Zasadził świnię

twojacena.pl 22 godzin temu

**Smutne rozstanie**

— Więc mówisz, iż ten pies jest dla ciebie ważniejszy niż nasze dzieci?! — wyrzuciła z siebie Bożena, wycierając piątą dziś kałużę z podłogi.

Dywanu w kuchni już nie było. Gdy stało się jasne, iż choćby sklepowe środki nie radzą sobie z upartym nawykiem znaczenia terenu, Bożena po prostu zwijała dywan i wyniosła na śmietnik.

Ale problem nie dotyczył tylko dywanu. Mąż otworzył puszkę kukurydzy, wysypał zawartość do miski i rzucił. Zarówno puszkę, jak i brudną miskę do zlewu. Na stole – okruchy, kubek ze śladami kawy i otwarty słoik dżemu z wetkniętą łyżką. Na podłodze – wykładzina i strzępki pluszowego smoka.

A posprzątać wszystko, oczywiście, miała Bożena.

— Nie krzycz tak — cicho powiedział Marcin, grzebiąc w lodówce. — To tylko pies. Jeszcze się nie przyzwyczaił.

Bożena wyprostowała się. W jej spojrzeniu odbijało się rozdrażnienie, które kumulowało się od tygodni. Zmrużyła oczy i podała mężowi mokrą szmatkę.

— Wspaniale. Więc sam sprzątaj po tym psie. Przypomnę ci, iż to tylko pies, a ja jestem tylko twoją żoną. Tylko matką twoich dzieci. A my, tylko twoja rodzina, już się dusimy od jego znaczeń i smrodu!

Bożena wściekle kopnęta wykładzinę i skierowała się do sypialni, omijając sprawcę całego zamieszania. Pies Burek, ogromny, szary, ze smutnymi oczami, siedział w przejściu i obserwował. Nie skomlał, nie chował się. Jakby nie uważał się za winnego.

Przypomniała sobie, jak to się zaczęło…

…Dwa miesiące temu Marcin wrócił do domu z tym kłębkiem problemów.

— Tomek wyjeżdża. Na długo — zaczął mąż. — Mówi, iż zabrać psa nie ma jak, masa problemów. A ja pomyślałem… Burkowi potrzebna jest rodzina. I dzieciom dobrze zrobi. Nauczą się opieki, miłości. To przecież super.

Marcin wtedy uśmiechał się, jakby właśnie uratował świat. A Bożena czuła coś zupełnie przeciwnego. Jakby mąż adoptował kogoś, nie pytając jej o zdanie.

— No dobra. Załóżmy, iż zostanie z nami. Ale kto go będzie wyprowadzał, karmił, sprzątał po nim? — Kobieta już wiedziała, do czego to zmierza.
— Razem. W końcu jesteśmy rodziną. Tylko z tymi spacerami problem… Przecież ty wracasz wcześniej z pracy. Możesz się tym zająć?

Bożena ciężko westchnęła, ale skinęła głową. Przeczuwała, iż nic nie pójdzie zgodnie z planem, ale nie miała wyjścia. Pozostała tylko nadzieja, iż intuicja ją myli.

Niestety, obawy się potwierdziły…

Bożena bardzo się starała. Kupiła zabawki i miski na podstawce, wieczorami oglądała filmiki o tresurze. Burek w odpowiedzi demonstracyjnie odwracał się tyłem. We wszystkich możliwych znaczeniach. Jego panem był Marcin. Resztę uważał za niepotrzebny dodatek.

W ciągu pierwszych dwóch tygodni Burek zdarł tapetę w przedpokoju, pogryzł podłokietniki fotela, podarł wszystkie poduszki na kuchennych krzesłach. A tych min, które zostawił po całym domu…

Jeśli na początku Marcin wyprowadzał Burka przynajmniej rano, to niedługo wszystkie obowiązki spadły na Bożenę. Teraz to ona go czesała, myła łapy, karmiła, poiła… Mąż tylko dokładał problemów.

I teraz po prostu cicho przyszedł, zgasił światło i położył się plecami do niej. Układał się do snu. Tak, pewnie posprzątał kałużę. choćby słyszała odgłos odkurzacza. Ale Bożena była gotowa się założyć, iż na stole i w zlewie panuje ten sam bałagan.

A najważniejsze – jutro zacznie się od nowa.

— Słuchaj, Marcin — nie wytrzymała i odwróciła się w jego stronę. — Od kiedy przyprowadziłeś Burka, ja nie żyję. Ja walczę o przetrwanie.

Mąż choćby się nie poruszył. Udawał, iż śpi, choć Bożena wiedziała na pewno: wszystko słyszy.

— Wyprowadzam go rano, bo ty jeszcze śpisz — ciągnęła. — Wyprowadzam go w południe, w czasie mojej przerwy obiadowej. Wyprowadzam go wieczorem, bo wracam wcześniej. Sprzątam sierść. Zmieniam wodę. Robię wszystko, co ty powinieneś robić. A w zamian dostaję twoje narzekanie i jego warczenie. Jak myślisz, to jest normalne?

Marcin westchnął. Nie miał argumentów. Cały ciężar spadł na Bożenę. Dzieciom oczywiście było ciekawie przez pierwsze trzy dni, ale teraz w najlepszym razie tylko przelotnie głaskały Burka.

— Przesadzasz. On nie jest taki trudny.

Bożena zacisnęła usta, rozumiejąc, iż zderzyła się z kolejnym murem. Tym razem jednak nie zamierzała ustąpić ani go omijać.

— Wiesz, mam już tego dość — powiedziała. — Wybieraj. Albo ja, albo pies.

Mąż przewrócił się na plecy, złożył ręce na brzuchu, filozoficznie wpatrując się w sufit. A potem wstał i zaczął zbierać rzeczy.

Bożena w milczeniu patrzyła, jak zakłada kurtkę i bierze smycz.

— Nie porzucam przyjaciół. Na razie pojedziemy na działkę. Poczekam, aż ochłoniesz — cicho wyjaśnił Marcin, już w drzwiach.

Nie zatrzymywała go. Tylko śledziła wzrokiem jego plecy. Te same, które kiedyś głaskała przed snem. Teraz były obce. Tak jak obcy był ten pies.

Drzwi zamknęły się z cichym kliknięciem. Najpierw Bożena prychnęła. Przez te wszystkie dwadzieścia lat małżeństwa nie przyszłoby jej do głowy, iż ma takiego zasadniczego męża. Przyjaciół, widzisz, nie porzuca. A rodzinę już można?

Potem w głowie nagle zrobiło się cicho. Nie ma już potrzeby nastawiać budzika, żeby wstać na poranny spacer. Nie trzeba bawić się z miskami przed snem. Nie trzeba patrzeć pod nogi rano.

Zrobiło się jakoś gorzko i lekko jednocześnie.

…Minęły prawie trzy miesiące. Czasem Bożena łapała się na tym, iż oddycha pełną piersią. Nie dlatego, iż zniknął zapach psiej sierści, choć i to też. Po prostu stało się lżej. Jakby z mieszkania zniknął nie tylko Burek, ale i to duszące uczucie oczekiwania. Bożena już nie czekała, iż Marcin zacznie słuchać jej zdania albo chociaż po sobie posprząta.

Dzieci tęskniły za ojcem, ale były wystarczająco duże, by nie robić z tego dramatu. ZBożena zamknęła drzwi za sobą, wdychając zapach jesiennego powietrza, i pomyślała, iż czasem, żeby odzyskać spokój, trzeba stracić coś, co wcale nie było tak cenne, jak się wydawało.

Idź do oryginalnego materiału