Dla miłości
– Dziewczyno, nie powiesz mi, gdzie jest ulica Kościuszki? Kręcę się w kółko, nikt nie wie.
Przed Kasią stał przystojny chłopak z dużą czarną torbą przewieszoną przez ramię.
– To taki wasz sposób na poznanie dziewczyny? – zapytała.
– Nazywam się Marcin. A ty?
– Kinga – zaśmiała się Kasia i ruszyła dalej, ale chłopak ją dogonił.
– Naprawdę szukam tej ulicy. Kolega zaprosił mnie na wesele, a ja kompletnie nie znam miasta.
Kasia dopiero teraz zauważyła, iż ma na sobie koszulę w kratę i luźne spodnie, a nie wąskie „rynkowe”, jak teraz modnie. I torbę podróżną. Widać, iż nie miejscowy.
– Idź prosto tą ulicą, na światłach skręć w prawo w zaułek. To będzie ulica Kościuszki – powiedziała, złagodniawszy.
– Dzięki. – Marcin szeroko się uśmiechnął, a jego twarz się rozpromieniła. – Więc jak jednak masz na imię?
– A ty?
– Mama kocha Mickiewicza, więc nazwała mnie Marcinem. Lepiej niż Dziady, co? – Roześmiał się z własnego żartu.
Kasia nigdy nie słyszała, żeby chłopcy tak pięknie się śmiali, szczerze, z głębi serca.
– Nie wiem, czy moja mama kocha Mickiewicza, ale mnie nazwała Katarzyną. – Kasia też się zaśmiała.
– A może pójdziesz ze mną jutro na to wesele? Kolega się żeni. A ja tu nikogo nie znam. – Patrzył na nią z nadzieją.
Zakłopotała się. Chłopak wydawał się całkiem sympatyczny, szczery.
– Przepraszam, mam jutro egzamin, muszę się uczyć. – Znów próbowała odejść.
– Powiedz mi numer telefonu, a odejdę. Jak inaczej mam ci powiedzieć, o której jest wesele?
– A czy ja powiedziałam, iż pójdę z tobą? – zdziwiła się Kasia.
– Nie, ale… Studencka jesteś? Zgadnę… – Marcin udawał, iż myśli. – Będziesz lekarzem.
– Tak. Skąd wiedziałeś? – zdumiała się Katarzyna.
– Moja mama mówi, iż najżyczliwsi ludzie to nauczyciele i lekarze. Nie odejdę, dopóki nie dasz mi numeru. Pójdę za tobą, żeby sprawdzić, gdzie mieszkasz. Jutro przyjdę, stanę na środku podwórka i będę wykrzykiwał twoje imię.
Kasia niechętnie podyktowała numer.
– Zadzwonię! – krzyknął za nią.
Mama bardzo chciała, żeby Marcin po szkole kontynuował naukę. Ale na studia dzienne nie dostał się, a na płatne nie było ich stać. Marcin, jak większość chłopaków, wolał grać w piłkę niż siedzieć nad książkami.
Mieszkali z mamą we dwoje w małym miasteczku, gdzie była jedna szkoła, w której mama uczyła polskiego i historii. choćby szpital był, ale z poważnymi problemami jeździło się do wojewódzkiego.
Marcin zatrudnił się w warsztacie samochodowym u znajomego ojca. Na studia pójdzie po wojsku. Dziewczyny go lubiły, ale żadna nie poruszyła jego serca. Ojciec zginął w pożarze. Był budowlańcem i postawił duży, piękny dom dla rodziny.
Pewnego wieczoru szedł do domu i zobaczył dym buchający z okien drewnianej chaty. Tamtego lata panował upał, pożary nie były rzadkością. Kobieta rzuciła się do niego, błagając o pomoc. Wyszła do sąsiadki, w domu został syn…
W oknach już szalał ogień, ludzie zbiegali się na miejsce. Drzwi były zamknięte od środka. Ojciec Marcina wybił okno i zniknął w płomieniach. Chłopca znalazł szybko. Trafił do jego pokoju. Ale ten już się naMarcin podniósł chłopca na powierzchnię, jednak sam nie zdążył uciec przed płomieniami, a gdy Kasia usłyszała tę historię, zrozumiała, iż pokochał go właśnie za to, iż był taki jak jego ojciec – gotowy oddać wszystko, by ratować innych.