oni będą pamiętać starą gospodynię, widząc drzewko przy płocie.
Markowi ścisnęło się w gardle. Z Bogną posadzili jodłę dla cioci Haliny, wytłumaczyli, jak ją pielęgnować, obiecali pomagać. Potem Bogna upiekła ciasto — chciała spróbować jeszcze raz dogadać się z Marią Nowak, dać jej coś słodkiego.
Ale Marek powstrzymał ją:
— Nie warto. Powie, iż zatrute. Lepiej powiem, iż zainstalowaliśmy kamery. Teraz nagrywamy każdy centymetr działki.
I rzeczywiście — monitoring już działał. Marek podszedł do sąsiadki i, bez groźby, ale stanowczo, oznajmił:
— Kamery są. jeżeli jeszcze coś się stanie — pójdziemy na policję. To już wandalizm, jest paragraf.
Nic nie odpowiedziała. Tylko oczy jej biegały.
Od tamtej pory ani śmieci pod płotem, ani krzyków za plecami. Spokój wrócił. A jodła… Nowa jodła rosła. A stara — została w pamięci. Jak symbol dobroci, prostoty — i tej zawiści, która czyni ludzi naprawdę brzydkimi.
I choć to tylko drzewo, nauczyło mnie jednego: niektórzy wolą niszczyć cudze szczęście, niż budować swoje. Ale nie każdy da się zatruć.