Za chwilę w sklepach może zabraknąć. Jest duży problem z kolejnym produktem. Nie da się go kupić na zapas

warszawawpigulce.pl 2 godzin temu

Ceny żywca drobiowego spadły w listopadzie z ponad 6 do zaledwie 4 złotych za kilogram. Wiele osób cieszy się, bo w sklepach drób również może stanieć. Eksperci biją jednak na alarm: to nie jest dobra wiadomość. Za kilka miesięcy, a może choćby wcześniej, drobiu może po prostu zabraknąć.

Fot. Warszawa w Pigułce

Gwałtowny spadek cen – efekt paniki

Listopad 2025 roku przyniósł dramatyczne zmiany na rynku drobiu. W ciągu zaledwie kilku tygodni ceny skupu kurczaków spadły z około 6 złotych do nieco ponad 4 złotych za kilogram. Dane z 10 listopada pokazują, iż na wolnym rynku płacono już tylko 4,00-4,80 złotych za kilogram, przy średniej 4,29 złotych. To spadek o niemal 30 procent w bardzo krótkim czasie.

Co było przyczyną tak gwałtownej obniżki? Wszystko przez ptasią grypę i panikę wśród producentów. W obawie przed rozprzestrzenianiem się wirusa, hodowcy masowo i w pośpiechu wyprzedawali swoje stada. W efekcie na rynku pojawiła się ogromna nadpodaż drobiu, która błyskawicznie pociągnęła ceny w dół. To klasyczny przykład sytuacji, gdy strach okazuje się gorszy niż sama choroba – przynajmniej jeżeli chodzi o skutki ekonomiczne.

Ptasia grypa dziesiątkuje polskie fermy

Skala epidemii grypy ptaków w Polsce jest przerażająca. Tylko w 2025 roku potwierdzono już ponad 100 ognisk choroby, co czyni nasz kraj liderem w Unii Europejskiej pod względem liczby zachorowań. To zdecydowanie więcej niż rok wcześniej, gdy odnotowano 50 ognisk. Dla porównania – choćby Węgry, które są na drugim miejscu z 105 ogniskami, nie dorównują Polsce liczbą zwierząt objętych chorobą.

Ponad 8 milionów sztuk drobiu znalazło się w ogniskach zakażenia od początku roku – to ogromna liczba, która przekłada się bezpośrednio na deficyt produkcji. Choroba dotknęła głównie Wielkopolskę, Mazowsze oraz Warmię i Mazury, czyli trzy najważniejsze regiony dla polskiego drobiarstwa. W rezultacie Polska straciła status kraju wolnego od wysoce zjadliwej grypy ptaków (HPAI).

Dodatkowo branżę dotyka także rzekomy pomór drobiu. W 2025 roku wykryto już 60 ognisk tej choroby w gospodarstwach komercyjnych, gdzie utrzymywano łącznie prawie 6 milionów sztuk ptaków. To kolejny cios dla producentów, którzy i tak już zmagają się z konsekwencjami ptasiej grypy.

Absurd ekonomiczny: droższe jajko niż kurczak

Obecna sytuacja cenowa na rynku drobiu jest ekonomicznym absurdem, który doskonale obrazuje skalę problemu. Cena jaja konsumpcyjnego w hurcie wynosi w tej chwili około 65-75 groszy za sztukę, co oznacza, iż za 10 jaj trzeba zapłacić około 7 złotych. W sklepach konsumenci płacą choćby ponad 1 złoty za jedno jajko, czyli około 10-14 złotych za opakowanie. Tymczasem żywy kurczak na skupie kosztuje zaledwie około 4 złote za kilogram. Oczywiście ceny w sklepach mogą różnić się od cen skupowych, ale to oznacza sytuację, w której producentowi bardziej opłaca się hodować kury na jaja niż na mięso. Rolnicy nie mogą jednak „przesiąść” się z jednej produkcji na drugą, bo wymaga to zupełnie innego systemu, innego wyposażenia i innych budynków.

Katarzyna Gawrońska, prezes Krajowej Izby Producentów Drobiu i Pasz, wprost ostrzega: „Zwalczanie grypy oraz działania prewencyjne eliminują lub ograniczają wiele silnych centrów produkcyjnych. Na domiar złego sektorowi jaj równie mocno przeszkadza inna choroba – rzekomy pomór drobiu, która przynosi znaczne straty” – tłumaczyła w rozmowie PAP. To nie są puste słowa – producenci, którzy przetrwali epidemię, teraz muszą zmierzyć się z kolejnym wyzwaniem: totalną nieopłacalnością produkcji.

Dlaczego producenci nie będą wstawiać nowych ptaków?

Hodowcy drobiu stoją teraz przed decyzją, która może zadecydować o przyszłości całej branży. Czy wstawiać nowe stada kurczaków? Większość z nich odpowiada: nie.

Po pierwsze, ptasia grypa wciąż jest obecna w Polsce i może zaatakować w każdej chwili. Nowe ogniska pojawiają się regularnie – ostatnie potwierdzono 3 listopada w województwie warmińsko-mazurskim. Hodowca, który dziś wstawi nowe stado, już jutro może być zmuszony do jego całkowitej likwidacji. To ogromne ryzyko finansowe, którego nikt przy zdrowych zmysłach nie chce podejmować.

Po drugie, totalna nieopłacalność. Przy cenach skupu na poziomie 4 złotych za kilogram i rosnących kosztach produkcji (pasze, energia, płaca minimalna), hodowla kurczaków broilerów stała się biznesem deficytowym. Producent, który jeszcze kilka miesięcy temu liczył na przyzwoity zarobek, dziś musi dopłacać do każdego kilograma wyprodukowanego mięsa. choćby o ile ceny podniosą się z powodu niedoborów na rynku, pozostaje problem pierwszy.

Odbudowa stad trwa minimum 20 tygodni

Nawet gdyby jutro sytuacja magicznie się ustabilizowała i producenci zdecydowali się na wznowienie produkcji, efekty ich działań zobaczylibyśmy najwcześniej za kilka miesięcy. Odbudowa potencjału produkcyjnego w drobiarstwie to nie jest proces, który można przeprowadzić z dnia na dzień.

Od momentu wstawienia piskląt do momentu, gdy kurczaki będą gotowe do uboju, musi minąć około 6-7 tygodni. Ale to nie wszystko – trzeba jeszcze wcześniej zamówić i otrzymać pisklęta, przygotować kurniki, zapewnić odpowiednie warunki. Cały proces, od decyzji o wznowieniu produkcji do pojawienia się mięsa w sklepach, trwa minimum 20 tygodni, czyli niemal pół roku.

Tymczasem zapasy z obecnej nadpodaży gwałtownie się wyczerpią. Grudniowy szczyt świątecznego popytu dodatkowo przyspieszy ten proces. I wtedy, prawdopodobnie już na początku przyszłego roku, Polacy mogą stanąć przed pustymi półkami w działach z drobiem.

Minister ostrzega: sytuacja jest trudna

Portal Farmer.pl przytacza wypowiedź ministra rolnictwa Stefana Krajewskiego, która pokazuje, iż także i władze dostrzegają powagę sytuacji: „Dzisiaj szalejąca grypa ptaków, rzekomy pomór drobiu dotyka wielu rolników, wielu właścicieli ferm i to trzeba uporządkować”. Minister zapowiedział rozmowy z głównym lekarzem weterynarii i wprowadzenie zmian w systemie szczepień oraz bioasekuracji.

Rząd stara się nie dopuścić do sytuacji podobnej do tej w Stanach Zjednoczonych, gdzie w 2024 roku brakowało jaj i dochodziło do ich panicznego importu. Jednak czy działania zapobiegawcze będą wystarczające? Czas pokaże, ale eksperci nie są optymistami.

Paweł Podstawka, prezes Krajowej Federacji Hodowców Drobiu i Producentów Jaj, w wypowiedzi dla portalu DlaHandlu.pl, mówi wprost: „Branża jaj i drobiu w Polsce oraz Europie wchodzi w rok 2026 z jasnym sygnałem: nie będzie lekko. Nie mówimy o powrocie do stabilnych lat sprzed epidemii, ale o okresie, w którym trzeba będzie działać w warunkach podwyższonego ryzyka”.

Czy jaj też zabraknie?

Warto wspomnieć, iż podobne problemy dotyczą także rynku jaj, choć w nieco mniejszym stopniu. Ceny jaj wzrosły w ciągu roku o około 60 procent w hurcie. Na rynkach hurtowych w Polsce i krajach Unii Europejskiej zaczyna już brakować jaj, szczególnie tych z chowu innego niż klatkowy.

Katarzyna Gawrońska z KIPDiP tłumaczy: „Jaj po prostu nie ma. Nie daliśmy rady odbudować stad po chorobach zakaźnych, które je wcześniej zdziesiątkowały. Nie da się, jak to ma miejsce na przykład w fabryce, odtworzyć potencjału produkcyjnego w kilka tygodni. W rolnictwie zajmuje to długie miesiące, a teraz dodatkowo ten proces został przerwany przez nowe ogniska chorób drobiu. Konsumenci nie powinni także liczyć na import, bo cała Europa jest w podobnej sytuacji„.

Teoretycznie Polska produkuje około 30 procent więcej jaj niż wynosi krajowe zapotrzebowanie, a nadwyżki trafiają na eksport. Jednak epidemie chorób oraz transformacja branży (odchodzenie od chowu klatkowego na rzecz droższych systemów ściółkowych i wolnowybiegowych) sprawiają, iż ta nadwyżka systematycznie topnieje.

Co dalej z polskim drobiarstwem?

Polska od lat jest liderem produkcji drobiu w Unii Europejskiej. W kraju funkcjonuje prawie 10 tysięcy gospodarstw hodujących drób, a łączne pogłowie przekracza 380 milionów sztuk. Eksport polskiego drobiu sięga niemal 300 tysięcy ton rocznie i jest jednym z filarów naszej gospodarki rolnej.

Jednak obecny kryzys może trwale zmienić tę sytuację. Komisja Europejska już w kwietniu groziła Polsce wprowadzeniem zakazu zasiedlania kurników w najważniejszych regionach produkcyjnych. Choć ostatecznie udało się wynegocjować alternatywne rozwiązania, presja ze strony Brukseli jest ogromna. Polska musi wprowadzić szereg zaostrzeń, w tym wydłużenie czasu między wstawieniami drobiu do 14 dni i zwiększenie stref zagrożonych o dodatkowe 5 kilometrów.

Do tego dochodzi zagrożenie ze strony umowy z Mercosur, która może otworzyć unijny rynek na tańsze mięso drobiowe z Ameryki Południowej, produkowane bez przestrzegania europejskich standardów i bez takich kosztów, jakie ponoszą polscy rolnicy. Producenci zza oceanu nie muszą przestrzegać norm unijnych, za to będą mogli eksportować mięso na unijny rynek. Branża ostrzega, iż to może być cios, od którego polskie drobiarstwo się nie podniesie.

Puste półki już za kilka miesięcy?

Wszystko wskazuje na to, iż obecne niskie ceny drobiu to efekt krótkotrwały. Nadpodaż spowodowana paniczną wyprzedażą gwałtownie się wyczerpie, a produkcja nie zostanie wznowiona w tempie pozwalającym na uzupełnienie braków. Producenci, zniechęceni niskimi cenami i wysokim ryzykiem epidemiologicznym, będą ograniczać lub całkowicie zaprzestawać hodowli.

Efekt? Już wczesną wiosną 2026 roku możemy zobaczyć puste miejsca w sklepowych chłodniach, gdzie jeszcze niedawno leżały kurczaki. A jeżeli drób w ogóle będzie dostępny, jego cena może być wielokrotnie wyższa niż obecnie. To samo dotyczy produktów przetworzonych – filetów, piersi, udek czy skrzydełek.

Polacy, przyzwyczajeni do tego, iż drób jest najtańszym i jednym z najzdrowszych mięs dostępnych na rynku, będą musieli albo wydawać znacznie więcej, albo szukać alternatyw. Problem w tym, iż ceny innych rodzajów mięsa również rosną – wieprzowina, wołowina i jagnięcina nie są tanimi zamiennikami.

Paradoksalnie, obecna niska cena kurczaka to nienajlepszy moment na robienie zapasów. Świeże mięso drobiowe nie nadaje się kilkumiesięcznego przechowywania w zwykłej zamrażarce domowej, chyba, iż posiadamy specjalną zamrażarkę, która potrafi schłodzić się poniżej -18 stopni.

Tani drób w sklepach to tylko pozór – efekt chwilowej nadpodaży wywołanej paniką. Prawdziwy problem dopiero przed nami, a jego skutki odczują wszyscy Polacy już za kilka miesięcy.

Idź do oryginalnego materiału