Goście w eleganckich kreacjach, delikatny szum kieliszków i muzyka w tle – wszystko było dokładnie tak, jak sobie wymarzyłam.
Do czasu, aż pojawiła się ona.
Moja teściowa.
W czarnej sukni do ziemi, jakby nie przyszła na wesele swojego syna, ale na pogrzeb.
Zamarłam, gdy ją zobaczyłam.
Mój mąż, jeszcze wtedy uśmiechnięty, odwrócił się w stronę wejścia i jego twarz natychmiast stężała.
Nie tylko my to zauważyliśmy.
Szmer przeszedł przez salę.
Kilka osób spojrzało po sobie, szepcząc coś cicho.
A ona?
Ona uniosła głowę dumnie, jakby to ona była tutaj najważniejsza.
Podeszłam do niej niepewnie, czując, jak moje ręce zaczynają drżeć.
— Mamo… — zaczął mój mąż, ale nie dała mu dojść do słowa.
— To jest najczarniejszy dzień mojego życia — powiedziała teatralnym tonem, przesuwając wzrokiem po dekoracjach, kwiatach, uśmiechniętych twarzach.
Nagle poczułam, jak cała euforia ucieka ze mnie jak powietrze z pękniętego balonu.
— Mamo, proszę cię… — mój mąż próbował ratować sytuację.
— Prosiłam, żebyś tego nie robił — jej głos drżał. — Ale nie posłuchałeś.
— Czego nie robił? — spytałam cicho, choć znałam odpowiedź.
Ożenił się ze mną.
Patrzyłam na nią, nie mogąc uwierzyć, iż postanowiła zniszczyć ten dzień.
Że zamiast uśmiechu i błogosławieństwa przyniosła żałobę.
— Mamo, dość — powiedział mój mąż twardo, ale ona nie zamierzała przestać.
— Gdybyś ożenił się z kimś innym, byłabym najszczęśliwszą matką. Ale ty wybrałeś… — urwała, spoglądając na mnie z nieukrywaną pogardą.
Wiedziałam, iż mnie nie akceptuje.
Że przez całe lata robiła wszystko, żeby nas rozdzielić.
Ale nie sądziłam, iż posunie się aż tak daleko.
Przez chwilę panowała grobowa cisza.
W końcu zrobiłam krok w jej stronę.
— jeżeli to dla pani żałoba, to niech pani stąd wyjdzie — powiedziałam spokojnie, choć w środku gotowało się we mnie wszystko.
— Co? — spojrzała na mnie z oburzeniem.
— To nasz dzień. Mój i mojego męża. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek zamienił go w cyrk.
Mój mąż objął mnie mocniej, dając mi wsparcie.
— Mamo, kocham cię, ale jeżeli nie potrafisz tego uszanować, to naprawdę lepiej, żebyś odeszła.
Nie spodziewała się tego.
Miała łzy w oczach, ale wiedziałam, iż nie były to łzy bólu.
To były łzy porażki.
Zrozumiała, iż nie wygrała.
Że już nigdy nie będzie miała nad nim takiej kontroli, jak kiedyś.
W końcu odwróciła się na pięcie i wyszła.
Goście odetchnęli.
Orkiestra zagrała pierwsze takty naszej piosenki.
A ja…
Ja wiedziałam, iż wygrałam znacznie więcej niż tylko prawo do własnego wesela.
Tego dnia, po raz pierwszy, naprawdę należeliśmy do siebie.