Wyrzuciłam szwagra od świątecznego stołu za jego chamskie dowcipy – Piotrek, wyciągnąłeś już elegancką zastawę? Tą z pozłacaną krawędzią, nie tę codzienną. I sprawdź serwetki, krochmaliłam je specjalnie, żeby stały jak w dobrej restauracji – Basia krzątała się po kuchni, poprawiając kosmyk włosów. Piekarnik już pachniał pieczoną kaczką z jabłkami, warzywa na ciepłą przystawkę dochodziły na kuchence, a lodówka była wypchana sałatkami, które kroiła pół nocy. Piotr, mąż Basi, posłusznie wspinał się na taboret. – Basia, naprawdę musi być taki przepych? Przecież swoi wbili. Tadek, mama, ciocia Zosia. Im to wszystko jedno choćby z aluminiowych misek dać, byle tylko w kieliszki lać w porę – mruknął, sięgając po kartonową skrzynkę z porcelaną Lubiana. – Nie marudź. Dziś rocznica, piętnaście lat, kryształowe wesele. Chcę, żeby było idealnie. I wiesz, jaki jest twój brat. Jak postawię zwykły talerz – powie, iż zbiednieliśmy. Jak pęknięty – iż flejtuchy z nas. Dziś nie dam mu żadnego powodu do tych jego prymitywnych żarcików. Piotr westchnął ciężko, schodząc z taboretu. Wiedział, iż żona ma rację. Jego starszy brat Tadeusz był człowiekiem trudnym – delikatnie mówiąc. A wprost… Basia mawiała przyjaciółkom, iż to wzorcowy burak, który uważa swoją niekulturalność za znak „prawdziwego chłopa”. – Tylko proszę cię, nie wdawaj się dzisiaj w spory z nim – poprosił Piotr, wycierając talerze. – Ma ciężki okres. Stracił pracę, żona odeszła. Wściekły jak pies. – Piotrek, on ma „ciężki okres” już czterdzieści lat. A żona uciekła, bo instynkt samozachowawczy jej zaskoczył – ucięła Basia, próbując sos. Dzwonek rozległ się równo o piątej. Jako pierwsza przyszła teściowa, pani Halina – cicha, oddana matka, zwłaszcza „niepokornemu” synowi. Potem ciocia Zosia z mężem. Tadeusz, jak zwykle, spóźnił się czterdzieści minut, kiedy wszyscy już siedzieli i patrzyli żałośnie na stygnące przystawki. Wparował w tumulcie hałasu, zapachu taniego papierosa i mroźnego powietrza. – Jestem! Czekaliście? I dobrze! – ryknął śmiejąc się donośnie. – Co, Piotrek, myślałeś, iż prezentu nie będzie? Trzymaj! Wcisnął bratu zawiniątko w gazetę. – Co to? – wydukał Piotr. – Zestaw śrubokrętów z Pepco. Przyda ci się, bo dwie lewe ręce masz, młotek wiecznie gubisz. Basia, wychodząc na powitanie, wymusiła uśmiech. – Cześć, Tadeusz. Idź, umyj ręce. Czekamy na ciebie. Tadeusz spojrzał na nią takim wzrokiem, iż dostała gęsiej skórki. – O, Basieńka! Coś ty się tak odstawiła? Nowa sukienka? Świecisz jak papierkówka z Wedla! A może to, żeby odwrócić uwagę od zmarszczek? Żartuję, żartuję! Wciąż jesteś apetyczna. W sam raz. Za stołem Tadeusz od razu wziął wszystko w swoje ręce. Zalał sobie kielicha, nie czekając na toast, i zaczynając od śledzika, zaczął przemawiać. – Sto lat, kochani! Piętnaście lat razem… Jak wy jeszcze razem wytrzymaliście? Ja ze swoją Marylą pięć ledwo – i myślałem, iż się powieszę. Kobiety to pijawki, krew tylko z nich sączy. Tobie, Piotrek, się trafiło – Basia dobrze gotuje. Chociaż… – pogryzł śledzia i wykrzywił się. – Sól się sypnęła. Zakochana jeszcze czy już ręce stare? Pani Halina, siedząca obok, pośpieszyła złagodzić atmosferę: – Tadku, co ty pleciesz! Basia świetnie gotuje. Weź sałatkę z ozorem – delikatna! – Z ozorem? – ryknął Tadeusz. – Słusznie! Bo język Basia ma długi, trzeba wykorzystać. A serio, mamo, nie broń jej. Krytyka zawsze zdrowa. Ja zawsze prawdę wyłożę – dlatego ludzie mnie cenią. Basia miała już dość. Spojrzała na Piotra. Siedział z nosem w talerzu, udając, iż go fascynuje wzór na obrusie. Bał się brata. Bał się awantury. Bał się zepsuć święto. „Wytrzymaj. Jeden wieczór. Dla Piotra. Dla mamy” – postanowiła. – Tadeusz, jak tam praca? Było przecież ostatnio rozmowa o etat? Tadeusz machnął ręką, lejąc drugiego kielicha. – E, wszędzie idioci. Przychodzę, a tam jakiś młokos od pytań, czy znam komputer. Mówię mu: Synku, pracowałem, jak ty jeszcze w pieluchy sikałeś. A on: To pan nie dla nas. I co z tego! Swój biznes zakręcę. Tylko forsy brakuje. Piotrek, pożyczbyś piąteczkę do końca miesiąca? Rury mi się palą w domu – dosłownie, hydraulika muszę wymienić. Basia zamarła z salaterką. – Tadek, tych dziesięciu tysięcy na samochód z pół roku temu też nie oddałeś – spokojnie przypomniała. Tadeusz poczerwieniał, ale przeszedł do ataku. – O, księgowa się znalazła! Piotrek, patrz, jak ona cię pilnuje. Kroku nie zrobisz bez nadzoru! Ja brata proszę, nie ciebie. Faceci mają swoje sprawy. Chyba iż pantofel aż tak ściska, iż bratu już nie pomożesz? Piotr zerknął bezradnie na żonę, potem na brata. – Tadek… serio, krucho z pieniędzmi. Spłacamy kredyt, gości podjęliśmy… – No jasne, widzę jak impreza! – przerwał Tadeusz, dźgając kaczkę widelcem. – Szampan, kawior… Banany i ryba! Same burżuje. A bratu sknerstwo. Basia, oszczędna kurka domowa, a rodziny jej nie żal. – Tadeuszku, nie gorączkuj się – wkroczyła teściowa, podsuwając mu pasztecik. – Lepsze ciasto spróbuj. Basia godzinami piekła. – Jasne… Pewnie szefowi też tak się stara? – Tadeusz puścił Piotrowi oczko – aż Basi odebrało oddech. – Awansowałaś, co? Wiceszefowa została? Ciekawe, za jakie… zasługi? Może za „długie zmiany” wieczorami? Nastała grobowa cisza. choćby ciocia Zosia przestała przeżuwać. – Tadek, co ty opowiadasz? – szepnął Piotr. – Mówię tylko prawdę, co każdy myśli! Ty, Piotrek, frajer. Tyry na budowie, grosze, a Basia robi karierę. Myślisz, iż kocha? Litość! Jesteś dla niej wygodny – podaj, wynieś i jazda precz. Zobacz na siebie, szmaciarz! – Dość – głos Basi zabrzmiał twardo, choć drżały jej ręce. Delikatnie odstawiła salaterkę. – Ooo, pani kapitan zabiera głos! – prychnął szwagier. – Prawda w oczy kole, co? Zawsze się zastanawiałem, co Piotrek w tobie widzi. I urody brak, i charakter – piła. Moja Maryla, co z nią nie szło wytrzymać, przynajmniej była piękna! Ty – szara myszka, która myśli, iż rządzi światem. Basia spojrzała na męża. Czekała. Że stanie, trzaśnie pięścią, wyrzuci chama. Ale Piotr skulił ramiona, ściskając widelec. „Jeśli nie ty – to ja” – pomyślała. Wstała powoli. Poprawiła sukienkę. I zimnym, spokojnym tonem, aż ciocia Zosia się skuliła, powiedziała: – Wstań i wyjdź. Tadeusz parsknął śmiechem. – Słucham? Co, gorąca w kuchni? – Powiedziałam: wyjdź z mojego mieszkania. Natychmiast. – To i mieszkanie mojego brata! – zaskomlił Tadeusz. – Piotrek, słyszysz? Wyrzuca mnie! Rodzonego brata! Powiedz jej coś! Piotr spojrzał na żonę – miała twarz bladą, ale stanowczą. I zrozumiał: jeżeli się nie odezwie, jeżeli nie stanie po jej stronie, ten związek zaraz się rozsypie. – Tadek… wyjdź – wyszeptał Piotr. Tadeusz oniemiał. Tego się nie spodziewał. – Oszaleliście? Mamo, patrz! Krew rodzoną wyganiają przez jakąś „żartobliwą uwagą”! – To nie była żadna żartobliwa uwaga – Basia obeszła stół, wskazując ręką drzwi. – Obraziłeś mnie, upokorzyłeś brata w jego domu, przy jego stole. Jesz moje jedzenie, pijesz nasze wino, a plujesz na nas jadem. Dość. Przez piętnaście lat znosiłam twój język dla świętego spokoju. Ale spokoju nie ma – jest tylko twoje chamstwo i nasze cierpienie. Koniec. Wynocha. – Niech was szlag! – wyrwał się Tadeusz, wywracając kieliszek. Czerwone wino zalało śnieżnobiały obrus jak rana. – Siedźcie tu, zadławcie się swoim salcesonem! Inteligenci za dychę! Mojej nogi tu więcej nie będzie! – I bardzo dobrze – rzuciła Basia. – I pieniędzy też nie będzie – nigdy. Praca czeka, biznesmenie. Tadeusz zsiniał. Złapał butelkę wódki („Niech się nie zmarnuje!” – przebłysło w jego oczach), schował pod pachę i wypadł do przedpokoju. – Pożałujesz, Piotrek! Zamieniłeś brata na babę! Pantoflarz! Psiakrew! Drzwi trzasnęły, aż kieliszki zadźwięczały. Zaległa cisza. Słychać było tylko zegar i ciężki oddech pani Haliny, która przyciskając chusteczkę do ust, płakała. – Basiu… – szepnęła drżącym głosem. – Po co tak ostro? Przecież on niechcący… On taki… impulsywny. Trochę wypił. Basia odwróciła się do teściowej. Ręce jeszcze jej dygotały, ale wyprostowała się i powiedziała stanowczo: – Pani Halino… „nieopanowany” to ten, co głośno się śmieje. A ten, który publicznie upokarza kobietę i brata, to po prostu drań. I nie pozwolę już więcej robić z mojego domu szamba na jego słowne śmieci. jeżeli chce go pani żałować – proszę bardzo, ale nie tu. Teściowa cichutko zapłakała, jednak nie odezwała się słowem. Ciocia Zosia, kobieta praktyczna, nagle stuknęła widelcem w talerz. – Kaczka wyśmienita, Basiu! Rozpływa się w ustach. I dobrze zrobiłaś – już na waszym weselu wszystkie buty mi zdeptał i się nie przeprosił. Piotrek, nalej mi koniaku, bo się zestresowałam. Napięcie prysło. Piotr wstał, podziękował żonie spojrzeniem pełnym wdzięczności i szacunku, jakiego Basia u niego nie widziała od dawna. – Przepraszam cię – szepnął, nalewając jej kompotu. – Powinienem był sam. – Najważniejsze, iż jesteśmy razem. I jego już tu nie ma – odpowiedziała, kładąc mu dłoń na ręce. Dalszy wieczór okazał się wyjątkowo udany. Gdy Tadeusz zniknął, powietrze stało się lżejsze. Wszyscy się rozluźnili, opowiadając śmieszne historie z życia. Pani Halina już po kilku kieliszkach nalewki i kawałku tortu odtajała i choćby zaczęła podśpiewywać z ciocią Zosią. Kiedy goście wyszli, Basia i Piotr zostali sami wśród góry naczyń. Basia przysiadła zmęczona, patrząc na plamę wina na obrusie. – Pewnie nie spierze się. Szkoda, prezent od mamy. Piotr podszedł i objął ją. – Na szczęście! Kupimy nowy, albo dziesięć nowych. Dziś byłaś… nie wiem jak powiedzieć… fantastyczna. Siedziałem i myślałem: co za dureń ze mnie, iż pozwalałem mu lata zatruwać ci życie. Tak się przyzwyczaiłem: starszy brat, głośny, wszystko mu wolno. Mama zawsze mówiła: „ustąp, Tadek jest trudny”. I ustępowałem. – Wiem, Piotr. To trudne – zmieniać przyzwyczajenia. Ale jesteśmy rodziną. Kryształową – delikatną, ale piękną. I nie dam jej rozbić żadnemu chamowi z zestawem śrubokrętów z Pepco. Roześmiali się. Całe napięcie zeszło. – A śrubokręty, wiesz co najzabawniejsze? Mam identyczny zestaw – dał mi go trzy lata temu na święta. Musiał zabrać ze sobą i teraz „przedarował”. – Widzisz, Tadek trzyma poziom – Basia uśmiechnęła się. – Stabilność to podstawa. Na drugi dzień telefon Piotra rozdzwaniał się – dzwonił Tadeusz. Piotr spojrzał na ekran, potem na Basię, która spokojnie piła kawę. – Nie odbierzesz? – spytała. – Nie. Niech wytrzeźwieje. Albo w ogóle nie odbiorę. Spokój w domu jest bezcenny. – Mama będzie się martwiła – zauważyła Basia. – Poradzi sobie. Może zrozumie, iż ja też mam charakter. A raczej – my, razem. Od dziś jesteśmy drużyną? – Drużyna miłośników ciszy i kaczki z jabłkami – odparła Basia. Po tygodniu Basia dowiedziała się od teściowej, iż Tadeusz snuje rodzinie opowieści, jak „wredna synowa wyrzuciła go za nic”, a „biedny brat siedział cicho”. Krewni kiwali z politowaniem, ale wszystko wskazywało, iż bardziej lubili teraz wpadać do Basi i Piotra, a i byli wyraźnie uprzejmi. Okazało się, iż dom, gdzie chamstwa się nie toleruje, ma lepszą reputację niż najlepszy alarm. A obrus, swoją drogą, odprała starym babcinym sposobem – solą i wrzątkiem. Jak i Tadeusza z ich życia. Trochę wysiłku, trochę pieczenia, za to czysto – i przyjemnie.

newskey24.com 7 godzin temu

Witek, wystawiłeś już serwis od święta? Ten ze złotym rantem, nie codzienny. I sprawdź proszę serwetki, krochmaliłam je specjalnie, żeby stały jak w restauracji Małgorzata krząta się po kuchni, poprawiając niesforny kosmyk. Z piekarnika wydobywa się zapach pieczonej kaczki z jabłkami, na kuchence dochodzą warzywa do gorącej przystawki, a lodówka pęka w szwach od sałatek, które kroiła pół nocy.

Wiktor, mąż Małgorzaty, z posłuszną miną wspina się na stołek.

Gosiu, na co ta cała pompa? Przecież przyjdą swoi. Tadek, mama i ciocia Basia. Im wszystko jedno, mogą choćby z emaliowanych misek jeść, byleby coś się w kieliszku znalazło mruczy, zdejmując pudło z porcelaną z Ćmielowa.

Nie marudź. Dziś nasza rocznica, piętnaście lat, szklana. Chcę, żeby było idealnie. Znasz swojego brata. Postawię zwykły talerz powie, iż zbiednieliśmy. Postawię z pęknięciem nazywa nas bałaganiarzami. Niech chociaż raz nie będzie miał pretekstu do swoich durnych żartów.

Wiktor ciężko wzdycha, schodząc z taboretu. Wie, iż żona ma rację. Starszy brat Tadeusz potrafi być bardzo trudny. A adekwatnie jak przyznaje Małgorzata w rozmowach z przyjaciółkami Tadek to wzorcowy burak i uważa prostactwo za synonim szczerości.

Nie zwracaj dziś na niego uwagi, proszę prosi Wiktor, wycierając talerze ściereczką. Ma trudny czas, zwolnili go z pracy, żona odeszła. Chodzi wściekły jak osa.

Witek, u niego trudny czas trwa od czterdziestu lat. Żona odeszła, bo instynkt samozachowawczy jej zadziałał ucina Małgorzata, próbując sos. Wytrzymam tyle, na ile pozwoli mi kultura osobista, ale ostrzegam: jeżeli znów pojedzie po mojej figurze albo twojej pensji, nie ręczę za siebie.

Dzwonek do drzwi rozlega się punkt piąta. Pierwsza przychodzi teściowa, Alicja, cicha kobieta, uwielbiająca swoich synów, szczególnie starszego niesfornego. Zaraz za nią pojawia się ciocia Basia z mężem. Tadeusz oczywiście wpada spóźniony o czterdzieści minut, kiedy wszyscy już siedzą przy stole i spoglądają tęsknie na stygnące przystawki.

Wpada z hukiem, wyczuwalnym zapachem taniego papierosa i zimowego powietrza.

No jestem! Nie czekaliście, a się zjawiłem! jego śmiech wypełnia małe mieszkanie. Co, Wiktor, myślałeś, iż prezentu nie przywlekłem? Masz!

Wręcza bratu pakunek owinięty w gazetę.

Co to? Wiktor zaskoczony.

Fajna rzecz! Komplet śrubokrętów z Pepco. Przyda się, bo wiem, iż u ciebie z rękami do robót to raczej na bakier, a młotek zawsze ginie.

Małgorzata wykrztusza wymuszony uśmiech.

Witaj, Tadek. Ręce umyj, czekamy na ciebie.

Tadeusz lustruje ją wzrokiem, od którego Gosia odczuwa nieprzyjemny chłód.

Ooo, Gośka! Co, nowa kiecka? Lśni jak papierek od czekoladek. Albo chcesz odwrócić uwagę od zmarszczek? Żartuję! Dobrze się trzymasz, jeszcze babka jesteś, taka treściwa.

Wiktor chrząka, starając się rozładować gęstą atmosferę:

Tadek, siadaj. Kaczka stygnie.

Przy stole Tadeusz natychmiast przejmuje kontrolę. Nalewa sobie do kieliszka czystej, nim ktoś zdąży wznieść toast, i łapie śledzia widelcem.

No, zdrowia i z okazji rocznicy! Piętnaście lat to szmat czasu. Jak wy się jeszcze nie pozabijaliście? Ja ze swoją Grażyną wytrzymałem pięć i żałowałem, iż nie mam sznura pod ręką. Baby to pijawki ciągle coś wysysają. Ty, Wiktor, miałeś szczęście, twoja chociaż jadalnie gotuje. Chociaż… przeżuwa, krzywi się przesolony śledź. Widać, Gosiu, zakochana jesteś, albo ręka ci się ze starości trzęsie?

Teściowa próbuje poprawić sytuację:

Tadku, co ty wygadujesz? Gośka gotuje super. Spróbuj sałatki z ozorem, delikatna jest.

Z ozorem? Ha! Nasza Gosia zawsze miała długi język, przyda jej się. Ale poważnie, mama, nie broń jej. Krytyka jest potrzebna, ja przynajmniej zawsze mówię, co myślę dlatego ludzie mnie szanują.

Małgorzata, roznosząc gorące dania, czuje narastającą irytację. Spogląda na męża Wiktor wgapia się w wzór na obrusie, jakby od tego zależało życie, sparaliżowany lękiem przed bratem i awanturą.

Wytrzymaj, dla Wiktora, dla mamy powtarza sobie w myślach.

Tadek, jak u ciebie z pracą? próbuje zmienić temat. Mówiłeś o rozmowie kwalifikacyjnej.

Tadeusz macha ręką, nalewa kolejnego kielicha.

Nie pytaj. Sami idioci. Przychodzę tam, a jakiś smarkacz ledwie po studiach zadaje pytania o obsługę komputera. Mówię mu: Ty, dzieciaku, ja pracowałem, jak ty jeszcze w pieluchy robiłeś. Powiedział: Nie nadaje się pan. To ich strata. Może otworzę swój interes. Jak uskładam kasę… A propos, Witek, mógłbyś stówkę pożyczyć do końca miesiąca? Bo mi rury ciekną, hydraulika muszę wezwać.

Małgorzata zamiera z miską w dłoniach.

Tadek, choćby tych dziesięciu tysięcy z zeszłego roku, co na naprawę auta brałeś, nie oddałeś przypomina spokojnie.

Tadeusz czerwienieje, zaraz jednak kontratakuje.

O, rachmistrzyni jedzie! Witek, widzisz, jak cię kontroluje? Krok w bok rozstrzelanie. Przecież pożyczki od brata chcę, nie od ciebie. Tak już pod pantoflem, iż choćby rodzinie nie pomożesz?

Wiktor spojrzał winny na żonę, potem brata.

Tadek, naprawdę, słabo z kasą u nas. Spłacaliśmy kredyt, ledwo ten stół ogarnęliśmy…

Widzę! Tadeusz przerywa mu, wskazując kaczuszkę widelcem. Sami rarytasy. Kawior, łosoś. Burżuje. Bratu na chleb szkoda. Taka jesteś, Gosiu wszystko dla siebie, rodziny masz gdzieś.

Tadku, nie unoś się wcina się teściowa, podsuwając mu rogalika. Zjedz, Gosia się starała.

Starała się… Wiem, komu się stara. Szefowi pewnie też tak się stara? Tadeusz puszcza oko do brata, aż Małgorzacie brak tchu. Słyszałem, awans dostałaś? Zastępczyni kierownika? Za co? Za oczka? Czy, iż wieczorami w pracy zostawałaś?

Zapada cisza. choćby ciocia Basia przestaje jeść. Wiktor podnosi głowę, czerwieniąc się na policzkach.

Tadek, co ty gadasz? mówi cicho.

Ja tylko mówię prawdę, o której wszyscy myślą. Ty, Witek, tyłka nie masz harujesz za grosze, a twoja pańcia robi karierę. Myślisz, iż cię kocha? Z litości z tobą żyje. Albo bo wygodnie: przynieś, wynieś. Popatrz na siebie! Szmatą jesteś!

Zamknij się Małgorzata przerywa mu drżącym, ale stanowczym głosem. Odkłada miskę na stół.

Ło, szefowa przemówiła! Tadeusz się naśmiewa. Prawda w oczy kole? Zawsze się zastanawiałem, co Witek w tobie widzi. Ani wyglądu, ani charakteru. Moja Grażyna była lepsza przynajmniej ładna, choć zołza. Ty… patrzy na Małgorzatę jak na szarą mysz osiadłą na tronie.

Małgorzata patrzy na męża. Wyczekuje, iż ten stanie, uderzy pięścią w stół, wyrzuci brata za drzwi. Ale Wiktor milczy, skulony, ściska widelec aż bieleją knykcie paraliżuje go dawny strach.

Skoro nie ty, to ja Małgorzata myśli spokojnie. Wstaje, poprawia sukienkę. Mówi zimnym, stanowczym tonem, iż choćby głuchy wujek Marian zadrżał.

Wstań i wyjdź.

Tadeusz krztusi się śmiechem.

Co? Ty dobrze się czujesz, Gosia?

Powiedziałam: opuść nasze mieszkanie. Teraz.

To też mieszkanie mojego brata! krzyczy Tadek. Witek! Słyszysz? Wyrzuca mnie! Twojego brata! No powiedz jej coś!

Wiktor podnosi oczy. Widać w nich ból. Popatrzył na żonę, na jej zdecydowaną twarz i wie jeżeli teraz nie stanie po jej stronie, ich małżeństwo właśnie się kończy. Szklana rocznica zamieni się w gruz.

Tadek, wyjdź mówi chrapliwie.

Tadeusz opada szczęka. Spodziewał się wszystkiego płaczu, wyjaśnień, krzyku ale nie tego sojuszu.

Co, zgadaliście się?! Mamo! Zobacz! Rodzinę wywalają przez żart!

To nie był żart, Tadku Małgorzata mija stół, wskazując drzwi Obraziłeś mnie, upokorzyłeś brata w jego własnym domu. Jesz nasz obiad, pijesz nasze wino, traktujesz nas jak śmieci. Moja cierpliwość się skończyła. Piętnaście lat wytrzymywałam twoje buractwo dla świętego spokoju. Ale nie ma spokoju, jest tylko twoje chamstwo i nasze cierpienie. Dość. Wynocha.

A idźcie wy! Tadek wstaje, przewraca kieliszek. Plama wina rozlewa się po białym obrusie jak krwawa rana. Sami żryjcie te swoje sałaty! Pseudointeligenci! Nogi tu mojej nie będzie!

Mam nadzieję Małgorzata wypuszcza powietrze. I nie zobaczysz od nas żadnych pieniędzy. Ani teraz, ani nigdy. Szukaj pracy, biznesmenie.

Tadek purpurowieje. Zgarnia niedopitą butelkę wódki (Nie dam zmarnować!), pod pachę i tupiąc, kieruje się w stronę przedpokoju.

Pożałujesz, Witek! wrzeszczy już od drzwi. Brata na babę zamieniłeś! Pantoflarz! Tfu!

Drzwi trzaskają, kieliszki dzwonią w kredensie.

Zapada gęsta cisza. Słychać tylko tykanie zegara i ciężki oddech Alicji. Teściowa siedzi, przyciskając chustkę do ust, w oczach ma łzy.

Gosiu… szepcze drżącym głosem Po co tak ostro? Przecież nie chciał źle… On po prostu taki… porywczy. Wypił.

Małgorzata odwraca się do niej. Jej opanowanie zaczyna pękać, dłonie znów się trzęsą, ale trzyma fason.

Pani Alicjo mówi miękko, ale stanowczo Porywczy to, gdy ktoś głośno ryczy. Ale kiedy poniża kobietę i własnego brata nazywa zerem to łajdak. Nie pozwolę, by dom dalej był śmietnikiem dla jego bredni. jeżeli chce go pani żałować proszę bardzo, ma do tego prawo jako matka. Ale nie przy moim stole.

Teściowa cicho pochlipuje. Ciotka Basia, praktyczna kobieta, nagle głośno uderza widelcem w talerz.

Kaczka pycha, Gośka! Oznamia Mięciutka, idealna. Dobrze zrobiłaś. Już na waszym weselu stratował mi pantofle i choćby nie przeprosił. Witek, nalej mi wina, mam stres.

Atmosfera się rozluźnia. Wiktor jakby budzi się z transu, chwyta butelkę. Dłonie mu drżą, ale patrzy na żonę z ogromną wdzięcznością i szacunkiem, jakiego Małgorzata dawno już nie widziała.

Wybacz mi szepcze, nalewając jej kompot do kieliszka Głupi byłem, sam powinienem

Już dobrze kładzie dłoń na jego ręce Małgorzata. Najważniejsze, iż jesteśmy razem. I jego już nie ma.

Reszta wieczoru upływa zaskakująco miło. Bez Tadka mieszkanie wydaje się jaśniejsze. Goście rozluźniają się, zaczynają wspominać zabawne historie. Teściowa najpierw posępna, po kilku kieliszkach nalewki i kawałku domowego Napoleona rozpromienia się i podśpiewuje pod nosem, gdy ciocia Basia intonuje biesiadną piosenkę.

Gdy goście wychodzą, Małgorzata i Wiktor zostają w kuchni, wokół sterty naczyń. Gosia siada zmęczona na krześle, patrzy na plamę na obrusie.

Obrus na pewno się już nie uratuje wzdycha. Szkoda, od mamy dostałam.

Wiktor staje za jej plecami, oplata ramionami.

Gosiu, niech idzie obrus. Kupi się nowy. choćby dziesięć nowych. Dziś byłaś… brak mi słów, niesamowita. Siedziałem, myślałem: co za głupiec ze mnie, iż pozwalałem Tadkowi latami psuć ci życie. Po prostu się przyzwyczaiłem. Zawsze był starszy, głośniejszy, jemu wszystko wolno. Mama powtarzała: Ustąp Tadkowi, on trudny. Więc ustępowałem.

Wiem, Witek. Trudno zerwać ze starym nawykiem. Ale jesteśmy rodziną. Szklaną. Kruchą, ale piękną. Nie pozwolę, by jakiś ham kombinator z zestawem śrubokrętów z Pepco ją rozbił.

Oboje wybuchają śmiechem, całe napięcie schodzi z nich.

A propos śrubokrętów Wiktor bierze zawiniątko, które Tadek zostawił. Najlepsze, iż ja już mam taki zestaw. Tadek dał mi go trzy lata temu na Gwiazdkę. Pewnie zabrał przy okazji, a teraz oddał w prezencie.

Proszę, stabilność to podstawa Małgorzata uśmiecha się szeroko.

Następnego dnia rano telefon Wiktora nie przestaje dzwonić. Dzwoni Tadek. Wiktor patrzy na wyświetlacz, potem na żonę, która spokojnie popija kawę i czyta książkę. Ścisza dźwięk i kładzie komórkę ekranem do stołu.

Nie odbierzesz? dopytuje Gosia.

Nie. Niech wytrzeźwieje, może przemyśli. Może i w ogóle nie odbiorę lubię, jak wczoraj było cicho.

Mama będzie martwić się zauważa Małgorzata.

Mama sobie poradzi. Dobrze jej zrobić, żeby zobaczyła, iż mam zęby. Że MY mamy. Jesteśmy teraz ekipą, nie?

Ekipą śmieje się Gosia Ekipą miłośników spokoju i kaczki z jabłkami.

Po tygodniu Małgorzata dowiaduje się od teściowej, iż Tadek wszędzie opowiada, jak wariatka synowa wyrzuciła go bez powodu, a biedny brat milczał pod stołem. Rodzina kiwa głowami, wzdycha, ale do Małgorzaty i Wiktora coraz chętniej przychodzą w gości i są uprzejmi do przesady. Chyba wszyscy już wiedzą w tym domu chamstwo nie przejdzie.

A obrus jednak się sprał. Małgorzata uprała plamę po babcinemu: solą i wrzątkiem. Jak i Tadek zniknął z ich życia. Trochę wysiłku, trochę szczypania, ale za to znów czysto i miło.

Idź do oryginalnego materiału