Zapiekanka

adamaswtrasie.blogspot.com 1 rok temu
Pożegnaliśmy na blogu Bałkany, ale – choć tytuł nie wskazuje – dalej pozostajemy w basenie Morza Śródziemnego, konkretniej na niewielkim archipelagu leżącym mniej więcej w jednej trzeciej drogi pomiędzy europejską Sycylią a leżącą w Maghrebie Tunezją, dawnym sercem państwa Kartagińczyków. Chodzi oczywiście o Maltę.
Malta
Wyspy to są niezwykłe, znane z najstarszych w Europie budowli, krzyżowców i cudów natury – niektórych już nieistniejących. Zresztą o megalitycznych świątyniach i skalnym łuku Azurre Window onegdaj ubarwiającym Gozo już wspominałem. choćby co nieco było o joannitach, ale tylko tak mimochodem.
Nieistniejące Błękitne Okno na Gozo
A skoro tak, to zapraszam na spacer po dawnej stolicy zakonu (a współczesnej niepodległej Malty) – Valletcie.
Valletta
To znaczy – stolicą wysp była Mdina – dziś niewielkie, ale potężnie w tej chwili ufortyfikowane miasteczko w centrum wyspy.
Mury Mdiny
Kiedy po kilku latach tułania się po Morzu Śródziemnym wygnani przez Osmanów z Rodos krzyżowcy św. Jana przybyli wreszcie na Maltę od razu stwierdzili, iż Mdina nie nadaje się na główną siedzibę zakonu. Nie dlatego, iż jakaś mała i parchata była – tylko joannici żyli z morza (znaczy – trochę piratowali, trochę zwalczali muzułmańskich korsarzy): stolica musiała być miastem nadmorskim. Wybór zakonników padł na Birgu i znajdującą się tam starą twierdzą Castrum Maris.
Birgu
Na miejscu dawnych zabudowań krzyżowcy postawili Fort Świętego Elma i zaczęli robić to, co lubili najbardziej: denerwować osmańskiego sułtana. Takie prztyczki może nie były groźne, ale potężny władcę (Sulejman Wspaniały, bo kto inny) nie mógł pozwolić sobie na zniewagi. Zwłaszcza, iż wyspę joannitom nadał inny wielki władca, cesarz Karol V (tu uwaga: zakonnicy dostali archipelag w zamian za obietnicę dostarczania cesarzowi jednego sokoła maltańskiego rocznie; kiedyś to były czasy, a teraz nie ma czasów).
Fort Świętego Elma
Rycerze – już maltańscy – nie byli głupi, więc zdawali sobie sprawę, iż skoro Turcy już raz ich przegonili, to mogą napaść jeszcze raz. Wszystkie siły po przybyciu na Maltę poświęcili więc na przygotowanie obrony przed spodziewaną inwazją. I rzeczywiście, Turcy nadeszli, 35 lat po lądowaniu zakonu na Malcie. I rycerze europejscy przetrwali to Wielkie Oblężenie: wyspy broniło niecałe 10 tysięcy ludzi, z tego większość to pospolite ruszenie, napastników było jakieś 40 tysięcy. Zaraz po zakończeniu walk Wielki Mistrz Jean de la Valette podjął decyzję o budowie nowej, jeszcze potężniejszej twierdzy – stolicy: i tak powstała Valletta.
Valletta
Nowe fortyfikacje okazały się na tyle skuteczne (a potęgę Turków Jan III Sobieski złamał pod Parkanami), iż następne oblężenie wyspy przeżyły dopiero w 1940 roku. Też przetrwały, ale to całkiem inna historia.
Wieża obserwacyjna joannitów
Tymczasem Valletta, już nie niepokojona, rozbudowywała się w stylu barokowym – ale sam układ ulic jest niezwykle regularny, renesansowy, wszak zaprojektował go jeden z uczniów samego Michała Anioła. Kroczyłem więc wpisanymi na listę dziedzictwa UNESCO uliczkami gdy – całkiem przypadkiem, podle gmachu Biblioteki Narodowej Malty zaprojektowanego przez Polaka z pochodzenia, Stefana Ittara – natknąłem się na reklamę street-foodowej knajpki serwującej zapiekanki.
Reklama zapiekanki
Zapiekanka – centralnie, na Jana, napisane stało po naszemu. A obok, już po angielsku, jakieś tam didaskalia. No nie mogłem nie spróbować, prawda? Zresztą jakiś czas temu pisałem trochę o ulicznym jedzeniu w Polsce i w Europie – i nieodmiennie porównanie wypadało na naszą korzyść (w najgorszym wypadku na remis). A zapiekanki – znaczy, tej bułki z serem, pieczarką i dodatkami z piekarnika – nie spotkałem jeszcze nigdzie poza Polską. Wychodzi, iż to nasz wkład w fast-foody. Zwłaszcza odkąd zaczęto zapiekanki rzeczywiście serwować z pieca – nie wiem, jak Czytelnicy, ale ja pamiętam jeszcze budy z szybkim żarciem, gdzie zapiekanki były serwowane podgrzane w mikrofali – miękkie, gąbczaste cosie, idealne dla osobnika będącego pod wpływem – i to przemożnym – alkoholu. Swoją drogą wszystko z mikrofalówki jest niedobre.
Zapiekanka - tu ze Szczecina
Szybko rozejrzałem się – lokal, lokalik właściwie, wciśnięty był pomiędzy inne kawiarenki i puby; byliśmy wszak w centrum stolicy europejskiego poważnego kraju.
- Zapiekanka? - zapytałem dziewczęcia przygotowującego potrawę, okazało się, iż była to Kolumbijka – Skąd tu zapiekanka?
- No – odparła Latynoska – Zapiekanka to taka bułka z serem i grzybami, przecięta i włożona do piekarnika...
- Wiem co to jest – przerwałem – Jestem z Polski, Skąd ta nasza potrawa tutaj, na Malcie?
- A – dziewczyna uśmiechnęła się – Bo właściciel też jest Polakiem.
Oczywiście zamówiłem zapieksę, bo jakże inaczej. I powiem, iż była całkiem dobra, może ze zbyt dobrą wędliną, ale i u nas się takie trafiają. Co najwspanialsze – jedli tu nie tylko turyści z Polski. Także i inni wędrowcy. Oraz miejscowi. I wyglądało na to, iż ten nietypowy, bo nigdzie nie znany fast-food rzeczywiście im smakował.
Polska zapiekanka na ulicy w Valletcie
Wielki szacunek dla właściciela lokaliku za to, że pokazuje w Świecie polskie dobra, choćby tak zdałoby się niepoważne jak zapiekanki. Bo naprawdę, pod względem kulinarnym – i każdym innym – nie mamy się czego wstydzić. Ba, powinniśmy – wbrew utyskiwaniom wszelkiej maści ojkofobów – być z naszej kultury i historii dumni.
Zapiekankarnia
A wracając do Malty – to jeszcze jeden wpis: oto udało mi się wreszcie natknąć na wyspie na słynne (zwłaszcza w środowisku Teoretyków Starożytnej Astronautyki) przedwieczne struktury: tajemnicze kamienne "cart ruts".
Idź do oryginalnego materiału