Zainwestowaliśmy w syna wszystko, co mogliśmy, a teraz jesteśmy w jego oczach nieudacznikami.

newskey24.com 11 godzin temu

Włożyliśmy w syna wszystko, co mogliśmy, a teraz jesteśmy dla niego biedakami i nieudacznikami.

Mam pięćdziesiąt lat, mój mąż ma pięćdziesiąt pięć. Całe życie żyliśmy skromnie, ale zgodnie, starając się wspierać nawzajem, pomagać sobie i razem przechodzić przez trudne chwile. Wychowaliśmy syna – Bartosza. Niedawno skończył dwadzieścia trzy lata i oznajmił, iż chce mieszkać osobno. Przyjęliśmy to spokojnie – przecież to odpowiedni wiek. Ale za tą decyzją kryło się coś znacznie gorszego.

Bartosz od razu dał nam do zrozumienia, iż nie zamierza wynajmować mieszkania. Uważa, iż my, jako rodzice, powinniśmy kupić mu własne lokum. I choćby przedstawił konkretny plan: sprzedać nasze przytulne, dwupokojowe mieszkanie, w którym tyle wspólnie przeżyliśmy, a za otrzymane pieniądze kupić dwa kawalerki – jedną dla nas, drugą dla niego.

Na początku choćby nie wiedziałam, co odpowiedzieć. To nie jest zwykłe mieszkanie – to nasz dom, nasze gniazdo, w które włożyliśmy tyle pracy, pamięci, tyle życia… Tu minęło całe nasze wspólne życie, zarówno te dobre, jak i trudne chwile.

Mąż od razu stanowczo odmówił. Jest starej daty i uważa, iż dorosły syn powinien sam zarobić, sam oszczędzać i sam urządzać swoje życie. I ja go rozumiem. Nie jesteśmy milionerami, ale staraliśmy się dać Bartoszowi wszystko: miał dobre ubrania, chodził na zajęcia dodatkowe, uczył się z korepetytorami, opłacaliśmy jego studia, jedzenie, leczenie. Gdy chciał remont w swoim pokoju – pomogliśmy i z tym.

Ale nasz syn, jak się okazało, uważa, iż to za mało. Nie odpowiada mu, iż mieszka z rodzicami. Uważa, iż „w jego wieku” to wstyd. I dlatego sądzi, iż to sprawiedliwe, jeżeli sprzedamy swoje mieszkanie dla jego wygody.

Kiedy ojciec mu odmówił, Bartosz urządził taką awanturę, iż aż mi się niedobrze zrobiło. Krzyczał, iż porządni rodzice sami zapewniają dzieciom mieszkanie, iż jesteśmy biedakami, a nie prawdziwą rodziną, i iż w ogóle nie prosił, żebyśmy go urodzili. „Mogliście wcześniej pomyśleć” – rzucił prosto w twarz własnemu ojcu.

Od tamtej pory niemal nie rozmawiamy. Mąż mówi, iż syn się uspokoi, iż to tylko chwilowy bunt. Ale ja nie wiem… Leżę w nocy, wpatruję się w sufit i myślę – może on ma rację? Może faktycznie, skoro go urodziliśmy, powinniśmy byli zapewnić mu dobry start? A jeżeli nie daliśmy rady – to gdzie tu nasza zasługa?

Ale potem się opamiętuję. Daliśmy mu wszystko, co mogliśmy. Wszystko. Do ostatniej złotówki. A on? Mieszka w swoim pokoju, nie płaci rachunków, nie pomaga. choćby dziękować nie potrafi. Zero odpowiedzialności, zero wdzięczności. Tylko żądanie – „dajcie mi”.

Tak, nie jesteśmy bogaci. Ale pracowaliśmy uczciwie. Daliśmy mu miłość, dach nad głową, jedzenie, opiekę, wykształcenie. Nie porzuciliśmy go, nie zdradziliśmy, nie piliśmy, nie biliśmy. A teraz, gdy dorósł, okazaliśmy się dla niego „biedakami”?

Może to zabrzmi surowo, ale uważam, iż facet w wieku dwudziestu trzech lat spokojnie może wynająć sobie mieszkanie. Jest dorosły. Nie ma trzech lat. A to, iż wybiera manipulowanie rodzicami – to już nie nasza wina, tylko jego wybór.

Powiedzcie, czy naprawdę jesteśmy aż tak złymi rodzicami? Czy jednak mamy prawo powiedzieć „nie”, gdy ktoś każe nam poświęcać ostatnie, co mamy, dla cudzych ambicji?..

Idź do oryginalnego materiału