Zabrali Mnie do Służby na Weselu—Aż Mój Biznesmen Wzięła Mikrofon

polregion.pl 2 dni temu

Do dziś pamiętam zapach świeżych róż na tym weselu. Chrupiąco białe obrusy, brzęk kryształowych kieliszków, gwar śmiechów nic nie stłumiło poczucia, jak bardzo tam się skurczyłam.

Nazywam się Brygida Borowska. Nigdy nie miałam pieniędzy. Na studiach chodziłam na dwa etaty, często rezygnowałam z obiadów, by opłacić czynsz. Mama była sprzątaczką, tata złotą rączką. Nigdy nie brakowało nam miłości, ale zawsze brakowało też czegoś innego stabilności.

Aż poznałem Jakuba Szymańskiego.

Był życzliwy, inteligentny i skromny w sposób, jakiego nigdy bym nie spodziewał się po kimś z jego majątkiem. Prasa lubiła nazywać go Milijarderem w Plecaku, bo wolał trampki od drogich butów. Spotkaliśmy się w najmniej spodziewanym miejscu księgarni schowanej w cichej krakowskiej kamienicy. Dorabiałam tam, studiując pedagogikę. Przyszedł po książkę o architekturze, a skończyło się na dwugodzinnej dyskusji o klasyce.

To nie była bajka. Mieliśmy odmienne światy. Ja nie znałam się na winach, on nie rozumiał życia od wypłaty do wypłaty. Ale sobie radziliśmy dzięki uczuciu, cierpliwości i mnóstwu humoru.

Gdy się oświadczył, jego rodzice byli uprzejmi, ale widziałam w ich oczach: nie taką wybraliby synową. Dla nich byłam przypadkiem socjalnym, co ich syna uwiodła. Matka Krystyna uśmiechała się przy niedzielnych obiadach, ale sugerowała, iż na rodzinne imprezy zakładam coś skromnego, jakbym musiała się wykazać. Jego siostra Ewelina była gorsza. Na pół udawała, iż mnie nie ma.

Mówiłam sobie, iż się przyzwyczają. Że miłość zasypie przepaść.

Przyszło wesele Eweliny.

Wychodziła za mąż za bankowca kogoś, kto wypoczywał na Teneryfie i miał jacht o nazwie Ambrozja. Goście to była śmietanka Warszawy. Jakub i ja wróciliśmy prosto z pomocy humanitarnej za granicą, lecąc od progu na dwór, gdzie wyprawiano wesele.

Problemy zaczęły się natychmiast.

„Brygida, pomożesz z kartkami miejsc?” zagadała słodko Ewelina, wpychając mi segregator, gdy ledwie zdążyłam postawić walizkę.

„Mocną? Ale czyż nie robi tego koordynator?” zdziwiłem się.

„Och, on się dusi. A ty masz łeb do organizacji. To chwila”.

Ta chwila ciągnęła się godzinami.

Składałam serwetki, dźwigałam pudła, układałam plan stołów, bo Ewelina twierdziła, iż zachowam dystans. Druhny obserwowały mnie jak służącą. Nikt nie spytał, czy chcę wody, jem, czy odpocznę.

Na próbnej kolacji matka Eweliny posadziła mnie trzy stoły od Jakuba obok ekipy parkowaczy.

Próbowałam to z siebie strzepać. Nie chciałem robić sceny.

Nazajutrz, wkładając różową suknię (oczywiście skromną), powtarzałem: Jeden dzień. Niech ma. Wychodzisz za miłość życia.

Lecz wtedy przyszła kropla, co przelała czarę.

Na bankiecie ruszyłem ku honorowemu stołułowi Jakuba, gdy Ewelina zastąpiła mi drogę.

„Kochanie” położyła wypielęgnowaną dłoń na mojej „fotografowie potrzebują symetrii. Stół pełny. Może pomożesz kelnerom wyciągnąć desery?”.

Wpatrywałam się w nią. „Chcecie, żebym podawała tort?”

„Tylko na kilka zdjęć. Potem siądziesz, słowo” rozpromieniła się.

Wtedy dostrzegłem Jakuba przez salę. Odciągał go jakiś znajomy. Nie słyszał. Nie widział.

Lecz nogi miałem z ołowiu. Gorycz podchodziła do gardła, wstyd oblewał jak zimny prysznic. Na moment byłam bliska przytaknąć. Trudno złamać stare nawyki. Wtem ktoś szturchnął mnie i polał mi suknię szampanem a Ewelina choćby nie drgnęła.

Po prostu podała mi serwetkę.

Wtedy Jakub wynurzył się za nią.

„Co się dzieje?” spytał spokojnie, ale stal w głosie.

Ewelina odwróciła się z cukiernym uśmieszkiem. „Jakubie! Prosiłyśmy Brygidę o podanie tortu. Jest taka praktyczna, to jej pasuje”.

Jakub spojrzał na mnie, potem na serwetkę w mojej dłoni, wreszcie na rozmazaną plamę na sukience.

I wtedy… wszystko zamarło.

Podszedł do mikrofonu koło kapeli. Stuknął dwukrotnie. Sala ucichła. Setki spojrzeń skierowały się na niego.

„Mam nadzieję, iż bawicie się znakomicie” zaczął. „Ewelino i Marku, gratulacje. Miejsce cudne, jedzenie znakomite. ale nim tort wytniemy, muszę coś powiedzieć”.

Serce wpadło w pięty.

„Wielu widzi we mnie Jakuba Szymańskiego z grupy kapitałowej Szymański, z listy Fortuny, takich tytułów. Ale wszystko to jest warte połowę mniej niż kobieta, którą kocham. Kobieta, która tu stoi”.

Wyciągnął rękę do mnie.

„To Brygida. Moja narzeczona. Jest błyskotliwa, współczująca i pracuje jak koń. ale dziś traktowano ją jak powietrze. Jak pomoc. Jakby była intruzem”.

Grobową ciszę przerywał tylko szmer.

„To” ciągnął Jakub
I śmiało dodał, iż jedynym miejscem, gdzie chce świętować naszą miłość, jest ten mały pensjonat w Zakopanem, gdzie wszystko się zaczęło.

Idź do oryginalnego materiału