Zakończenie miłości, początek kariery

newsempire24.com 1 tydzień temu

Zmierzch uczuć, świt kariery

Cisza we dwoje

— Odchodzę, Krzysztofie. I choćby nie próbuj mnie zatrzymywać — Wanda ściskała w dłoni starą pędzel ze zniszczoną drewnianą rączką, jakby to był talizman. Za jej plecami na staludze schnął niedokończony obraz – szkarłatny zachód słońca przecięty ciemnymi pociągnięciami.

— Odchodzisz? Dokąd? Do swoich farb i pędzli? — Krzysztof roześmiał się, ale w jego głosie brzmiała złość. — Jesteś nikim beze mnie, Wanda. Nikim. Kto przyjmie twoje bazgroły?

Spojrzała na niego – na człowieka, który obiecywał jej gwiazdy, a teraz odbierał choćby światło. Jego twarz, jeszcze niedawno tak bliska, teraz wydawała się obca, wykrzywiona pogardą. Wanda wzięła głęboki oddech, czując, jak determinacja rozlewa się po żyłach, i wyszła, trzaskając drzwiami. Wiatr poruszył jej włosy, a w piersi płonęło coś nowego – wolność.

***

Rankin w ich małym miasteczku pachniał rosą, świeżo skoszoną trawą i dymem z sąsiedzkich pieców. Wanda obudziła się od śpiewu szpaków i jak zwykle spojrzała na stalugę w kącie sypialni. Puste płótno patrzyło na nią w milczeniu, jak stary przyjaciel, którego zdradziła. Dziś Krzysztof miał zabrać ją na wystawę do wojewódzkiego miasta. Uśmiechnęła się, wspominając jego słowa sprzed dwóch lat.

— Masz talent, Wandeczko — mówił wtedy, obejmując ją w ich maleńkiej wynajętej kawalerce. Światło z lampy padało na jej szkice porozrzucane po stole. — Pomogę ci to pokazać światu. Będziesz błyszczeć.

Uwierzyła. Wierzyła, dopóki jego obietnice nie zaczęły rozpływać się w pretensjach: „Dość tego marnowania czasu w bazgroły”, „Czas myśleć o rodzinie”, „Komu potrzebne twoje obrazki?”. Każde takie słowo zostawiało ślad, jak kleks na czystym płótnie, a Wanda coraz częściej chowała pędzle do szuflady.

— Dzień dobry, śpiochu — Krzysztof wszedł do sypialni w idealnie wyprasowanej koszuli, pachnący drogą wodą toaletową. — Śniadanie gotowe, ruszaj się. Mama dzwoniła, czeka na nas na obiad.

— A wystawa? — Wanda usiadła na łóżku, poprawiając rozczochrane jasne włosy.

— Jaka wystawa? — zmarszczył brwi, wiążąc krawat. — Wandziu, mamy mnóstwo spraw. Mama chce omówić remont w ich domu, a ja obiecałem zajrzeć do biura. Może innym razem?

— Ale obiecałeś… — jej głos zadrżał, ale zamilkła, widząc, jak jego brwi zbiegają się w irytacji.

— Wanda, nie zaczynaj. Mam dość twoich kaprysów — rzucił i wyszedł, zostawiając za sobą woń wody kolńskiej.

Pokiwala głową, połykając rozczarowanie. Zawsze tak było: „innym razem”, „później”, „nie teraz”. Jej marzenia rozpuszczały się w jego planach jak akwarela pod deszczem. Wstała, narzuciła stary sweter i poszła do kuchni, gdzie na stole stygła kawa i tosty przygotowane przez Krzysztofa. choćby jego troskliwość wydawała się teraz mechaniczna, jak obowiązek wykonywany bez uczucia.

***

Wanda dorastała w domu, gdzie sztuka była uważana za stratę czasu. Ich drewniany dom na obrzeżach miasteczka skrzypiał podłogą i pachniał wilgocią. Matka, zmęczona zmianami w lokalnej fabryce odzieżowej, powtarzała: „Obrazami się nie najesz”. Ojciec, wiecznie zanurzony w garażu wśród zardzewiałych samochodów, tylko wzruszał ramionami, gdy Wanda pokazywała mu swoje szkice.

— Wanda, znowu twoje gryzmoły? — matka zajrzała na strych, gdzie dziesięcioletnia dziewczynka siedziała z albumem, wycierając ręce o wytarty fartuch. — Lepiej obierz ziemniaki.

— To nie gryzmoły, mamo — cicho odpowiedziała, chowając rysunek zachodu słońca, który widziała wczoraj z okna. — To ja.

Matka westchnęła i wyszła, mrucząc coś o „fanaberiach”. Jedyną osobą, która widziała w Wandzie iskrę, była jej szkolna nauczycielka rysunku, pani Zofia. Staruszka o siwych loczkach, zawsze w jaskrawych chustach, poprawiała jej ołówek z taką czułością, jakby trzymała ptaszka.

— Masz dar, Wanda — mówiła, oglądając jej szkice. — Nie pozwól nikomu go zgasić. Obiecujesz?

— Obiecuję — szeptała Wanda, a serce biło jej szybciej.

Lecz po szkole marzenia o liceum plastycznym rozbiły się o rzeczywistość. Matka nalegała na „normalny” zawód, więc poszła do technikum na księgowość. Tam spotkała Krzysztofa – urokliwego syna miejscowego przedsiębiorcy, którego uśmiech mógł stopić lód. Wydawał się ratunkiem od szarości miasteczka.

— Będziesz moją muzą — szeptał na pierwszej randce, całując jej dłoń przy starej fontannie w parku. — Uczynię cię szczęśliwą.

Uwierzyła. Pobrali się po roku, zamieszkali w domu jego rodziców i zaczęła nowe życie. Ale z każdym miesiącem Krzysztof coraz częściej przypominał jej, iż jej miejsce jest w kuchni, a nie w pracowni. Jej farby zbierały kurz w pudełku, a staluga stała się tylko meblem.

***

— Wandziu, gdzie jesteś? — głos Krzysztofa wyrwał ją z wspomnień. Stała przy kuchence, mieszając warzywną potrawkę, a w głowie wirowały obrazy niedokończonych obrazów. Zapach cebuli i marchewki mieszał się z jej zmęczeniem.

— Tutaj — zmusiła się do uśmiechu, wycierając ręce w ścierkę. — Obiad prawie gotowy.

— Dobrze, idę na godzinkę do biura, potem wrócę — rzucił okiem na garnek. — I, Wandziu… Mama znowu pytała, kiedy będziemy mieć dzieci. Najwyższy czas, co?

Skinęła głową, ale w gardle stanął jej kamień. Dzieci? Kochałaby je całym sercem, ale za każdym razem, gdy Krzysztof o tym mówił, czuła, jak jej marzenia oddalają się jeszcze bardziej. Jakby ktoś zamykał ją w klatce, a klucz wrzucał do mętnej rzeki za miastem.

— Krzysztofie, a gdybym znów zaczęła malować? — odezwała się, patrząc mu w plecy. — Może zapiszę się na kurs, albo…

— Malować? — odwrócił się, a jego usta wykrzywiły się w drOd tej pory Wanda malowała swoje życie od nowa, pociągnięciami pędzla pełnymi światła, a każdy zachód słońca przypominał jej, iż wolność to najpiękniejsze dzieło sztuki.

Idź do oryginalnego materiału