Każdy jego nawyk, każdą rutynę. choćby to, jak rzucał skarpetki pod łóżko – zawsze zwinięte w kulkę, zawsze te same, które ja kupowałam na bazarku.
Pewnego dnia wrócił później, roześmiany, jakby w innym świecie. Zrzucił buty, a ja zauważyłam je od razu: nowe, starannie złożone skarpetki, w kolorze, którego nigdy mu nie kupiłam.
– Skąd te? – spytałam.
– A, wpadłem do sklepu – machnął ręką. – Promocja była.
Zamarłam. Mój mąż nigdy w życiu sam nie kupił skarpet.
Następnego tygodnia – kolejne. Potem paragon z damską bielizną w kieszeni. To już nie była pomyłka. To była zdrada, ukryta w drobnych szczegółach.
Podsunęłam mu paragon pod nos.
– To też była promocja? – spytałam zimno.
Spąsowiał, spuścił wzrok.
– Posłuchaj, nie chciałem, żeby tak wyszło…
– Żeby tak wyszło?! – przerwałam mu, a głos drżał mi ze złości. – Dwadzieścia lat! Dwadzieścia lat wspólnego życia, dzieci, dom… A ty myślałeś, iż ukryjesz zdradę za parą skarpet?!
– To nie tak… – zaczął, ale przerwałam mu ostro.
– To właśnie tak! – wrzasnęłam. – Ty mnie zdradzasz, a ja… ja zauważam, bo znam cię lepiej niż ty sam siebie. choćby twoje skarpetki cię zdradziły!
Patrzył na mnie, milczący, winny. To milczenie było gorsze od krzyków.
– Wiesz, co jest najgorsze? – wyszeptałam po chwili. – Nie sama zdrada. Najgorsze jest to, iż myślałeś, iż jestem ślepa. Że po dwudziestu latach nie poznam, kiedy robisz skok w bok.
Tego wieczoru między nami wszystko się skończyło. Zdrada była gwoździem, ale kłamstwa były młotem, który go wbił.
Dziś, gdy wspominam tamten dzień, widzę przed oczami jedną scenę: obce skarpetki na nogach mojego męża. Mała rzecz, a zmieniła całe moje życie.