„Z własnym jedzeniem na gościnę? Co to za nowości?” – czyli kiedy gościnność przestaje być obowiązkiem

przytulnosc.pl 1 miesiąc temu

Przez lata wszystkie święta organizowaliśmy w naszym domu w Łodzi. To ja – Aneta – sprzątałam, gotowałam, nakrywałam do stołu, a potem jeszcze krzątałam się między gośćmi, starając się każdemu dogodzić. Bliscy i znajomi przychodzili na gotowe – z pustymi rękami i oczekiwaniami, iż będzie „jak zawsze”.

Ale w końcu powiedziałam: dość.


„Już żadnych imprez u mnie!”

Pewnego dnia ogłosiłam rodzinie mały bunt: koniec świąt w naszym domu, koniec całego tego zamieszania. Jestem zmęczona, przepracowana i nie chcę więcej wydawać pieniędzy na gości, którzy choćby nie zaproponują pomocy czy nie przyniosą ze sobą choćby ciasta.

I wtedy odezwała się teściowa – pani Teresa.
Z łzami w głosie zaczęła opowiadać, jak bardzo brakuje jej wspólnych spotkań. Że te święta to jedyny czas, kiedy wszyscy się widzą. Że nie chce spędzać Nowego Roku samotnie…


Zamiast tradycyjnego zaproszenia – konkretna propozycja

Nie chciałam być twarda wobec niej – zadzwoniłam więc do szwagierki, Kasi, i zaproponowałam rozwiązanie:

– Zorganizujmy święta wspólnie, dzieląc się obowiązkami i kosztami.

Zapewniłam, iż przygotuję salon i zajmę się organizacją przestrzeni, ale oczekuję pomocy przy sprzątaniu i zmywaniu po gościach. Żadnych wyjątków.

Ustaliliśmy, że:

  • owoce, warzywa, przystawki kupujemy z wspólnego budżetu i szykujemy na miejscu,

  • gorące dania, sałatki i zakąski rozdzielamy po równo.

Kasia, jak to ona, od razu zaczęła narzekać, iż nie ma czasu gotować. No cóż – byłam gotowa na takie reakcje.


I wtedy zadzwoniła…

Kilka dni później zadzwoniła z informacją:

– Z własnym jedzeniem do kogoś na święta? Co to w ogóle za pomysły?!
Zostaniemy w domu, nie ma sensu się fatygować.

Zaniemówiłam.

– A mama? – zapytałam zdziwiona.
– Złożę jej życzenia przez telefon. Przecież nic się nie stanie.


Rodzinne święta tylko, jeżeli wszystko za darmo?

Śmiać mi się chciało przez łzy.
Okazało się, iż „rodzinne święta” są ważne tylko wtedy, gdy ktoś inny za nie zapłaci i się napracuje. Gdy trzeba coś od siebie dać – choćby odrobinę – nagle nikomu się nie chce.

Nie zamierzałam jednak zostawić pani Teresy samej.
Zaprosiłam ją do nas. Tylko ją. I jasno dałam do zrozumienia, iż jej „ukochana córeczka” sama się wykluczyła – nie chciała się zaangażować choćby dla własnej matki.


Czy postąpiłam słusznie?

Może ktoś powie, iż jestem zbyt ostra. Ale po latach poświęceń w imię rodzinnej atmosfery, mam jedno przemyślenie:

Gościnność to nie obowiązek. To gest.
A rodzina, która liczy się tylko wtedy, gdy dajesz „za darmo”, może wcale nie zasługuje na twoje starania.

A Wy? Co sądzicie? Czy taka „wspólna organizacja” świąt to zły pomysł?

Idź do oryginalnego materiału