Odmiana losu
Agnieszka ukończyła liceum pedagogiczne z wyróżnieniem, marzyła o studiach na uniwersytecie. Ale plany legły w gruzach. Ojciec miał poważny wypadek, długo leżał w szpitalu. Gdy go wypisano, mama wzięła urlop, by opiekować się nim w domu, dopóki nie przyzwyczai się do wózka inwalidzkiego.
W ich mieście nie było uniwersytetu, trzeba było jechać do Krakowa. Agnieszka postanowiła, iż spróbuje za rok. Nie mogła zostawić rodziców samych w tak trudnym czasie. Znalazła pracę w szkole.
Lekarze zapewniali, iż z czasem ojciec wstanie na nogi, jeżeli będzie robił ćwiczenia, chodził na masaże i brał leki. Mama sprzedała działkę rekreacyjną, by opłacić rehabilitację i leki. Ale ojciec nigdy nie wstał z wózka.
– Dość, przestańcie marnować pieniądze. I tak nie wstanę – powiedział pewnego dnia.
Jego charakter się popsuł, stał się drażliwy i podejrzliwy, wszystko go irytowało. Najbardziej cierpiała mama. Gdy wołał, musiała rzucać wszystko i biec. zwykle chciało mu się pić, coś zapytać albo po prostu pogadać. A wtedy obiad przypalał się na kuchence.
– Włodku, mógłbyś sam podjechać do kuchni. A teraz ziemniaki się spaliły – wyrzucała mama.
– Moje życie się spaliło, a ty płaczesz nad ziemniakami. Łatwo ci mówić, chodzisz. Ciężko podać szklankę wody? – warknął ojciec.
Czasem w gniewie rzucał w mamę kubkiem albo talerzem. Coraz częściej prosił o wódkę. A po drinku wyładowywał złość na matce, jakby to ona była winna wypadkowi.
– Tato, nie pij, to nie pomoże. Zagraj w szachy, poczytaj książki – namawiała Agnieszka.
– Co ty tam wiesz? Ostatnią przyjemność mi odbierasz? W książkach same bzdury. Sam je czytaj. W życiu nie jest tak, jak piszą. Jestem do niczego – burczał.
– Mamo, przestań mu kupować – błagała Agnieszka.
– Jak nie kupię, będzie drzeć się po całym domu. Ciężko mu. Co teraz zrobić… – wzdychała mama.
– Powinien ćwiczyć, a nie pić. Lekarze mówili, iż może chodzić. Sam nie chce. Po prostu lubi nas męczyć, a my skaczemy jak nakręcone – złościła się Agnieszka.
Żal jej było ojca, ale i tak żyło im się ciężko. Pewnego dnia wróciła ze szkoły zmęczona, bolało ją gardło, chciała się położyć. A ojciec wciąż wołał. W końcu straciła cierpliwość.
– Dość. Ledwo stoję na nogach. Siedzisz na wózku, sam podjedź do kuchni i pij, ile chcesz. Nie jesteś jedyny. Setki ludzi tak żyją, pracują, startują w paraolimpiadach. A ty do kuchni podjechać nie potrafisz. Dawaj, sam. Ja muszę przygotować lekcje. – I wyszła do swojego pokoju.
Słyszała, jak po podłodze skrzypią koła wózka, jak ojciec postawił szklankę na kuchennym stole, jak wózek przejechał obok jej drzwi, na chwilę zwalniając. Czekała, iż wpadzie z wrzaskiem. Ale przejechał dalej. Od tamtej pory stał się bardziej samodzielny.
W ciepłe dni Agnieszka zostawiała otwarte okno. Ojciec podjeżdżał i siedział przed nim – „spacerował”. Przejechać przez wąskie drzwi i próg nie mógł. Trzeba by powiększyć przejścia, ale skąd wziąć pieniędzy?
– Oddajcie mnie do domu opieki – mówił po drinku.
– Co ty wygadujesz? Najważniejsze, iż żyjesz. Reszta się ułoży – pocieszała go mama.
– Teraz tak mówisz, ale znudzi ci się wycieracAgnieszka uścisnęła dłoń Pawła w ZAZ uśmiechem spojrzała przez okno, gdzie na parkingu stał już nie ciężarowy wóz Michała, ale małe, radosne auto Pawła, wypełnione kwiatami i nadzieją na nowe życie.