Patrzyła na mnie z uśmiechem, który doprowadzał mnie do szału. Była szczęśliwa. A ja? Ja czułam, jak we mnie wszystko się gotuje.
— Dlaczego tak się tym przejmujesz? — zapytała spokojnie. — To moje życie.
— Masz sześćdziesiąt pięć lat, a on… kim on w ogóle jest?!
Westchnęła, jakby nie miała już do mnie siły.
— Ma na imię Andrzej i jest dla mnie dobry.
— Mamo, ty go znasz od kilku miesięcy! — podniosłam głos.
— I to wystarczy.
Poznała go na jakimś wyjeździe dla seniorów. Wróciła rozpromieniona, jakby miała znowu dwadzieścia lat. Zaczęła spędzać z nim coraz więcej czasu, a po kilku miesiącach oznajmiła mi, iż zamierzają się pobrać.
Nie mogłam uwierzyć.
Nie po tym, jak całe życie poświęciła mi i mojemu rodzeństwu. Nie po tym, jak mówiła, iż nigdy więcej nie zaufa żadnemu mężczyźnie po śmierci mojego ojca.
A teraz?
Teraz chodziła uśmiechnięta, planując ślub jak nastolatka.
A ja patrzyłam na jej „ukochanego” i czułam do niego instynktowną niechęć.
— Nie rozumiem, dlaczego go nie akceptujesz — powiedziała pewnego wieczoru, kiedy po raz kolejny próbowałam przemówić jej do rozsądku.
— Bo on mnie wkurza — syknęłam. — Bo czuję, iż coś jest nie tak.
— To tylko twoje uprzedzenia.
— Naprawdę? — spojrzałam na nią ostro. — A nie zastanawia cię, dlaczego facet w jego wieku jest sam? Dlaczego tak gwałtownie chce ślubu?
Zamilkła.
Przez chwilę widziałam na jej twarzy cień niepewności.
A potem pokręciła głową.
— Nie chcę tego słuchać.
— Więc nie słuchaj — powiedziałam zimno. — Ale kiedy coś pójdzie nie tak, nie oczekuj, iż będę cicho.
Odwróciłam się i wyszłam, trzaskając drzwiami.
Kilka miesięcy później stałam przed jej domem, patrząc na rzeczy, które wynosił z niego prawnik.
Mamo, mówiłam ci.
Mówiłam, iż mu nie zależy.
Mówiłam, iż to wszystko skończy się źle.
Ale nie chciałaś słuchać.
A teraz zostałaś bez domu.
I bez niego.