Starsza pani z drugiego piętra, zawsze uśmiechnięta, zawsze z dobrym słowem. Przynosiła mi ciasto, zapraszała na herbatę, czasem pomogła wnieść zakupy. Myślałam, iż po prostu cieszy ją towarzystwo — w końcu mieszkała sama.
Nie wiedziałam, iż ma wobec mnie plan.
Zaczęło się niewinnie.
– Pani Olu, przyjdzie pani na kawę? Upiekłam sernik – prosiła któregoś popołudnia.
Zgodziłam się, bo i tak nie miałam co robić.
Rozmawiałyśmy o pogodzie, o sąsiadach, o życiu. Czułam się u niej swobodnie — ciepła, życzliwa kobieta.
Z czasem zaczęła wspominać o swoim synu, Tomku.
– Taki dobry chłopak, pracowity, trochę nieśmiały, ale serce ze złota – mówiła z dumą.
Słuchałam z uśmiechem, jakby opowiadała o kimś z rodziny. Nie podejrzewałam, iż w jej głowie już wtedy układał się plan.
Po paru tygodniach zaczęło się robić dziwnie.
– Pani Olu, Tomek właśnie przyjechał na weekend. Może by pani wpadła na chwilę, poznała go?
Nie chciałam wyjść na niegrzeczną, więc poszłam.
Tomek rzeczywiście był miły, ale rozmowa się nie kleiła. Kilka zdań, niezręczne milczenie, a matka wciąż zerkała z uśmiechem, jakby czekała, aż wydarzy się cud.
Pożegnałam się grzecznie i wróciłam do siebie.
Następnego dnia pod drzwiami znalazłam słoik dżemu i liścik:„Dziękuję za wizytę. Tomek był zachwycony.”
Od tamtej pory zaczęło się coś, co dziś nazwałabym natarczywością. Kwiaty pod drzwiami. Zaproszenia na obiad. Komentarze w stylu:
– Ach, jak pięknie byście razem wyglądali…
Zaczęłam czuć się niekomfortowo.
W końcu postanowiłam z nią porozmawiać.
– Pani Halino, ja bardzo panią lubię, ale proszę nie robić z tego swatania.
Uśmiech zniknął jej z twarzy.
– A co, mój syn nie jest wystarczająco dobry? – zapytała lodowatym tonem.
– Nie o to chodzi, po prostu ja nie…
Nie zdążyłam dokończyć. Wstała, skrzyżowała ręce i wysyczała:
– Myślałam, iż ma pani trochę rozumu. Wdzięczność też chyba nie jest pani znana.
Od tego dnia przestała się odzywać. Ale po osiedlu rozeszły się plotki. Że jestem bezczelna. Że gardzę ludźmi. Że złamałam serce „porządnemu chłopakowi”. Nie wiedziałam, jak się bronić. Nikt mnie nie pytał o moją wersję.
Na klatce przestały mnie witać sąsiadki. W sklepie słyszałam szepty za plecami. A pani Halina — ta sama, która jeszcze niedawno dawała mi ciasto i życzyła „wszystkiego dobrego” — teraz patrzyła z pogardą, jakbym zrujnowała jej życie.
Minęły miesiące.W końcu Tomek się wyprowadził, a ona została sama. Czasem widuję ją z okna — siedzi na ławce, smutna, z twarzą zmęczoną życiem. Nie mam w sobie złości.
Mam tylko żal, iż z przyjaźni zrobiła teatr, a ze mnie – postać w swojej wyobrażonej historii.
Myślałam, iż sąsiadka jest dla mnie po prostu miła. Okazało się, iż szkoliła mnie na przyszłą synową. Gdy odmówiłam – zrobiła skandal.
Nie wiedziała, iż ja nie szukam męża. Szukałam tylko człowieka.