Powietrze pachniało morzem, a gdzieś w oddali słychać było szum fal. To był nasz dom. Nasze nowe życie.
Bez niego.
Przez lata uczyłam się, jak być silna. Jak nie oglądać się za siebie. Jak nie słuchać głosu, który czasami szeptał w mojej głowie: „Może jednak mogliście to uratować?”.
A teraz on tu był.
Stał przede mną, na naszym nowym progu, z tym samym uśmiechem, który kiedyś potrafił mnie złamać.
— Przecież jesteśmy rodziną — powiedział lekko, jakby to wszystko było oczywiste.
Rodziną?
Czy rodzina zostawia cię samą, kiedy najbardziej jej potrzebujesz? Czy rodzina mówi, iż nie kocha cię już wystarczająco, iż musi „zacząć od nowa”?
Czy rodzina wraca wtedy, kiedy widzi, iż poradziłaś sobie lepiej, niż ktokolwiek się spodziewał?
— Dlaczego tu jesteś? — zapytałam chłodno.
— Bo… tęsknię za dziećmi.
Prychnęłam.
— Teraz? Po tylu latach?
Uniósł ręce w obronnym geście.
— Wiem, iż nie byłem idealny.
— Idealny?! — Nie mogłam się powstrzymać, gorzki śmiech wyrwał się z moich ust. — Ty po prostu zniknąłeś!
Pamiętam ten dzień, kiedy spakował swoje rzeczy. Nie było żadnych awantur, żadnych krzyków. Po prostu oznajmił, iż „to już nie działa” i wyszedł.
Zostałam sama.
Z dwójką dzieci, stertą rachunków i rozbitym sercem, które musiałam poskładać nie dla siebie, ale dla nich.
Długo walczyłam, żeby dojść do tego momentu. Do miejsca, w którym nie musiałam się już nikogo prosić o pomoc.
I nagle, kiedy zbudowałam to wszystko własnymi rękami, on się pojawia.
— Moglibyśmy spróbować jeszcze raz — powiedział cicho.
Zrobiłam krok w jego stronę.
— Nie.
Zamrugał.
— Ale dzieci…
— Dzieci cię pamiętają. Pamiętają też, jak zniknąłeś.
Przez chwilę milczał.
— Naprawdę zamykasz mi drzwi?
Spojrzałam mu w oczy.
— Nie. Ty je zamknąłeś dawno temu. Ja tylko nie pozwalam ci ich otworzyć na nowo.
Odszedł.
A ja po raz pierwszy od dawna poczułam, iż naprawdę jestem u siebie.