Zanim wyszła z sklepu, on zniknął z pola widzenia.

newskey24.com 2 tygodni temu

Gdy Kasia płaciła za zakupy, Sławek stał z boku. A kiedy zaczęła pakować je do toreb, w ogóle wyszedł na zewnątrz. Kasia opuściła sklep i podeszła do Sławka, który właśnie palił papierosa.
— Sławek, weź torby — poprosiła, podając mu dwie ciężkie siatki z jedzeniem.

Sławek spojrzał na nią, jakby kazała mu popełnić przestępstwo, i zdziwiony zapytał:
— A ty co?
Kasia zmieszała się, nie wiedząc, jak zareagować. Co znaczyło to „ty co?” i po co w ogóle to pytanie? Zwykle mężczyzna pomaga fizycznie. I jakoś nie wypada, by kobieta dźwigała ciężkie torby, podczas gdy on sobie beztrosko kroczy obok.

— Sławek, one są ciężkie — odparła.
— No i? — upierał się Sławek.

Widział, iż Kasia zaczyna się złościć, ale z uporu nie chciał brać tych toreb. Ruszył gwałtownie przed siebie, wiedząc, iż nie zdąży za nim. *„Co to za pomysł — »weź torby«?! Ja mam być wyrobnikiem czy co?! Jestem mężczyzną! To ja decyduję, czy coś noszę, czy nie! Niech sama dźwiga, niech się pomęczy!”* — myślał Sławek. Tą dziwną myślą dręczył dziś żonę.

— Sławek, dokąd idziesz? Weź te torby! — krzyknęła za nim Kasia, ledwo powstrzymując łzy.

Torby rzeczywiście były ciężkie. I Sławek o tym wiedział, bo to on wrzucał do koszyka większość produktów. Do domu było niedaleko, pięć minut piechotą. Ale gdy nosisz obciążone siatki, droga wydaje się nie mieć końca.

Kasia szła, ledwie powstrzymując płacz. Miała nadzieję, iż Sławek tylko żartuje i zaraz wróci po nią. Ale nie — widziała, jak oddala się coraz bardziej. Chciała rzucić te torby, ale w jakimś półśnie wciąż je niosła. Dotarła do klatki i osunęła się na ławkę, bez sił, by iść dalej. Chciała płakać ze zmęczenia i obrazy, ale powstrzymywała łzy — nie wypada przecież na ulicy. Ale nie mogła też zignorować tej sytuacji — nie tylko ją zranił, ale i upokorzył takim zachowaniem. A przecież przed ślubem był taki troskliwy… I niechby nie rozumiał, ale on doskonale wiedział, co robi.

— Witaj, Kasiu! — Głos sąsiadki wyrwał ją z zamyślenia.
— Dzień dobry, babciu Marysiu — odpowiedziała.

Babcia Marysia, czyli Maria Nowak, mieszkała piętro niżej i przyjaźniła się z babcią Kasi, póki ta żyła. Kasia znała ją od dzieciństwa i traktowała jak drugą babcię. A po śmierci swojej babci, gdy Kasia musiała sama radzić sobie z codziennością, zawsze jej pomagała. Nie miała już nikogo — matka mieszkała w innym mieście z nowym mężem i dziećmi, a ojca Kasia nie pamiętała. Dlatego najbliższą osobą zawsze była babcia. A teraz babcia Marysia. Kasia bez wahania postanowiła oddać jej wszystkie zakupy. Niech nie idą na marne. Emerytura pani Marii była skromna, więc Kasia często kupowała jej drobne smakołyki.
— Chodźmy, babci Marysiu, odprowadzę cię — powiedziała, znów chwytając ciężkie torby.

W mieszkaniu babci Marysi zostawiła zakupy, mówiąc, iż to wszystko dla niej. Gdy starsza pani zobaczyła szprotki, pasztetową, konserwowe brzoskwinie i inne przysmaki, które lubiła, ale rzadko mogła sobie pozwolić, aż się wzruszyła. Kasi zrobiło się głupio, iż tak rzadko ją częstuje. Pożegnały się czule, a Kasia wróciła na górę. Gdy tylko weszła do mieszkania, mąż wyszedł jej naprzeciw z kuchni, właśnie coś przeżuwając.

— A gdzie torby? — zapytał, jakby nigdy nic.
— Jakie torby? — odpowiedziała tym samym tonem. — Te, które mi pomogłeś zanieść?
— Oj, daj spokój! — próbował żartować. — Coś się obraziła?
— Nie — odpowiedziała spokojnie. — Po prostu wyciągnęłam wnioski.

Sławek zaniepokoił się. Spodziewał się krzyku, awantury, łez i pretensji, a tu taka chłodna obojętność, iż sam poczuł niepokój.
— I jakie to wnioski?
— Nie mam męża — westchnęła. — Myślałam, iż wyszłam za mąż, a okazało się, iż poślubiłam gapia.
— Nie rozumiem — Sławek udawał głęboko dotkniętego.
— Co tu nie rozumieć? — spojrzała mu prosto w oczy. — Chcę, żeby mój mąż był mężczyzną. A ty widocznie też chcesz, żeby twoja żona była mężczyzną — dodała po chwili. — W takim razie potrzebujesz męża.

Twarz Sławka poczerwieniała ze złości, a pięści się zacisnęły. Ale Kasia tego nie widziała — już poszła do pokoju pakować jego rzeczy.

Sławek bronił się do końca. Nie chciał wychodzić. Naprawdę nie rozumiał, jak można z powodu takiej drobnostki niszczyć rodzinę:
— Przecież było dobrze, no pomyśl, sama torby zaniosłaś. Wielka różnica? — oburzał się, gdy ona nonszalancko wrzucała jego ubrania do walizki.
— Swoją torbę, mam nadzieję, sam zaniesiesz — przerwała mu twardo Kasia, choćby nie słuchając.

Kasia doskonale wiedziała, iż to był tylko pierwszy dzwonek, a gdyby teraz „przełknęła” tę sytuację, z każdym kolejnym razem stałoby się tylko gorzej. Dlatego przecięła wszystko od razu, wyrzucając go za drzwi…

Idź do oryginalnego materiału