Przyjechali z bagażem pełnym tajemnic

twojacena.pl 2 godzin temu

Przyjechali z walizkami

— Zwariowałaś?! Gdzie ja mam wasze walizki pomieścić?! — krzyczała Aldona Nowak do słuchawki, machając wolną ręką. — Mam kawalerkę, słyszysz? Kawalerkę! A was jest czworo?!

— Mamo, przecież nas tylko troje, Krzysiek został we Wrocławiu, ma sesję. A my z Wojtkiem i Zosią tylko na tydzień, dopóki nie znajdziemy mieszkania.

— Tydzień?! — Aldona mało nie upuściła słuchawki. — Kasia, kochanie, ty w ogóle wiesz, jak wygląda moje mieszkanie? Tu choćby kot Szarus nie ma gdzie się schować! A wy z dzieckiem, gdzie ona będzie spała? Na mojej kanapie?

— Mamo, położymy coś na podłodze, nie martw się. Najważniejsze, iż będziemy mieli nad głową dach. A Zosia jest malutka, nie zajmuje dużo miejsca.

Aldona spojrzała na swoją ciasną kawalerkę. Rozkładana sofa, na której spała, stare fotel po teściowej, maleńka kuchnia z lodówką, która działała raz na jakiś czas. Na parapecie stały doniczki z pelargoniami — jej jedyna euforia w tym ciasnym świecie.

— Kasiu, może do hotelu? Ja jestem na emeryturze, ledwo wiążę koniec z końcem…

— Mamo, co ty mówisz! Jaki hotel, skoro ledwo starczyło nam na bilety! Słuchaj, już jesteśmy w pociągu, jutro rano będziemy. Tylko trochę miejsca zrób, dobrze?

Ton. Córka się rozłączyła.

Aldona opadła na fotel, wpatrując się w telefon. Kasia z rodziną jechała z Wrocławia do Warszawy, postanowili zmienić życie. Zięć Wojtek obiecywał dobrą pracę w stolicy, a na razie mieli zamieszkać u niej. W jej malutkiej kawalerce na obrzeżach, gdzie sama ledwo się mieściła.

Szarus, rudy kot z białą klatką, otarł się o jej nogi, mrucząc.

— No cóż, Szarusie — pogłaskała go Aldona — szykuj się na lokatorów. Będzie nas tu jak śledzi w beczce.

Wstała, rozejrzała się krytycznym wzrokiem. Szafa zajmowała połowę pokoju, na półkach piętrzyły się rzeczy zebrane przez lata. Fotografie w ramkach, książki czytane po kilka razy, wazoniki i figurki — podarunki od córki.

— Trzeba będzie posprzątać — westchnęła.

Sąsiadka z piętra, Wiesława Kowalska, akurat wynosiła śmieci.

— Aldono, co tak wcześnie sprzątacie? — zainteresowała się, widząc, jak ta przestawia rzeczy.

— Córka z rodziną przyjeżdża. Na jakiś czas — krótko odparła, nie chcąc wdawać się w szczegóły.

— O, jak miło! W odwiedziny? — Wiesława lubiła pogawędki.

— Nie, na dłużej. Dopóki nie znajdą mieszkania.

— Ojej, ale u was przecież ciasno… — Wiesława znacząco pokręciła głową. — Młodzi teraz, nic nie rozumieją. Myślą, iż rodzice wszystko załatwią.

— Wiesiu, muszę lecieć — przerwała Aldona. Sąsiadka miała nawyk wygłaszania kazań, a teraz nie było na to czasu.

Wieczorem siedziała w kuchni, piła herbatę i rozmyślała. Kasia — jej jedyna córka, po rozwodzie wyszła za Wojtka, urodziła Zosię. Wnuczka miała już cztery lata, a Aldona widziała ją tylko kilka razy, gdy jeździła do Wrocławia. Drogo, emerytura mała — nie ma się co rozpisywać.

Zięć pracował w fabryce, ale zaczęli zwalniać. Kasia siedziała w domu z dzieckiem, dorabiała korepetycjami. Wynajmowali mieszkanie, a kiedy zaczęły się cięcia, uznali, iż w Warszawie będzie lepiej.

Szarus wskoczył jej na kolana, zwinięty w kłębek. Aldona głaskała go, myśląc o jutrze.

— Jak my się tu pomieścimy, Szarusie? — szepnęła. — I najważniejsze — z czego wyżyjemy? Emerytura ledwo starcza na nas dwoje, a tu nagle będzie nas pięcioro.

Rano obudził ją dzwonek do drzwi. Było wpół do siódmej. Aldona narzuciła szlafrok, boso pobiegła otworzyć.

W progu stała Kasia z ogromną walizką, obok Wojtek z dwiema torbami, a między nimi — mała dziewczynka z jasnymi loczkami, która przecierała senne oczy.

— Mamo! — Kasia rzuciła się na szyję. — Jak ja się stęskniłam!

— Kasiu, córeczko — Aldona przytuliła ją, czując, iż córka schudła. — Wchodźcie, czego stoicie w progu.

— Dzień dobry, Aldono — Wojtek postawił torby, podał rękę. — Dziękujemy, iż nas przygarnęliście.

— Co ty, Wojtku, przecież jesteśmy rodziną.

Zosia schowała się za tatę, przyglądając się nieznajomej babci.

— Zosiu, no przecież to babcia Aldona — Kasia przysiadła koło córki. — Pamiętasz, oglądaliśmy zdjęcia?

— Witaj, słoneczko — Aldona pochyliła się do wnuczki. — Jaka śliczna! Zupełnie jak mama w dzieciństwie.

Zosia lekko się uśmiechnęła, ale wciąż trzymała się taty.

— Pewnie głodni po podróży? — Aldona ocknęła się. — Wchodźcie, zaraz coś przygotuję.

Weszli do pokoju, a Aldona zauważyła wymowną wymianę spojrzeń między córką a zięciem. Tak, miejsca było mało. Bardzo mało.

— Mamo, a gdzie my te walizki postawimy? — ostrożnie spytała Kasia.

— Wczoraj trochę posprzątałam — Aldona zakrzątnęła się. — Szafa jest w połowie pusta, a walizki pod łóżko.

— Pod łóżko… — powtórzył Wojtek, patrząc na sofę. — A gdzie my będziemy spali?

— No cóż, sofa się rozkłada, jest całkiem duże łóżko. Dla was dwojga wystarczy. A Zosia… — Aldona zawahała się. — Zosia może w fotelu, ona przecież kilka miejsca zajmuje.

Szarus, usłyszawszy głosy, wyszedł z kuchni, stanął na środku pokoju, oceniając nowych lokatorów.

— O, kotek! — ucieszyła się Zosia, wyciągając rączki.

— Zosiu, nie dotykaj, może ugryźć — upomniała ją Kasia.

— Ależ on łagodny — Aldona wzięła kota w obronę. — Szarus, poznaj Zosię.

Kot obwąchał dziecięcą rączkę, po czym łaskawie pozwolił się pogłaskać.

— Mamo, a on korzysta z kuweKilka tygodni później, gdy Kasia z rodziną w końcu się wyprowadziła, Aldona usiadła przy oknie, pogłaskała Szarusa i uśmiechnęła się pierwszy raz od dawna, bo wreszcie mogła odetchnąć we własnym domu.

Idź do oryginalnego materiału