Zagubiony Dźwięk

polregion.pl 2 tygodni temu

Telefon

Bożena zjadła obiad, umyła naczynia i położyła się na drzemkę. Mąż wyjechał do znajomego na działkę pomóc naprawić płot. Wróci dopiero jutro wieczorem, w poniedziałek ma pracę. Bożena rok temu przeszła na emeryturę, a Andrzejowi zostały jeszcze dwa lata.

Nieoczekiwany dzwonek wyrwał ją z półsnu. Nie od razu zorientowała się, iż to telefon.

— Tak… — ochrypłym od snu głosem odpowiedziała, choćby nie patrząc na ekran. Kto inny miałby do niej dzwonić, jeżeli nie córka lub mąż? Andrzej nie lubił rozmów przez telefon, więc pewnie Kasia. Mieszkała z mężem w innym mieście i niedługo miała urodzić.

— Bożena? Spałaś? — odezwał się w słuchawce nieznany kobiecy głos.

— Kto mówi? — spytana poderwała się, czując niepokój.

W słuchawce rozległo się demonstracyjnie głośne westchnienie.

— Nie poznałaś mnie? Ile to lat się nie widziałyśmy?

— Grażyna?… Skąd masz mój numer? — zdziwiła się Bożena, ale jakoś nie poczuła radości.

— To takie ważne? Spotkałam twoją matkę kilka lat temu, ona mi go podała.

Bożena przypomniała sobie, iż coś takiego mama wspominała.

— Jesteś w Warszawie? — Zapytała, choć sama wiedziała, iż to głupie pytanie. Po co dzwonić, jeżeli nie po to, by się spotkać? — Krążyły plotki, iż wyjechałaś do Ameryki — dodała.

W słuchawce rozległ się śmiech, który gwałtownie zmienił się w jęk.

— Co z tobą? Gdzie jesteś? — zaniepokoiła się Bożena.

— W szpitalu. Właśnie dlatego dzwonię. Możesz do mnie przyjść? Chcę ci coś powiedzieć. I nie przynoś nic, nie trzeba.

— W szpitalu? Zachorowałaś? — Bożena była już całkiem rozbudzona.

— Ciężko mi mówić… Adres wyślę SMS-em.

— Ale w… — zaczęła Bożena, ale w słuchawce rozległy się krótkie sygnały.

Chwilę później przyszła wiadomość z nazwą szpitala. „Boże, Grażyna ma raka!” — przeczytała z trwogą.

Spojrzała na zegarek — wpół do szóstej. Gdy dojedzie do szpitala, odwiedziny już się skończą. Poszła do kuchni i wyjęła z zamrażarki kurczaka na rosół. Grażyna powiedziała, by nic nie przynosić, ale jak iść do szpitala z pustymi rękami? Domowy rosół to nie jedzenie, to lekarstwo. Włożyła kurczaka do zlewu, by się rozmroził, i usiadła przy stole. Córka miała dwadzieścia osiem lat, czyli tyle samo czasu minęło, odkąd nie widziała Grażyny.

Z wiekiem Bożena nauczyła się przyjmować choćby dobre wiadomości z ostrożnością. Po tym telefonie nie mogła pozbyć się niepokoju. I Andrzej, na złość, nie był w domu. Może i lepiej. Jutro rano ugotuje rosół, odwiedzi Grażynę i wszystko wyjaśni. Tylko iż spokoju nie było.

Grażynę od dziesiątego roku życia wychowywała babka ze strony ojca. Czułości nie znała, często do późna przesiadywała u Bożeny, razem odrabiały lekcje. Babka pędziła bimber i zaopatrywała w niego wszystkich lokalnych alkoholików. Rodzice też, rzecz jasna, pili. Żony pijaków groziły podpaleniem babcinej nielegalnej destylarni. Może i ktoś pomógł w pożarze, a może, jak uznała milicja, ojciec zasnął z papierosem, ale rodzice Grażyny nie zdążyli uciec z płonącego domu. Babka gdzieś zniknęła, a Grażyna, jak zwykle, była u Bożeny. Przeżyły.

Po pożarze babkę z Grażyną ulokowano w akademiku. Na wspólnej kuchni warzenie bimbru zakazano. Babka od razu zmarkotniała, zaczęła liczyć każdy grosz i wypominać wnuczce każdy kęs chleba. Grażyna jadła u Bożeny.

Babka nie znosiła matki Grażyny, nazywała ją czarownicą, twierdziła, iż rzuciła urok na jej syna, iż przez nią przepił się i zmarnował. Że w domu stał darmowy bimber, już nie wspominała. Matka Grażyny była piękna. Rzadko który mężczyzna, niezależnie od wieku, przeszedł obok niej obojętnie. Ojciec okropnie ją zazdrościł, choćby bił.

Grażyna wyrosła na podobną — wysoka, smukła, z burzą rudych loków, czarnymi oczami i pełnymi ustami. Piegi na całej twarzy wcale jej nie szpeciły, wręcz dodawały złocistego blasku.

Tuż po szkole Grażyna uciekła z domu z jakimś przyjezdnym chłopakiem. „Niepoczciwa, cała w matkę” — wzdychała babka.

Mamie Bożeny nie podobała się przyjaźń córki z Grażyną, choć litowała się nad biedną dziewczyną. Kiedy ta uciekła z miasta, choćby odetchnęła z ulgą. Zawsze bała się, iż Grażyna sprowadzi Bożenę na złą drogę. Co je łączyło? choćby Bożena nie potrafiłaby powiedzieć, choć z Grażyną nigdy nie było nudno.

Bożena skończyła technikum, zaczęła pracę, poznała Andrzeja i wyszła za niego. Rok później urodziła córkę. O Grażynie słyszała tylko z plotek.

Mama pracowała, nie mogła pomóc, a wieczorami, gdy Andrzej był w domu, Bożena wstydziła się zapraszać rodziców. Tak więc kręciła się sama, dosłownie padając ze zmęczenia.

Marzyła wtedy tylko o jednym — wyspać się. Gdy podczas karmienia córki przymykała oczy, natychmiast zapadała w sen. Budziła się z lękiem, iż upuściła dziecko lub iż dziewczynka udusiła się pod ciężarem jej piersi. Najedzona córka spokojnie spała na rękach. Bożena odkładała ją do łóżeczka i szła odciągać mleko, gotować obiad, prać zabrudzone pieluchy, zmuszając się, by nie zasnąć.

W tym trudnym czasie pojawiła się Grażyna. Była jeszcze bardziej podobna do matki, jeszcze piękniejsza, choć trudno uwierzyć, iż to możliwe.

— No i mordka ci się sypie, koleżko. Zawsze wiedziałam, iż małżeństwo i macierzyństwo kobiety nie ozdabiają. Nigdy nie będę miała dzieci — powiedziała Grażyna, jak zwykle bez powitania.

— Nie mów hop — uśmiechnęła się Bożena.

Potem Grażyna wyznała, iż zrobiła wiele aborcji i już nigdy nie będzie mogła mieć dziecka. Ale instynkt macierzyński w kobietach jest genetyczny. Grażyna z euforią pomagała zajmować się dzieckiem, spacerowała z nim, gdy zmęczona Bożena gotowała obiad lub po prostu spała.

Wkrótce Grażyna porBożena wyszła z cmentarza, otulona ciepłem wiosennego słońca, i postanowiła, iż od dzisiaj będzie żyć tak, by żadna przeszłość nie zakłóciła spokoju, który wreszcie odnalazła.

Idź do oryginalnego materiału