Nieposkromiona

twojacena.pl 2 godzin temu

Nieustraszona

Marcelina od dziecka marzyła, by zostać lekarzem. Mieszkała z rodzicami w małej wsi, do szkoły przechodziła trzy kilometry do pobliskiego miasteczka. Tam była szkoła, przychodziła, poczta, a choćby trzy sklepy.

Szkoła była duża i nowa, dziewczyna uczyła się z przyjemnością, wszystko przychodziło jej łatwo, kończyła piątą klasę.

Marcelo, wstawaj, co tyś się tak rozłożyła? krzyknęła matka, wchodząc do domu z wiadrem pełnym mleka, które już zdążyła wydoić od krowy. Do szkoły spróżniaczysz, budziłam cię, kiedy szłam do obory.

Ojej, mamo, racja! zerwała się Marcelina i w dwie minuty umyła się, ubrała, złapała plecak i wybiegła z domu bez śniadania. Tylko zdążyła jeszcze wcisnąć jej w ręce dwa naleśniki.

Biec trzy kilometry do szkoły to nie żart. Biegła, licząc słupy elektryczne, sama reszta dzieci dawno już wyruszyła. Zmęczona, zwalniała, by po chwili znów ruszyć w pełnym pędzie.

Spóźnię się, na pewno spóźnię martwiła się.

Do szkoły wpadła równo z dzwonkiem, wbiegła na drugie piętro i wpadła do sali. Ledwo usiadła, gdy weszła pani Ewa nauczycizka polskiego.

Marcelo, co ty, jakby ktoś za tobą gonił? spytała Kryśka, jej koleżanka z ławki. Przespałaś się, czy co? U ciebie to rzadkość.

No, przespałam szepnęła i zaczęła się lekcja.

Tego dnia w szkole było jak zawsze. Po skończonym dniu Marcelina wróciła z koleżankami do wsi. Po drodze dołączyli chłopcy, popychali się, żartowali wesoło dotarli do domu.

Klucz, który chowali pod gniazdkiem jaskółki, otworzył drzwi. Zdejmując buty w progu, wpadła do środka. zwykle o tej porze nikogo nie było ojciec w pracy, matka też, bo była pocztarką. Właśnie chciała wejść do swojego pokoju, gdy usłyszała z małej izby rozdzierający kaszel. Zamarła.

Kto to? przemknęło jej przez głowę. Duch? Można w to wierzyć?

Wpadła do swojego pokoju i zatrzasnęła drzwi. Przebrała się, nasłuchując. Gdy tylko otworzyła drzwi, by wyjść do kuchni, znów usłyszała kaszel męską chrypę.

Tata w pracy, wraca późno Kto to może być? Bała się zajść. Izba zasłonięta firanką, z daleka nic nie widać.

Szybko zjadła i wybiegła na dwór, licząc, iż spotka matkę wracającą do domu. Rozejrzała się po ulicy, ale nikogo nie było. Usiedła na ławce. Przechodził właśnie Rysiek, sąsiad, który chodził do siódmej klasy.

Rysiek! zawołała. Chodź no tutaj!

Co chcesz? zapytał.

U nas w domu ktoś kaszle Boję się. Rodziców nie ma.

Jak to kaszle? Kto?

No, kaszle. Nie wiem kto. Wychodząc, nikogo nie było. Wróciłam a tu kaszel! Boję się zajść, chodź ze mną.

No dobra zgodził się. Weszli do środka.

Nasłuchiwali cisza. Marcelina wskazała na firankę. Rysiek podszedł i odsunął ją. W środku na łóżku leżał wychodziły mężczyzna skóra i kości.

Dzień dobry, a pan kto? zapytała zza pleców Rysia.

Dzień dobry ochrypł. Jacek. Twój wujek.

Marcelina nie znała żadnego Jacka. Zasłonili firankę i wyszli.

No to twój wujek, a ty się bałaś. Dobra, idę, mama czeka.

Ledwo doczekała się, aż wróci matka. Opytowało ją o wujka.

To twój wujek Jacek, mój młodszy brat. Siedział długo w więzieniu, wyszedł i przywlókł się tutaj, chory jak pies. Nie pamiętasz go, byłaś mała, gdy go widziałaś.

Ledwo chodził, a twój ojciec powiedział: Niech u nas zostanie, może się pozbiera, może zioła pomogą. Ale nie wiem chodzi, nie chodzi

Jacek, młodszy brat Ewy, od dziecka był rozbójnikiem i urwisem. Gdy miał szesnaście lat, z kum, wlazł po nocy do sklepu w miasteczku, gdzie Marcelina chodziła do szkoły. Nie było pieniędzy w kasie, ale ukradli cukierki, ciastki, papierosy i wódkę. Schowali to w lesie w starej chałupce i upili się. gwałtownie ich złapali. Jacke dali trzy lata w młodziaku, potem skończył osiemnaście i przenieśli go do zwykłego więzienia. Tam coś jeszcze przeskrobał i dostał więcej. W końcu wrócił dwudziestopięcioletni wrażowiec ledwo żywy.

Marcelina długo nie mogła zasnąć, słysząc kaszel wuja. Przypomniała sobie, iż w miasteczku mieszka babcia Marcela, znana jako zielarka.

Po szkole do niej skoczę pomyślała. Może coś poradzi.

Poszła.

Dzień dobry, babciu Marcelo, muszę ratować wujka Jacka. Jest ciężko chory, może choćby umrzeć.

Staruszka usadowiła ją przy stole, nalała herbaty, podsunęła talerz z pierogami.

No, mów, co tam u ciebie. Marcelina opowiedziała wszystko.

Babcia Marcelka posądziła, odłożyła chustkę i wyjęła jakieś torebki i pudełeczka. Potem coś napisała manualnie.

Masz, wszystko tu jest, jak przyrządzić, jak podawać. Każda torebka podpisana.

Dziękuję, babciu Marcelina podziękowała. Zastosujemy się.

Wróciła do domu, niedługo wróciła i matka.

Mamo, patrz, co dostałam od babci Marceli. Będziemy leczyć wujka Jacka herbatami i ziołami. Jeszcze dała mi słoiczek miodu. Ja sama się nim zająć.

Ewa tylko skinęła głową, ale nic nie powiedziała. Nie wierzyła w te ziółka. Marcelina co rano wstawała wcześniej, przyrządzała mikstury, zostawiała Jackowi na stołeczku i tłumaczyła, co i kiedy wypić.

No, Marcelo, ty to nieustraszona mówił wujek, patrząc na nią z miłością. Wiedział, iż tylko ona wierzyła, iż wyzdrowieje.

Marcelina jeszcze raz skoczyła do babci Marceli, opowiedziała o postępach, a staruszka ją uściskała.

Dobrze robisz, kochanka. Niech powoli wstaje, siedzi, potem chodzi. Wyjdzie z tego jeszcze zieleń. AZ czasem Jacek wyzdrowiał na dobre, ożenił się, założył własną rodzinę, a Marcelina, spełniając swoje marzenie, została lekarką i nigdy nie zapomniała, iż największe cuda dzieją się dzięki wytrwałości i odrobinie wiary.

Idź do oryginalnego materiału