Za mną zostało stabilne, ale monotonne życie. Mąż, który był dobry, ale zbyt przewidywalny. Dni, które wyglądały tak samo – wspólne śniadania, wieczorne rozmowy, które coraz częściej były tylko wymianą zdań bez emocji.
A przede mną?
Miłość. Namiętność. Nowy początek.
Tak myślałam.
Tak bardzo się myliłam.
Poznałam Marcina przypadkiem. Był wszystkim, czym nie był mój mąż – pewny siebie, uwodzicielski, pełen pasji. Przy nim czułam się znowu młoda, pożądana.
— Z tobą mogę wszystko — szeptał mi do ucha, kiedy wymykaliśmy się na kolejne potajemne spotkanie.
Wierzyłam mu.
Wierzyłam, iż to miłość.
Kiedy powiedziałam mężowi, iż odchodzę, patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu.
— Dla niego? — zapytał cicho.
— Dla siebie — skłamałam.
Nie błagał. Nie walczył.
Po prostu pozwolił mi odejść.
Pierwsze tygodnie z Marcinem były jak sen. Podróże, drogie restauracje, wspólne poranki pełne śmiechu.
Ale sny gwałtownie się kończą.
Pierwsza kłótnia.
Pierwsze kłamstwo, które wyszło na jaw.
Pierwszy wieczór, gdy wrócił późno i choćby nie spojrzał mi w oczy.
— Przesadzasz — rzucił, kiedy zapytałam, gdzie był.
Później już choćby nie tłumaczył.
Z każdym dniem czułam, jak coraz bardziej się oddalamy.
W końcu zrozumiałam prawdę.
Nie byłam dla niego wyjątkowa.
Byłam tylko kolejną.
Taką, którą kiedyś porzuci.
Tak, jak ja porzuciłam swojego męża.
Któregoś dnia wróciłam do naszego starego domu.
Stałam pod drzwiami, walcząc z myślą, czy powinnam zapukać.
Ale wtedy je otworzył.
I zobaczyłam ją.
Nową kobietę.
Uśmiechniętą. Szczęśliwą.
Zrozumiałam, iż on nie czekał.
Że to ja straciłam wszystko.
Bo czasem wydaje nam się, iż rzucamy nudne życie dla wielkiej miłości.
A tak naprawdę rzucamy wszystko dla niczego.
To też może cię zainteresować:
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: