Nie płakała, tylko patrzyła — długo, uparcie, jakby chciała zapamiętać każdy szczegół jego twarzy.
Ludzie szeptali, iż wyglądała jak kamień. Że łzy wyschły jej już dawno.
A kiedy grabarz zbliżył się, by zamknąć wieko, kobieta nagle wstała. Podniosła rękę i powiedziała drżącym, ale stanowczym głosem:
– Poczekajcie chwilę.
W kaplicy zapadła cisza. Wszyscy spojrzeli na nią, nie rozumiejąc. Ona jednak powoli podeszła do trumny, pochyliła się nad ciałem i wyszeptała coś, czego nikt nie usłyszał.
Wiktoria i Stefan byli małżeństwem przez trzydzieści dwa lata. Dla innych — przykładna para. Zawsze razem, zawsze eleganccy, zawsze „udani”. Ale tylko nieliczni wiedzieli, jak wyglądało ich życie za zamkniętymi drzwiami.
Stefan był człowiekiem o twardym charakterze. Z zewnątrz – szanowany przedsiębiorca, człowiek czynu. W domu – surowy, zimny, apodyktyczny. Nigdy jej nie uderzył, ale jego słowa potrafiły ciąć głębiej niż nóż.
Wiktoria przez lata udawała, iż wszystko jest w porządku. Dla dzieci, dla sąsiadów, dla świata. Bo w jej rodzinie się nie rozwodzono. Bo „kobieta powinna być silna”.
Ale ta siła z czasem zamieniła się w coś innego – w milczenie.
Kiedy Stefan zachorował, Wiktoria nie wahała się ani chwili. Opiekowała się nim dzień i noc, choć już wtedy nie był dla niej mężem, a raczej obowiązkiem. On nie dziękował. Nigdy.
Do ostatnich dni wydawał rozkazy: „Podaj wodę. Przewróć mnie. Wyłącz to radio.”
A ona robiła wszystko, co kazał, z tą samą spokojną twarzą, którą znał od lat. Nikt nie wiedział, iż każdej nocy siadała na skraju łóżka i szeptała do siebie: „Kiedyś też będziesz wolna.”
Gdy umarł, wszyscy mówili, iż wyglądała na spokojną. Nie histeryzowała, nie rozpaczała.
Dopiero przy pogrzebie wydarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał.
Kiedy trumna miała zostać zamknięta, Wiktoria podeszła i powiedziała:
– Poczekajcie chwilę.
Ludzie zamarli.
Otworzyła małą torebkę, wyjęła z niej złożony na pół list i wsunęła go mężowi pod marynarkę.
– Żebyś tam, po drugiej stronie, wiedział, jak bardzo mnie zraniłeś – wyszeptała.
– Ale też… żebyś wiedział, iż ci wybaczam.
Zrobiła krok w tył, odsunęła się, a potem skinęła na grabarza.
– Teraz możecie zamknąć.
Nikt nie powiedział słowa. Niektórzy płakali, inni patrzyli w osłupieniu. Bo zrozumieli, iż to nie był zwykły pożegnalny list.
To było jej wyzwolenie.
Po pogrzebie wróciła do pustego domu. Zdjęła obrączkę, położyła ją na stole i po raz pierwszy od lat włączyła radio. Piosenka, która popłynęła z głośników, była tą samą, przy której tańczyli na swoim weselu. Uśmiechnęła się przez łzy.
– Teraz mogę wreszcie oddychać, Stefanie – szepnęła.
Żona siedziała przy trumnie męża. Kiedy zamykano wieko, wstała i powiedziała: „Poczekajcie chwilę.” Wszyscy myśleli, iż chce się pożegnać. Ale ona przyszła nie po to, by żegnać – tylko by wreszcie się uwolnić.
To też może cię zainteresować:
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: