**Zachód miłości, świt kariery**
— Odchodzę, Tomek. I nie próbuj mnie zatrzymywać — Ewa ściskała w dłoni starą pędzel z wytartym drewnianym trzonkiem, jakby to był talizman. Za jej plecami na sztalugach schnął niedokończony obraz — krwistoczerwony zachód słońca przecięty ciemnymi pociągnięciami.
— Odchodzisz? Dokąd? Do swoich farb i pędzli? — Tomek roześmiał się, ale w głosie czuć było złość. — Bez mnie jesteś nikim, Ewa. Nikim! Kto cię przyjmie z twoimi bazgrołami?
Spojrzała na niego — na mężczyznę, który kiedyś obiecywał jej gwiazdy, a teraz odbierał choćby światło. Jego twarz, jeszcze niedawno tak bliska, teraz wydawała się obca, wykrzywiona pogardą. Ewa wzięła głęboki wdech, czując, jak decyzja rozpływa się w jej żyłach, i wyszła, zatrzaskując drzwi. Wiatr poruszył jej włosy, a w piersi paliło się coś nowego — wolność.
***
Rankin w ich małym miasteczku pachniał rosą, świeżo skoszoną trawą i dymem z sąsiedzkich kominów. Ewa obudziła się od śpiewu szpaków za oknem i automatycznie spojrzała na sztalugi w kącie sypialni. Puste płótno patrzyło na nią z niemym wyrzutem, jak stary przyjaciel, którego zdradziła. Tomek obiecał dziś zawieźć ją na wystawę do pobliskiego miasta, a ona uśmiechnęła się, przypominając sobie jego słowa sprzed dwóch lat.
— Masz talent, Ewka — powiedział wtedy, obejmując ją w ich wynajętej kawalerce. Światło z lampy biurkowej padało na jej szkice rozrzucone po stole. — Pomogę ci pokazać go światu. Będziesz świecić.
Uwierzyła. Wierzyła, dopóki jego obietnice nie zaczęły rozpływać się w pretensjach: „Dość tej zabawy w malowanie”, „Czas pomyśleć o rodzinie”, „Komu potrzebne są twoje obrazki?”. Każde takie słowo zostawiało ślad jak plama na czystym płótnie, a Ewa coraz częściej chowała pędzle do szuflady.
— Dzień dobry, śpiochu — Tomek wszedł do sypialni, już w idealnie wyprasowanej koszuli, pachnący drogą wodą toaletową. — Śniadanie gotowe, zbieraj się. Mama dzwoniła, czeka na nas na obiad.
— A wystawa? — Ewa usiadła na łóżku, poprawiając rozczochrane jasne włosy.
— Jaka wystawa? — zmarszczył brwi, zawiązując krawat. — Ewa, mamy mnóstwo spraw. Mama chce omówić remont, a ja obiecałem wpaść do biura. Może innym razem?
— Ale obiecałeś… — jej głos zadrżał, ale zamilkła, widząc jego zirytowane spojrzenie.
— Ewa, nie zaczynaj. Mam dość twoich zachcianek — rzucił i wyszedł, zostawiając za sobą woń wody toaletowej.
Skinęła głową, połykając rozczarowanie. Zawsze tak było: „innym razem”, „później”, „nie teraz”. Jej marzenia rozpuszczały się w jego planach jak akwarela pod deszczem.
***
Ewa dorastała w domu, gdzie sztukę uważano za stratę czasu. Ich drewniany dom na obrzeżach miasteczka skrzypiał podłogą i pachniał wilgocią. Matka, zmęczona zmianami w lokalnej fabryce odzieżowej, powtarzała: „Rysunkami się nie najesz”. Ojciec, wiecznie zanurzony w garażu wśród zardzewiałych samochodów, tylko wzruszał ramionami, gdy pokazywała mu swoje szkice.
— Ewa, znowu twoje gryzmoły? — matka zajrzała na strych, gdzie dziesięcioletnia dziewczynka siedziała z albumem, wycierając dłonie o wytarty fartuch. — Lepiej byś ziemniaki obrała.
— To nie gryzmoły, mamo — cicho odpowiedziała Ewa, chowając rysunek zachodu słońca. — To ja.
Matka westchnęła i wyszła, mrucząc coś o „fantazjach”. Jedyną osobą, która widziała w Ewie iskrę, była jej szkolna nauczycielka plastyki, pani Wanda. Starsza kobieta o siwych loczkach i jaskrawych chustach poprawiała jej ołówek z taką czułością, jakby trzymała ptaszka.
— Masz dar, Ewo — mówiła, przeglądając jej szkice. — Nie pozwól, by ktoś go zgasił. Obiecujesz?
— Obiecuję — szeptała Ewa, a serce biło jej szybciej.
Lecz po szkole marzenia o studiach artystycznych rozbiły się o rzeczywistość. Matka nalegała na „normalny” zawód, więc Ewa poszła do technikum na księgową. Tam poznała Tomka — uwodzicielskiego syna miejscowego przedsiębiorcy, którego uśmiech mógł stopić lód. Wydawał się ucieczką od szarości miasteczka.
— Będziesz moją muzą — szepnął na pierwszej randce, całując jej dłoń przy starej fontannie w parku. — Uczynię cię szczęśliwą.
Uwierzyła. Pobrali się rok później, zamieszkali w domu jego rodziców, a ona zaczęła nowe życie. ale z każdym miesiącem Tomek coraz częściej przypominał jej, iż jej miejsce jest w kuchni, a nie w pracowni. Jej farby pokryły się kurzem, a sztalugi stały się tylko meblem.
***
— Ewa, gdzie jesteś? — głos Tomka wyrwał ją z wspomnień. Stała przy kuchni, mieszając warzywną potrawkę, a w głowie wirowały obrazy niedokończonych płócien.
— Tutaj — zmusiła się do uśmiechu, wycierając dłonie. — Obiad prawie gotowy.
— Dobrze, wrócę za godzinę — rzucił, spoglądając na garnek. — I, Ewa… Mama znów pytała o dzieci. Najwyższy czas, co?
Skinęła głową, ale w gardle stanął jej guz. Dzieci? Kochałaby je całym sercem, ale za każdym razem, gdy Tomek o tym mówił, czuła, jak jej marzenia oddalają się jeszcze bardziej. Jakby ktoś zamykał ją w klatce, a klucz wyrzucał do pobliskiej rzeki.
— Tomek, a jeżeli znów zacznę malować? — odważyła się, patrząc mu w plecy. — Może zapiszę się na kurs…
— Malować? — odwrócił się, a jego usta wykrzywiły się w drwiącym uśmiechu. — Ewa, mówisz poważnie? To dziecięce zabawy. Lepiej pomyśl o obiedzie. Mama dziś przychodzi, chce barszcz.
Zamilkła, czując, jak coś ściska ją w środku.
***
Kilka dni później Ewa spotkała się z przyjaciółką Olą w kawiarni „Nad Stawem”. Ola, zawsze pełna energii, ścisnęła jej dłoń, gdy Ewa opowiedziała o zdradzieEwa wzięła głęboki oddech, pociągnęła ostatnią kreskę na płótnie i uśmiechnęła się szeroko, wiedząc, iż od dzisiaj każdy nowy dzień należy tylko do niej.