Dom jest cichy, aż za cichy. Kiedyś to miejsce tętniło życiem – dzieci biegały po korytarzach, śmiech rozbrzmiewał w każdej chwili, a kuchnia zawsze pachniała świeżo pieczonym chlebem. Dziś słyszę tylko tykanie zegara i własne oddechy. Siedzę w fotelu, a wokół mnie wspomnienia, które są jednocześnie ciepłe i bolesne.
Całe życie poświęciłam rodzinie. Gdy wyszłam za mąż, miałam 20 lat. Mój mąż, Janek, pracował od świtu do nocy, a ja zajmowałam się domem i dziećmi. Byłam tą, która wstawała pierwsza i kładła się spać ostatnia. Gotowałam, sprzątałam, prałam, pomagałam w lekcjach.
Gdy dzieci zachorowały, byłam przy nich całą noc. Gdy Janek stracił pracę, wspierałam go, znajdując dorywcze zajęcia, by utrzymać rodzinę. Nie narzekałam. To była moja rola, moja misja.
Dzieci dorosły i wyfrunęły z domu. Syn wyjechał za granicę, córka zamieszkała w innym mieście. Rzadko dzwonili, a wizyty ograniczały się do świąt, jeżeli w ogóle. Janek zmarł kilka lat temu, a ja zostałam sama w tym wielkim domu, który kiedyś był pełen życia. Wtedy po raz pierwszy poczułam, jak bardzo jestem samotna.
Kilka miesięcy temu zaczęły się moje problemy zdrowotne. Serce, które przez lata biło dla innych, zaczęło odmawiać posłuszeństwa. Lekarz mówi, iż potrzebuję pomocy – ktoś musi być przy mnie, kiedy będę słabsza. Zadzwoniłam do syna z nadzieją, iż zrozumie.
– Mamo, wiesz, iż mam dużo na głowie. Praca, dzieci… Może znajdziesz kogoś do opieki?Mogę ci pomóc finansowo – odpowiedział, jakby to było najprostsze rozwiązanie.
Nie chciałam pieniędzy. Chciałam, żeby ktoś po prostu był przy mnie, porozmawiał, podał szklankę wody, gdy nie mam siły wstać. Czy to tak wiele?
Spróbowałam z córką. Jej odpowiedź była podobna.
– Mamo, ja naprawdę chciałabym pomóc, ale wiesz, jak to jest. Praca, kredyty, codzienny chaos. Może poszukasz domu opieki? Tam będą się tobą dobrze zajmować.
Dom opieki? Czy to teraz moja przyszłość? Spędzić resztę życia w obcym miejscu, z obcymi ludźmi, bo moja rodzina nie ma czasu?
Patrzę na zdjęcia wiszące na ścianie – moje dzieci, uśmiechnięte, trzymające swoje dyplomy, zdjęcia ze ślubów, narodzin wnuków. Byłam tam przy każdym z tych momentów, wspierając ich, gdy najbardziej tego potrzebowali. A teraz, gdy ja potrzebuję wsparcia, nie ma ich.
Każdego dnia zadaję sobie to samo pytanie: Czy zrobiłam coś nie tak? Czy byłam zbyt dobra, zbyt dostępna, zbyt gotowa do poświęceń? Zawsze myślałam, iż moja rodzina to moje największe osiągnięcie, moje największe szczęście. Ale teraz, gdy siedzę tutaj sama, zastanawiam się, czy oni myślą o mnie choć przez chwilę.
Może nadejdzie dzień, kiedy usłyszę dzwonek do drzwi, kiedy ktoś powie: „Mamo, przyjechałem, żeby ci pomóc.” Może. Ale dzisiaj wiem, iż ta samotność jest moim największym przeciwnikiem. I chyba nikt nie zrozumie, jak bardzo boli świadomość, iż oddałam wszystko, a zostałam z niczym.