Fatalny Szlak
Wesoło stukotały koła podmiejskiej elektryczki wzdłuż torów, otoczonych ścianą rozłożystych świerków, przez które przebijało się niskie zimowe słońce. Grupa studentów medycyny głośno dyskutowała, a przy wejściu do wagonu stały ich narty.
Inicjatorem i organizatorem wyjazdu był Sławek Strzelecki – przystojniak o sportowej sylwetce, duma uczelni, kandydat na mistrza sportu w biegach narciarskich. Każdej zimy brał udział w zawodach reprezentując instytut i nigdy nie zajął miejsca poniżej drugiego. Jego ojciec piastował wysokie stanowisko w miejskim urzędzie. w uproszczeniu – lokalna gwiazda.
Niedługo przed świętami Strzelecki zaproponował grupie wyjazd na bazę narciarską. Mało kto o niej wiedział – ukryta w lesie, idealna na odpoczynek i jazdę na nartach. Większość się zgodziła, choć poza samym Strzeleckim nikt nie był zapalonym narciarzem. Ale kto by odmówił wycieczki na łono natury?
Kasia stała na nartach tylko na lekcjach wf-u w szkole. Ale jak nie pojechać, gdy sam Strzelecki zapraszał? Na wszystko by się zgodziła, byle tylko być przy nim.
W wagonie przytulała się do jego ramienia, rozmarzona i nieświadoma, iż Arek Malinowski rzucał w jej stronę zazdrosne spojrzenia. I nie tylko on. Ania też z niepokojem spoglądała na Strzeleckiego i Kasię. „Co on w niej widzi?” – mówił jej wzrok.
Kasia sama się dziwiła. Tyle wokół pięknych dziewczyn, a on wybrał właśnie ją – skromną, choć prymuskę. Niedawno choćby wspomniał, iż po studiach się pobiorą. Jego wpływowy ojciec nakazał mu przyrzec, iż ślub odbędzie się dopiero po dyplomie, ani dnia wcześniej. W przeciwnym razie nie pomoże mu w dostaniu się do najlepszej kliniki w mieście.
Do końca studiów zostało półtora roku. Wiele mogło się zmienić. Ale Kasia nie sięgała myślami tak daleko. Przytulona do Strzeleckiego w pociągu, czuła się szczęśliwa i kochana.
Wysiedli i stanęli jak zaczarowani przed pięknem zimowego lasu, w którym ukryta była baza. Mroźne powietrze orzeźwiało. Wesoło maszerowali z nartami na ramionach, ciesząc się pięknym dniem, młodością i zbliżającymi się świętami.
Zamieszkali w drewnianych domkach i od razu Strzelecki zaprosił wszystkich na trasę, by się rozgrzać.
– Na początek mała pętla – pięć kilometrów. Weźcie telefony i dzwońcie do mnie lub do siebie, jeżeli coś się stanie. Tu jest spokojnie, dzikich zwierząt nie ma. Trasa przygotowana, dobra. Starajcie się nie zostawać w tyle. Ja idę pierwszy, Arek zamyka. – Strzelecki stanął na nartach tuż przy głównym budynku.
Kasia nie śpieszyła się, by stanąć za nim. Wiedziała, iż słabo jeździ, tylko przeszkadzałaby innym. Zajęła ostatnie miejsce. Za nią ustawił się Arek. Strzelecki to zauważył, ale nic nie powiedział.
Kilka osób na czele ze Strzeleckim gwałtownie odjechało i niedługo zniknęło w głębi lasu. Kasia została daleko w tyle. Narty ślizgały się po przygotowanej trasie, nogi bolały od wysiłku, a ręce zdrętwiały. Łapała ustami mroźne, piekące w gardle powietrze. Za plecami słyszała szelest nart Arka.
– Wyprzedzaj! – krzyknęła, odwracając się.
Ale on powlókł się za nią. Kasia już żałowała, iż w ogóle zdecydowała się jechać z grupą. Mogła zostać w ciepłej chacie, pić herbatę i czekać na powrót reszty. Nagle tuż obok trzasnęła gałąź, jakby ktoś przedzierał się przez zarośla. Kasia drgnęła, straciła równowagę i upadła. Pod nią z trzaskiem złamała się prawa noga, ból rozświetlił jej oczy iskrami i krzyknęła.
– Co się stało? – Arek stanął obok.
– Noga… – jęknęła przez zaciśnięte z bólu zęby.
Arek odwrócił się w poprzek trasy, przykucnął.
– Daj zobaczyć. Odsuń ręce. Nie bój się.
Kasia odsunęła dłonie, ale nie do końca.
Arek delikatnie dotknął łydki. Kasia wzdrygnęła się i krzyknęła.
– Jasne. Złamanie. – Siegnął po telefon, ale nie było zasięgu. Zaklął.
– Kas, nie płacz. Strzelecki jeździ szybko. jeżeli zrobi drugie okrążenie, niedługo tu będzie.
– Mówił, iż tylko jedno na początek.
– Zanim reszta skończy jedno, on zrobi drugie i wróci. Jesteśmy gdzieś w połowie trasy. Daleko. Trzeba poczekać. Wytrzymasz? Innego wyjścia nie ma. Brak zasięgu.
Siedziała na śniegu i płakała.
– Słuchaj, przejdę kawałek. Może złapię sygnał. Nie odejdę daleko, nie zostawię cię. Widziałaś kogoś za nami?
Kasia nie odpowiedziała. Trzęsła się z zimna i napięcia. Arek odjechał trochę, sprawdził telefon, pojechał dalej, znów się zatrzymał.
– Jest sygnał! – krzyknął radośnie.
Po krótkiej rozmowie wrócił.
– Strzelecki już tu będzie. Kas, trzymaj się.
Zauważył, iż drży, zdjął kurtkę i narzucił jej na ramiona. Kasia skinęła głową z wdzięcznością, po policzkach płynęły łzy. niedługo i Arek zaczął marznąć. Skakał i przysiadał, by utrzymać ciepło. Czas zdawał się stać w miejscu, zanim na trasie pojawił się Strzelecki.
– Kas, pomoc nadchodzi – wyszeptał Arek, ledwo poruszając zsiniałymi ustami.
– Jak to się stało? – zapytał Strzelecki podjeżdżając.
Za nim ciągnął plastikowy ślizg, podobny do tych do zjeżdżania z górki.
Kasia trzęsła się tak mocno, iż nie mogła mówić.
– Zaraz odczepię narty i położymy cię na nosze – tłumaczył łagodnie, jak dziecku.
– Skuter śnieżny gdzieś odjechał. Drugi zepsuty. Będziemy musieli ciągnąć ją do bazy – powiedział do Arka, nie patrząc na niego.
Przy każdym dotyku Kasia krzyczała, utrudniając im pracę. W końcu Strzelecki stracił cierpliwość.
– Kas, nie siedź jak kłoda. Pomóż nam. Chcesz tu zamarznąć?
Arek nie wtrącał się, wiedział, iż Strzelecki ma doświadczenie, od niego zależało życie Kasi. WspZ czasem Kasia zrozumiała, iż prawdziwe szczęście nie przychodzi z pierwszą iskrą zauroczenia, ale z cichą pewnością, iż ktoś zawsze będzie na nią czekał z otwartymi ramionami, choćby gdy śniegi stopnieją, a wspomnienia o dawnej miłości rozproszą się jak zimowy wiatr.