Zaginione miasta. Pojedynek to kolejna gierka karciana, w którą mogą zagrać dwie osoby. Tym razem gracze muszą sensownie zaplanować ekspedycje, a wygrywa ten, kto najlepiej je zaplanuje.
Jesteś odkrywcą poszukującym pięciu zaginionych miast. Prowadzisz ekspedycje mające dać ci sławę i bogactwo. Rywal chce jednak tego samego!
Każda ekspedycja to duży wydatek – nie wiadomo, czy się zwróci! Do ekspedycji możesz dołączyć sponsorów – pomnożą twoje zyski lub… doprowadzą cię do bankructwa!
– opis wydawcy.

Gra zaprojektowana przez Reinera Knizia jest pozycją wciągającą i angażującą. Rozgrywka zajmuje około trzydziestu minut, ale przyznaję, iż dopiero przy drugiej próbie wczułam się w klimat i z większym sensem planowałam ekspedycje. W Zaginione miasta. Pojedynek można grać w wersji podstawowej lub wykorzystać wariant z dodatkowymi kartami, zwanymi kamieniami milowymi. I chociaż początkowo wydaje się, iż czeka nas sporo skomplikowanych obliczeń, to w rzeczywistości rozgrywka toczy się bardzo płynnie, a suma punktów w kolejnych może całkowicie wywrócić wynik do góry nogami.
Zaginione miasta. Pojedynek mają do zaoferowania pięć lokalizacji do odkrycia: pustynną, podwodną, mroczną, leśną i kamienną. Gracze decydują, do którego miejsca wysyłają ekspedycję, ale już tutaj pojawia się pierwszy kruczek. Każda z podróży kosztuje dwadzieścia punktów, a co za tym idzie – należy dość sensownie rozplanować swoje kolejne kroki, aby nie zakończyć rundy z punkami ujemnymi. Ponadto dochodzą nam karty sponsorów, a te również mogą namieszać. Z jednej strony mogą pomnożyć punkty dodatnie, ale w przypadku źle rozplanowanej ekspedycji pomnożą te ujemne. Resztę talii tworzą karty ekspedycji. W przypadku wariantu kamienie milowe są to dodatkowe zadania, które dodają graczom bonusowe punkty.

Rozgrywka przebiega gwałtownie i gładko, wraz z kolejnymi rundami coraz lepiej czułam się w planowaniu podbojów zaginionych miast. Zasady początkowo mogą się wydawać skomplikowane, ale bardzo gwałtownie nabiera się wprawy. Najlepszym tego przykładem może być to, iż moją pierwszą rundę zakończyłam z wynikiem na minusie (i to dość sporym, bo ponad dziewięćdziesiąt punktów!), a po kilku zagraniach kończyłam je już z naprawdę pokaźnym wynikiem. Oczywiście, jak to w karciankach bywa, także i tutaj duże znaczenie ma łut szczęścia oraz to, jakie karty wpadną nam w dłonie po tasowaniu oraz przy dobieraniu. Jednak zdecydowanie na plus działa to, iż ekspedycje naprawdę można całkiem nieźle planować, a czujna obserwacja ruchów przeciwnika może być bardzo znacząca.
Zaginione miasta. Pojedynek to naprawdę ładnie wydana gra. Ilustracje stworzył Dennis Lohausen, który zadbał o to, aby każda z lokalizacji miała swój własny styl – zarówno pod względem kolorystycznym, jak i architektonicznym. Ponadto całość jest spójna. Starannie zostały również przygotowane karteczki do zliczania punktów. Podsumowując, pod względem estetycznym gra zdecydowanie spełnia oczekiwania.
Ogólnie Zaginione miasta. Pojedynek są wciągającą i angażującą grą, ale o ile miałabym jej coś zarzucić to to, iż dość gwałtownie się nudzi. Po kilku rozgrywkach przestaje sprawiać przyjemność, a może choćby zaczyna delikatnie irytować. W związku z czym świetnie sprawdza się na pierwszy wieczór grania, ale potem spokojnie może przeleżeć w szafie kilka dobrych miesięcy, zanim się do niej wróci. Nie zmienia to faktu, iż na pewno sięgnę po kolejne edycje z serii Zaginionych miast. Pod warunkiem, iż twórcy się na nie zdecydują.
Fot. główna: materiały prasowe Nasza Księgarnia