„Wyrzuciłam męża przez kurczaka i nie żałuję ani trochę”

newskey24.com 4 dni temu

Tego dnia Katarzyna była już na skraju wyczerpania. Całe przedpołudnie upłynęło jej na sprzątaniu, praniu, układaniu zabawek i myciu podłóg. Wreszcie zajrzała do piekarnika – kurczak z ziemniakami rumienił się, wypełniając kuchnię oszałamiającym aromatem.

– Jeszcze dziesięć minut – mruknęła, ustawiając minutnik i biegnąc do łazienki, żeby wyczyścić płytki. Wszystko szło jak po maśle. Aż do chwili, gdy zatrzasnęły się drzwi wejściowe.

– Pewnie dzieci wróciły – pomyślała Katarzyna, ale w progu stanął nie syn ani córka, tylko mąż – Marek, który od rana, jak twierdził, był „w garażu”.

– Och, jak tu pachnie! – zatarł ręce z zadowoleniem. – Uwielbiam twojego kurczaka!

– Zawołaj dzieci, niech idą na kolację – krzyknęła Katarzyna, wracając do zlewu.

Po chwili po mieszkaniu zaczęły tupać bose stopy, ktoś rzucił buty, ktoś inny głośno się śmiał. Katarzyna usłyszała kłótnię i wyszła, nie czekając na sygnał minutnika.

– Co się dzieje? – zapytała, stojąc w gumowych rękawiczkach.

– Chcę nóżkę! – zapiszczała dziesięcioletnia Zosia.

– Ja też! – zawtórował ośmioletni Tomek.

– Przecież są dwie – rozłożyła ręce Katarzyna.

– Nie! Została tylko jedna! – Zosia tupnęła nogą.

Kobieta podeszła do stołu. Rzeczywiście – połowa kurczaka zniknęła. Zostały piersi i jeden skromny ziemniak.

– A gdzie tata?

– Poszedł. Zabrał pół kurczaka i poszedł – burknął syn.

Katarzyna złapała telefon, zadzwoniła – Marek nie odebrał. Chwyciła klucze i wybiegła z mieszkania. Wszystko w niej wrzało: po raz kolejny! Znów wziął najlepsze dla siebie. Tylko iż teraz – nie dla siebie, ale dla swojej bandy kumpli. To już nie była zwykła chciwość – to była zdrada domowego ogniska.

Przy placu zabaw, na ławce, siedział Marek z kolegami. W rękach mieli piwo, na kolanach – tego samego kurczaka. Śmiali się, jedli, oblizując palce.

– Nie tłusto wam?! – podbiegła do nich Katarzyna, oczy jej płonęły.

– Idź do domu, pogadamy później – syknął Marek, rzucając okiem na „chłopaków”.

– Nie, pogadamy teraz! Ukradłeś jedzenie, które przygotowałam dla dzieci! Nie wstyd ci? Mało ci, iż zawsze zostawiasz sobie najlepsze kąski – teraz jeszcze karmisz tym swoich gości?

– Idź, zanim straciłem cierpliwość – warknął, chwytając ją za łokieć.

– Co ty robisz?! – szarpnęła się Katarzyna. – Nie jesteś tylko egoistą, jesteś złodziejem, Marek. Złodziejem, który kradnie jedzenie własnym dzieciom i karmi pijaków.

– Przestań histeryzować, Kasia – wściekał się, czując się upokorzony przed znajomymi. – To tylko raz.

– Tylko raz? A owoce? A kawior od mamy, który pochłonąłeś w jeden dzień? A kiełbasa z grilla, gdzie dzieci dostały przypalone ochłapy, a ty wybrałeś soczyste kawałki?

Katarzyna odwróciła się i odeszła.

Wieczorem, gdy wrócił, stała przy oknie.

– Żebyś ty siebie widziała – śmiał się Marek. – „Rozwód przez kurczaka”. Powinnaś iść do telewizji z taką historią.

– Składam pozew o rozwód – odpowiedziała zimno. – choćby teraz nie zrozumiałeś, o co chodzi. Nie o kurczaka. O twoje chamstwo, chciwość i to, iż nikogo poza sobą nie obchodzisz.

– Gdzie ja pójdę? – prychnął. – choćby nie jesteś zabawna.

– Do swojej mamusi. Ta sama, która nauczyła cię, iż wszystko najlepsze należy do ciebie. Niech teraz się z tobą dzieli.

Marek wyszedł, myśląc, iż Katarzyna żartuje. Ale następnego dnia naprawdę złożyła papiery. Zamieszkał u matki.

Dwa tygodnie później zadzwonił telefon.

– Miałaś rację – westchnęła była teściowa. – On i u mnie wszystko wyjada. Kupię sobie czekoladki, zjem jedną – resztę on pochłania jeszcze tego samego wieczoru. Wiesz, myślałam, iż przesadzasz. Ale on choćby ostatni wrzątek z czajnika sobie nalał, nie pytając.

– Chcesz, żebym go z powrotem wzięła? – zdziwiła się Katarzyna.

– Nie… no… chyba po prostu chciałam się pożalić – zaśmiała się cicho teściowa.

– W takim razie – powodzenia. A ja zakończyłam swoje życie z tym pożeraczem wszystkiego. I wiesz co… wreszcie oddycham pełną piersią.

*Dziś zrozumiałem, iż egoizm to nie tylko brak dzielenia się – to kradzież cudzego spokoju. A czasem lepiej być samemu, niż z kimś, kto zabiera choćby powietrze.*

Idź do oryginalnego materiału