Zaproszenie na parapetówkę… i szok: kuchnia jak po eksplozji

newskey24.com 2 dni temu

Dziś zapiszę pewne zdarzenie, które mocno mną wstrząsnęło. Otóż otrzymaliśmy z żoną zaproszenie od mojego dawnego przyjaciela, Roberta, który wraz z małżonką wyprowadził się do nowego mieszkania w Poznaniu i postanowił urządzić parapetówkę. Sprawa na pierwszy rzut oka radosna, więc przyjęliśmy zaproszenie z prezentem i uśmiechem, choć od dawna nurtowało mnie pytanie – dlaczego oni wciąż wynajmują? Żyją razem osiem lat, dzieci nie mają, oboje pracują: on jako kierowca, ona w salonie kosmetycznym. Czy naprawdę przez te lata nie mogli złożyć wniosku o kredyt? Ale nie osądzam – każdy ma swoje priorytety.

Stanęliśmy przed klatką z butelką prosecco i eleganckim pudełkiem zawierającym nasz podarek – zestaw szklanek do wina. W drzwiach powitała nas jego żona – Kinga. Miała na sobie wieczorową sukienkę i szpilki, które wbijały się w miękkie linoleum, zostawiając wgłębienia. Wyglądało to kuriozalnie – stroje jak na bankiet, a w tle odpadający tynk i ponury przedpokój.

Weszliśmy do środka. Od razu rzucały się w oczy zaniedbania: kurz na meblach, piasek pod butami – jakby ich pies właśnie wrócił z spaceru. Starałem się nie skupiać na szczegółach – w końcu przyszliśmy w gości, nie na kontrolę.

Skierowałem się do kuchni, by postawić prezent na stole. I wtedy uderzyło mnie to jak obuchem. Zastygłem w drzwiach, oszołomiony widokiem.

Stół kuchenny wyglądał, jakby ktoś właśnie przetrwał na nim kataklizm. Sterty śmieci pomieszane z resztkami jedzenia: tłuste serwetki, gnijące jabłko, pokruszone ciastka, puszki po przyprawach. Na środku stał słoik po śmietanie, a w środku coś podejrzanie zielonego – pewnie od dawna nie wyrzucony.

Do tego kilka brudnych kubków, jeden z zaschniętą torebką herbaty. Wyglądało na to, iż nikt tu nie sprzątał od co najmniej trzech dni. To nie był zwykły bałagan – to był totalny brak higieny.

Moja żona, Zofia, westchnęła i szepnęła:
– Może pomożemy posprzątać?
Kinga skinęła głową:
– Tak, dzięki, trochę nie zdążyliśmy…

Żona zabrała się do roboty i niedługo stół wyglądał nieco lepiej. Ale niesmak pozostał. Czułem zażenowanie – i za nich, i za nas. Nie rozumiałem, jak dorośli, bezdzietni ludzie, z pracą i głową na karku, dopuścili do takiego stanu.

Owszem, każdy ma gorsze dni, kiedy brakuje sił. Ale tutaj widać było zaniedbania tygodniami.

Usiedliśmy do stołu. Na talerzach – wędzony ser, resztki wędlin, chipsy. Coś, co można kupić w pośpiechu po drodze. Strasznie mi się odechciało jeść, choć przyszedłem głodny. Wypiliśmy symbolicznie i gwałtownie się pożegnaliśmy – tłumacząc się pilnymi sprawami.

W drodze do domu milczeliśmy. Dopiero po chwili Zofia powiedziała:
– Ja bym w takim brudzie choćby godziny nie wytrzymała…

Nie mi mówić, jak ludzie mają żyć. Nie mnie oceniać. Ale jedno wiem na pewno: choćby najpiękniejszy prezent traci sens, gdy ląduje wśród chaosu i obojętności.

A wy zostalibyście na takim „przyjęciu”?

Idź do oryginalnego materiału