Premiera najnowszej kolekcji stała się okazją do rozmowy o procesie projektowym, istotnych momentach w historii MMC Studio oraz nieformalnym podziale ról między projektantami. W rozmowie z redaktor naczelną MIUMAG, duet opowiada o współpracy opartej na doświadczeniu i wzajemnym zaufaniu, o decyzjach podejmowanych na etapie koncepcji i realizacji oraz o kierunkach rozwoju marki w zmieniających się realiach branży.
Archiwum prywatne
Paula Jarosz [redaktor naczelna MIUMAG]: W najnowszej kolekcji postawiliście wyłącznie na czerń — z jednym małym wyjątkiem. To dość odważna decyzja, nie tylko sprzedażowo, ale też konstrukcyjnie. Czerń musi przyciągać wzrok, a to wcale nie jest takie proste.
Rafał Michalak [MMC Studio]: Czerń z jednej strony upraszcza, bo łatwiej budować kolekcję na monochromatycznej bazie. Z drugiej — sprawia, iż formy, konstrukcje i faktury muszą być ciekawsze niż zwykle, bo inaczej wszystko może wyglądać zwyczajnie i nudno. A my kochamy tkaniny. Zawsze, kiedy zaczynamy pracę nad kolekcją, najważniejszym etapem — i adekwatnie jedynym wspólnym jest wybór materiałów. Przy tej kolekcji zadziałało też to, iż co roku budujemy „magazyn” nowych tkanin — dużo ich kupujemy, następnie testujemy i gromadzimy. I okazało się, iż w naszych magazynach mamy sporo świetnych materiałów, które postanowiliśmy wykorzystać właśnie przy okazji czarnego pokazu.
Ilona Majer [MMC Studio]: Gdy w grę wchodzi czerń, myśli się wtedy inaczej o konstrukcji. Nie iż łatwiej czy trudniej — po prostu inaczej. To trochę jak rzeźbienie w czarnym materiale. Wykończenie, błysk, faktura, „architektura” sylwetki — to wszystko zaczyna pracować mocniej.
Rafał Michalak: Czarny jedwab wygląda inaczej niż czarna wełna, inaczej czarna skóra. Każda tkanina wnosi swoje życie. Czerń ma w sobie coś szlachetnego i Chanel miała rację: ona ubiera kobietę — ja w to wierzę. W dodatku z praktyki wiem, iż kiedy patrzymy na sprzedaż, na przykład kurtek puchowych, czerń stanowi często ponad połowę zapotrzebowania. To jest kolor, który mniej traci na aktualności. Kolorystyka sezonów się zmienia, czasem człowiek potrzebuje odpocząć od jakiejś palety i do niej wrócić. Czerń jest bardziej osadzona i ponadczasowa.
Skąd w ogóle pomysł, żeby zrobić pokaz niemal całkowicie czarny?
Ilona Majer: To była moja „korba”. Pomyślałam, iż jesteśmy już na takim etapie, iż widz oczekuje od nas spektaklu — i iż ten spektakl musi być wyjątkowy. Miałam potrzebę, żeby wszystko było czarne. Potem zaczęły przychodzić na myśl kolejne elementy: przestrzeń, scenografia, muzyka. Kolor był częścią całości — miał pociągnąć dalszą część, która też będzie takim pomysłem PR-owym na ten pokaz.
Wspominaliście, iż macie konkretny podział pracy.
Rafał Michalak: Jesteśmy podzieleni na dwie pracownie: jedną mamy w Łodzi, jedną w Warszawie. Ilona nadzoruje warszawską, ja — łódzką. Mamy też biuro konstrukcyjne w Warszawie, więc tu powstają konstrukcje. Każdy z nas „rzeźbi” swoje rzeczy, a przed pokazem zaczynamy to łączyć i budować całość.
Ilona Majer: Ten pierwszy etap — wybór tkanin — robimy zawsze razem i to jest najbardziej „wspólne”. A potem, oczywiście, cały czas się komunikujemy, ale zdarzają się zaskoczenia. Każde z nas ma swoje ulubione tropy. Ja lubię błysk, elementy wieczorowe, czasem coś bardziej „efektownego”. Rafał częściej ciągnie w stronę innych rozwiązań. I z tego powstaje ta mieszanka.
Archiwum prywatne
W jednym z wywiadów przyznaliście, iż na początku znajomości wcale między Wami nie zaiskrzyło. Jak to ewoluowało?
Ilona Majer: Poznaliśmy się na studiach, byliśmy na jednym roku, ale adekwatnie się nie znaliśmy. Każde miało swój świat i swoje grono. Łączył nas dopiero wspólny projekt — wygraliśmy razem konkurs i w nagrodę mieliśmy zrobić wspólną kolekcję.
Rafał Michalak: To było odkrywcze, bo nagle okazało się, iż dwie indywidualności mogą zrobić coś razem — i iż to działa. Na uczelni masz często przekonanie, iż liczy się tylko twoja wizja, iż jesteś samotnym indywidualistą. A tu ktoś nas „wrzucił do gara”, kazał złożyć kolekcję — złożyliśmy i to było dobre. Po dwóch miesiącach wspólnej pracy uznaliśmy, iż to jest na tyle cenne, iż chcemy iść razem dalej.
Projektowanie duetem wymaga dialogu. Jak radzicie sobie, kiedy macie różne wizje?
Rafał Michalak: My naprawdę nie mieliśmy nigdy dramatycznych konfliktów. Nigdy się nie kłócimy! Kiedy pracujemy nad kolekcją, skupiamy się na zadaniu. Nie wchodzą w to spory z innych, prywatnych tematów.
Ilona Majer: Jesteśmy różni i to jest nasz sekret sukcesu. Ja bez Rafała nie dałabym sobie rady jako człowiek i projektantka — i myślę, iż odwrotnie też działa. Rafał świetnie dogaduje się z ludźmi, ogarnia organizację, sponsorów, logistykę. Dla mnie najważniejszy jest proces tworzenia — i ja mogłabym się w tym procesie zatrzymać na zawsze. A Rafał pilnuje terminów, realiów.
Rafał Michalak: A przy decyzjach? Bywa tak, iż raz ja jestem „za”, potem „przeciw”, potem Ilona zmienia zdanie. To normalne. Ale to nie są konflikty, tylko praca.
Archiwum prywatne
A który projekt był dla Was najważniejszy?
Rafał Michalak: Trudno wskazać jeden, bo było tego dużo. Ale przełomowy był moment z płaszczem, który trafił do Jane Seymour. To były lata 90. „Twój Styl” był wtedy ogromnym tytułem. Kinga Rusin wypożyczyła od nas płaszcz na wywiad z Jane Seymour z serialu „Doktor Quinn”. I Jane powiedziała, iż nie wyjedzie z Polski, dopóki go nie kupi. A my mieliśmy tylko jeden egzemplarz, uszyty z tkaniny kupionej w Paryżu. I tak się w ogóle poznaliśmy z Kingą, która później była jedną z pierwszych osób, które nam zaufały przy warszawskich pokazach.
Ilona Majer: Dla nas ważne było też to, iż po drodze stworzyliśmy „świat” ludzi wokół marki — przyjaciół, stylistów, dziennikarzy, osób z branży. W tym środowisku to wcale nie jest takie oczywiste.
A porażka, która była istotną lekcją?
Ilona Majer: jeżeli już mówić o „porażce”, to może raczej o tym, iż zbyt długo baliśmy się sięgnąć po własną markę na 100%. Przez lata pracowaliśmy jako studio projektowe dla innych firm — to dawało bezpieczeństwo i stały dochód. A w autorskich kolekcjach chcieliśmy robić rzeczy bez „cenzury”. To była nasza przestrzeń wolności.
Rafał Michalak: Spektakularnych porażek nie było. Ale pamiętam kilka recenzji z czasów Łódzkiego Fashion Weeku — takich pisanych „na hejcie”, żeby zwrócić uwagę na autora. To nas zabolało, bo nie była to rzetelna krytyka. Wtedy oberwaliśmy na przykład za to, iż pokazaliśmy tę samą kurtkę trzy razy w różnych sylwetkach — dziś to byłoby zupełnie normalne.
Ilona Majer: Z perspektywy czasu wiele rzeczy wspomina się lepiej. Czasem to, co było krytykowane, po latach okazuje się trafne i wręcz nowatorskie.
Archiwum prywatne
Mam wrażenie, iż czasem pokazywaliście rzeczy, które dopiero później stały się trendem i weszły do massmedia.
Rafał Michalak: My nie podążamy ślepo za trendami. Nieskromnie powiem, iż część trendów w Polsce to my wypromowaliśmy. Puchówki — to był bardzo „nasz” temat, zanim stał się powszechny. W pewnym momencie mówiono, iż „nie wejdziemy na salony”, bo robimy bezkształtne formy. A my przewrotnie weszliśmy na czerwone dywany właśnie kurtkami i płaszczami — łącząc je z sukniami.
Ilona Majer: Były też sytuacje, gdy ktoś dostawał „po głowie” za stylizacje w naszych rzeczach, a potem okazywało się, iż to było świetne. I po latach można się z tego śmiać.
Czym jeszcze zaskoczycie odbiorców w kolejnych sezonach?
Ilona Majer: Dostajemy po każdym pokazie: „to był wasz najlepszy pokaz” — i człowiek myśli: jak to przebić? Ale myślę, iż zaskoczymy tym, iż niedługo pojawimy się za granicą. To jest nasz nowy cel. Na polskim rynku zrobiliśmy już wiele rzeczy. Teraz chcemy pracować nad rozpoznawalnością poza Polską.
Rafał Michalak: Mamy know-how, mamy doświadczenie, jesteśmy do tego przygotowani. I mam nadzieję, iż przyszły rok będzie początkiem realizacji tego kroku.
Bardzo Wam dziękuję za rozmowę.
Ilona Majer i Rafał Michalak: Dziękujemy.









