– Mamo, to będzie dla ciebie bezpieczniej – przekonywał mnie syn, kiedy trzymał w ręku dokumenty. – Przepisz mieszkanie na mnie. Wtedy nie będziesz musiała się martwić papierami, podatkami, wszystkim.
– Ale przecież… ja tu mieszkam całe życie – zawahałam się.
– No właśnie. I będziesz dalej tu mieszkać. Przecież jesteśmy rodziną. Kto jak nie my ma o ciebie zadbać? – dodała synowa z wymuszonym uśmiechem.
Uwierzyłam. Podpisałam.
Na początku nic się nie zmieniło. Ale z czasem coraz częściej słyszałam zdania, które paliły mnie jak ogień.
– Mamo, nie stawiaj tych słoików w kuchni, to nie twoje miejsce – mówiła synowa.
– Mamo, przestań się wtrącać w to, jak wychowujemy dzieci – dodawał syn, patrząc na mnie zniecierpliwiony.
Każde „mamo” brzmiało coraz zimniej.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich szept:
– Ona nas tylko hamuje – syczała synowa. – Zajmuje najlepszy pokój, ciągle coś od nas chce.
– Ale to moja mama – bronił się cicho syn.
– Twoja mama, ale teraz to NASZE mieszkanie. Niech znajdzie sobie inne miejsce.
Serce mi stanęło.
Następnego dnia podeszłam do syna.
– Piotrku… – głos mi drżał. – Powiedz mi, to prawda? Chcecie, żebym się wyniosła?
Spuścił wzrok.
– Mamo, rozumiesz… dzieci rosną, potrzebują przestrzeni. A ty… ty dasz sobie radę.
– Dać radę?! – łzy popłynęły mi po policzkach. – Oddałam wam wszystko! Każdy grosz, całe życie, a teraz mam zniknąć?!
Synowa stanęła obok niego z zimnym spojrzeniem.
– To nie jest twoje mieszkanie. Sama to podpisałaś.
Zabrali mi pokój. Zeszłam do piwnicy z torbą ubrań i starym kocem. Tam wcisnęli stary materac. Pachniało stęchlizną, a wiatr świstał przez kratkę wentylacyjną.
Wieczorem usłyszałam nad sobą ich śmiechy i odgłosy kolacji. Ja siedziałam w zimnie, ogryzając kawałek chleba i patrząc na pajęczynę w rogu.
Zaufałam rodzinie i przepisałam mieszkanie. Myślałam, iż to miłość będzie moim zabezpieczeniem.
A dziś śpię w piwnicy, jak intruz we własnym domu. I wiem, iż największą krzywdę może wyrządzić nie obcy człowiek – ale własne dziecko.