30 listopada 2025
Cisza. Tak głęboka, iż najpierw nie zorientowałem się, co mnie obudziło. Nie budzik, nie szmer kuchni, nie kapanie wody z kranu. Jedyne, co słyszałem, to monotonne buczenie lodówki przy ścianie i odległe ryczenie Warszawy za oknem.
Leżałem i wsłuchiwałem się w ten bezdźwięczny poranek. Jeszcze wczoraj ten dom tętnił życiem: skrzypiące deski pod szybkim krokiem Zuzanny, szelest stron powieści, którą czytała w fotelu, a choćby denerwujący dźwięk pazurków kota Kici na tapicerce kanapy. Teraz kot wyjechał razem z nią, a kanapa stała pusta i obca.
Pierwszy impuls był prosty chwycić telefon i napisać do kogokolwiek: Spotkajmy się w barze, natychmiast!. Tam, przy kieliszku wódki, wylać na przyjaciół całą swoją żałobę, gorycz i gniew. Opowiedzieć, jaka była Nie, nie pozwoliłem sobie na taką myśl. Drugi, niższy impuls pchał mnie do znalezienia kogokolwiek, choćby na jedną noc, by wypełnić tę rozległą pustkę. To był łatwy, ale zgubny sposób na samounicestwienie.
Zamiast tego wstałem, przeszedłem do kuchni i włączyłem czajnik. Gdy woda zaczęła wrzeć, mój wzrok padł na półkę w przedpokoju, gdzie leżał jeszcze jej ulubiony wełniany szal. Topór w głowie przypomniałem sobie artykuł, który przeczytałem tydzień temu, w szczycie rozpaczy.
No dobra, chłopie, czas wyjąć topór powiedziałem sobie cicho w myślach.
Zacząłem od małych rzeczy. Zebrałem wszystkie jej rzeczy, które nie zabrała: szal, zapomnianą książkę, wypłowiałą kredkę, ulubiony kubek z kotkami. Wszystko spakowałem do kartonowego pudełka, nie rzucając ani nie łamiąc, jak podpowiadała uraza, ale starannie i z szacunkiem. Postanowiłem oddać to kiedyś, bez scen i pretensji. Potem przewietrzyłem pościel, pozwalając ulotnemu zapachowi jej perfum ulotnił się. Usunąłem wspólne zdjęcia z telefonu i opróżniłem kosz. Każde z tych działań było jak zdjęcie starej, brudnej opatrunki z rany bolesne, ale konieczne.
Następny krok był czas. Miałem go tak dużo, iż przytłaczał mnie niczym kamień na barkach. Czas, który kiedyś wypełniały wspólne kolacje, wypady do kina, bezsensowne, a jednak urocze rozmowy. Teraz musiałem wypełnić go czymś innym nie alkoholem i nie litością wobec siebie, ale sobą samym.
Kupiłem karnet do siłowni. Pierwsze treningi były koszmarne. Pchałem się do granic wytrzymałości, wyciskając na bieżni cały swój gniew i rozczarowanie. Krople potu na gumowej podłodze wyglądały jak łzy. Z każdym tygodniem ciało stawało się silniejsze, a umysł spokojniejszy.
Zapisałem się też na kurs języka włoskiego, o którym marzyliśmy, a nigdy nie robiliśmy. Teraz uczyłem się sam. Zawiłe konstrukcje gramatyczne wypierały z głowy natrętne myśli. Pojechałem choćby do Sopotu, choć Zuzanna nie chciała tam jechać. Wieczorem, siedząc na molo, patrząc na zachód słońca, po raz pierwszy od wielu miesięcy poczułem lekki, jasny smutek i przebłysk wolności.
Były też ciężkie dni. Nocą budziły mnie wspomnienia: jej śmiech, gdy przechylała głowę, lub drobne kłótnie o nic nieistotne. Nie uciekałem przed nimi. Po prostu leżałem i pozwalałem bólowi płynąć, tak jak radził artykuł, pozwalając mu przyjść i odejść niczym fala. Czasem wsiadałem do samochodu, wyjeżdżałem za miasto, wspinałem się na pustą wzgórzową polanę i krzyczałem, ile tylko mogłem. Krzyczałem aż do chrypki, aż w środku zapanowała ta upragniona cisza.
Pewnego dnia przeglądałem stare papiery i natrafiłem na naszą ślubną fotografię. Oczekiwałem napadu tęsknoty lub gniewu. Zamiast tego spojrzałem na dwie szczęśliwe, nieświadome siebie i pomyślałem: Tak, to było. I było piękne. I to się skończyło.
Nie czułem już nienawiści ani chęci cofnięcia czasu. Pozostało jedynie lekkie nostalgią i świadomość, iż rozdział mojego życia został zamknięty.
Wieczorem spotkałem się z przyjaciółmi. Śmialiśmy się, wymienialiśmy nowinki, snuliśmy plany. Zauważyłem, iż przez cały wieczór nie myślałem o Zuzannie. Byłem po prostu tutaj i teraz. Byłem sobą. Całym. Z blizną na duszy, ale już zagoiąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąą…
Nagle w pokoju uderzył ostry zapach nieprzyjemnego smrodu. Nie zdążyłem zorientować się, co się dzieje. Pokój zdawał się płynąć w zwolnionym tempie, jakby wyłaniał się z mgły. Leżałem na kanapie, ubrany w nic nie wieszczącym, przyklejony do skór z okruchami i plamami nieznanego pochodzenia.
Chciałem wstać, a świat przechylił się pod namiotem. Głowa rozpadła się na kawałki. Rozejrzałem się i lodowata fala przerażenia przeszła po ciele.
To nie był jasny, przepełniony światłem dom z moich snów. To był barak. Puste butelki po piwie i wódce leżały na podłodze niczym poległe żołnierze. Na stole dymił popielniczka pełna niedopałków. Wszędzie porozrzucane brudne ubrania, a telewizor wyświetlał szarą zapowiedź nocnego talk-show.
Z trudem podniosłem się i poszedłem do łazienki, trzymając się za poręcze. Ostry blask światła wdzierał się w oślepione oczy. Wtedy zobaczyłem jego w lustrze patrzył na mnie nieznany, nieogolony mężczyzna z popękaną twarzą, obrzęknięty, oczy czerwone i pełne wstydu oraz pustki. To byłem ja. Marek.
Wszystka ta jasność, ta siła, to poczucie całości, które tak mocno przeżyłem w ciągu dnia, ulotniły się, pozostawiając jedynie gorzki, mdły kac i jeszcze gorszy duchowy kac.
To był tylko sen. Cała ta droga wyrzucanie rzeczy, siłownia, włoski, zachód na molo to była jedynie sprytna wymówka mózgu, by uciec od nie do zniesienia rzeczywistości. Ucieczka, która zdawała się trwać wieczność, a w rzeczywistości trwała jedną noc.
Dotknąłem swojego odbicia. Skóra była przetłuszczona, zarost drapał palce. To była prawda, nie sukces, nie wypoczęty mężczyzna, ale upadły człowiek, który próbował utopić ból w tanim alkoholu i samookłamywaniu się.
Cisza w mieszkaniu znów wypełniła pomieszczenie, ale tym razem nie była ciszą nowego początku, ale ciszą ślepego zaułka głośną, beznadziejną. Najstraszniejszy dźwięk w tej ciszy to tykanie zegara, bezlitosnie odliczającego czas, który marnuję.
Sen nie leczył. Był lustrem przyłożonym do mojego prawdziwego oblicza. Odbicie było tak odrażające, iż chciało się zamknąć oczy i uciec. A uciec już nie było gdzie.
Stałem, patrzyłem na siebie i byłem w szoku. Na tego obróconego w brudnym t-shircie człowieka, na ten chaos wokół. W ustach miałem nieprzyjemny posmak, w duszy spaloną pustkę. Sen był tak żywy, tak rzeczywisty a przebudzenie tak brutalne.
Podniosłem pierwszą leżącą na podłodze pustą butelkę i z mocą rzuciłem ją do kosza. Rozpadła się z hukiem. Potem drugą. Trzecią. Nie krzyczałem, nie płakałem. Milcząc, z kamienną twarzą, rozpocząłem wojnę z bałaganem, w który zamieniłem własne życie.
Zebrałem cały śmieci, wyniosłem worki z butelkami i kawałkami szkła. Otworzyłem szeroko okno, wpuszczając do zadymionego pokoju chłodne, świeże powietrze. Zaparzyłem mocną kawę, ręce drżały.
Powróciłem potem do lustra. Spojrzenie wciąż było zmęczone, chore. Ale w głębi tych rozmytych oczu, niczym słaby promyk w brudnej kałuży, tliła się iskra. Nie nadzieja, a gniew. Biały, lodowy gniew wobec samego siebie.
Sięgnąłem po telefon, przeglądnąłem kontakty i znalazłem numer starego kolegi ze szkoły, który miesiąc temu zaoferował mi pomoc psychologa. Kiedyś go zapisałem, ale nie podjąłem telefonu. Teraz wybrałem numer.
Kamil? głos zaciągnięty, jak zardzewiałe drzwi. Potrzebuję twojej pomocy.
Odłożyłem słuchawkę i wziąłem głęboki oddech. Droga, którą prześniłem, była złudzeniem. Pokazała mi kierunek. Zrozumiałem, iż by dotrzeć do tego czystego i silnego człowieka z mojego snu, muszę przejść przez ten piekielny labirynt nie w śnie, a na jawie.
Mój pierwszy krok nie był do siłowni, nie był na kurs włoskiego. Mój pierwszy krok był pod prysznic. Zmyć wczorajszy dzień. Zmyć tego nieogolenego faceta z popękaną twarzą. I zacząć. Od nowa. Jutro.
Lekcja, którą wyniosłem: prawdziwa siła nie rodzi się z nagłych dramatów, ale z codziennego porządkowania własnego bałaganu, przyjmowania bólu i wyciągania z niego lekcji. Dopiero wtedy możemy iść naprzód lekko, bez ciężaru przeszłości.

![Wystarczy podać rękę. Ośrodek Kuratorski dla młodzieży w Świdnicy ma już rok [FOTO]](https://swidnica24.pl/wp-content/uploads/2025/12/Osrodek-Kuratorski-nr-1-przy-SR-Swidnica-2025.12.12-25.jpg)









