Zagubiony przyjaciel

polregion.pl 5 dni temu

Ta mieszkanka od razu przypadła mi do gustu. Mała, schludna, meble wszędzie z epoki PRL-u, choćby ścianka – jugosłowiańska z kryształkami. Dywan na ścianie, zakopcony czajnik na kuchence i stary lodówka „Polar” w kącie. A w salonie radio na ścianie wisiało. Starociwo, z którego dobiegał głos „Polskiego Radia”. Ciepły głos, pełen trzasków i lekkiego szumu, z dawnymi piosenkami w tle. Telewizora akurat nie było, ale i tak się nie martwiłem.

Wracałem po pracy, podkręcałem radio, stawiałem czajnik na gazie. Potem nalewałem wrzątku do kubka, wdrapywałem się w aromatyczną parę i stałem przy oknie, patrząc na ulicę. Radio gadało, a ja gapiłem się w ciemnoniebieskie niebo, na blade, rozmyte guziki gwiazd i na sierp księżyca. I milczałem. Z kim miałem gadać? Sam mieszkałem w tej kawalerce. Aż do dnia, gdy poznałem nowego sąsiada. Nazywał się Tadeusz. Tadek. Fajny chłopak.

Tamtego dnia wróciłem z roboty późno. Cały dzień przy tokarskiej maszynie, aż kręgosłup trzeszczał, a nogi były jak z waty. Wchodzę do kuchni, a on tam siedzi. Tadek. Siedzi i patrzy. Chciałem się wkurzyć, pasa szukać, ale jak tylko spojrzał na mnie tymi błyszczącymi ślepiami, ręka mi opadła. Postawiłem czajnik i usiadłem obok. Ja na niego, on na mnie. I nie wychodzi. Po prostu milczy.

Nalałem sobie herbaty, wyjąłem ciasteczka z paczki i położyłem na stole. Tadek wyciągnął szyję, jak tylko zobaczył słodycze. Podsunąłem mu jedno, powąchał, grzecznie się odwrócił i siedzi, słucha radia. Posłuchaliśmy wiadomości, dowiedzieliśmy się, co się dzieje na świecie, a potem poszedłem spać. Tadek został w kuchni, przy radiu. Dopiero rano sobie poszedł. Pewnie po sprawy. Mnie czekała zmiana i wierna maszyna, a on… nie wiedziałem, czym się zajmuje. Wracał wieczorem, gdy ja już byłem w domu i wyciągałem z torby zakupy. Suszona flądra, bidon z zimnym piwem i owsiane ciasteczka. I tak zaczęliśmy żyć razem. Ja i Tadek.

Wracałem, nalewałem piwo, czyściłem rybę i gadałem z Tadkiem. On nie pił, gdzie mu tam. Tylko słuchał i milczał. Czasem, gdy za bardzo się rozemocjonowałem, zaczynał chodzić po kuchni. Tam i z powrotem. Pokręci się, uspokoi i znowu siada przy stole. Patrzy tymi błyszczącymi ślepiami. Słucha. A mi było dobrze. Wygadałem się, wyrzuciłem z siebie całą gorycz i od razu lżej. Tadek to rozumiał, dlatego milczał.

A jeszcze kochał słuchać radia. Zwłaszcza starych piosenek. Czasem wracam z roboty, a Tadka nie ma. Włączam radio, czajnik na gaz, odwracam się – a on już tu. Siedzi, słucha i patrzy tymi ślepiami. I jemu dobrze, i mnie. Zjemy coś, posłuchamy, do późna gadamy. O wszystkim mu opowiadałem. Co nowego w fabryce, jakie blachy przywieźli, jak Władek omal nie wpadł na pijanym. Mówiłem też o przeszłości. Tadek słuchał uważnie. Milczał, błyszczał oczami i słuchał. Dobry chłop. Najbardziej lubił historie o mojej służbie.

O, opowiedziałem mu wszystko. Jak młodym trafiłem na front, jak o mało nie wzięli mnie do niewoli, jak płonęły czołgi. O gorącej kaszy, o kontuzji. A Tadek słuchał. Mądry był. Nie każdy potrafi podtrzymać rozmowę milczeniem, a on umiał. Gadam o kumplach, o towarzyszach, ocieram łzę, a on spojrzy tak współczująco, dotknie ręki i od razu lżej. Miałem szczęście do sąsiada. Kochałem go, a on mnie. Nie lubił tylko, gdy wracałem wstawiony. Spojrzy z dezaprobatą i odwróci się. choćby radio go nie ciekawiło.

Raz zamroczyłem się z chłopakami, a gdy wróciłem, Tadek na mój widok schował się w pokoju. Wstyd mi się zrobiło, iż zalewam przeszłość wódą, zamiast dzielić się nią z nim, jak dawniej. Schowałem butelkę do lodówki, włączyłem radio i zapaliłem papierosa. Zrobiło się smutno, a gdy było smutno, Tadek zawsze przychodził. choćby jeżeli się obraził. Więc i wtedy przyszedł. Usiadł, dotknął ręki i patrzy, milczy. Zacząłem narzekać na życie, popijając gorzkim dymem. Aż zdałem sobie sprawę – na co narzekać? Mieszkanie jest, jedzenie jest, choćby przyjaciel jest. Który wysłucha, pocieszy i postoi w milczeniu. Ech! Wyrzuciłem wtedy wszystkie gorzałki z domu. Zostawiłem tylko zimne piwo i flądrę. Tadek się nie sprzeciwiał. Siadał, wąchał rybę i słuchał, aż nie poszedłem spać. Wiedziałem, iż jeszcze długo siedział w kuchni, gdy ja już śniłem.

Aż pewnego dnia zniknął. Tydzień go nie było. Smutno mi się zrobiło, samotnie bez Tadka. Przyzwyczaiłem się już do naszych nocnych rozmów. Włączałem radio, brzęczałem butelkami, ale Tadek nie wracał. Pewnego razu, z chandra, poszedłem do sklepu. Po flaszkę. Smutek dusił. Ale Zosia, ekspedientka, ręce w boki i głową kręci. Nie sprzedała flachy, za to dała pierogi. Z mięsem. Po trzech dniach przyszła do mnie. Różowa, uśmiechnięta, dobra. Ugotowała barszcz, jeszcze pierogów nawrzucała, pogadała ze mną i uciekła. Mieli wtedy inwentaryzację. Powiedziała, iż jutro wpadnie.

Gdy wyszła, zrozumiałem, jak bardzo brakowało mi życzliwości. Wcześniej Tadek mnie podnosił na duchu, słuchał, nie pozwalał pić, umilał wieczory, a teraz zostałem sam. Ale Zosia chyba coś zauważyła w moich oczach, gdy tamtego wieczoru wpadłem do sklepu. Dała pierogi, a potem i do domu przyszła. Dobra kobieta. Czyta dużo. Często zaczęła wpadać. Tak po prostu. Przyjdzie, obiad zrobi, zagada. Ja jej o służbie, ona mi o Angelice i królach francuskich. Ja o przeszłości, ona o przyszłości. Dawno w domu nie było śmiechu. Tego dobrego, szczerego.

Po miesiącu zaprosiłem Zosię do kina. O, jak się denerwowałem. choćby koszulę przypaliłem żelazkiem, gdy się ogarniałem. Dobrze, iż w szafie była jeszcze jedna. Dawno nie wybierałem się między ludzi. Chłopy się nie liczą – ich i tak codziennie widziałem w fabryce. A tu towarzystwo, kW końcu Tadek wrócił, przysiadł na parapecie, mrugnął tymi samymi błyszczącymi oczami, a ja zrozumiałem, iż czasem przyjaciele odchodzą tylko po to, by zrobić miejsce dla nowego szczęścia.

Idź do oryginalnego materiału