**Dzienna notatka**
Dzisiaj wracałam do domu w podskokach. Miałam świetną wiadomość dla męża – nie tylko dobrą, ale doskonałą! Trzeba to uczcić. Po drodze wstąpiłam do sklepu i kupiłam butelkę wina. W głowie już widziałam tę scenę: kolacja, rozmowy, wznieśmy toast…
„Krzysztof, jestem!” – krzyknęłam, wchodząc do naszej maleńkiej kawalerki. Nie musiałam podnosić głosu – w tym mikromieszkaniu słychać choćby trzask drzwi piwnicy. Ale euforia mnie rozpierała, nie mogłam się powstrzymać.
Krzysztof wyszedł mi na spotkanie z opuszczonym wzrokiem.
– Mam niesamowitą wiadomość! gwałtownie przygotuję obiad, usiądziemy i świętujemy. choćby wino kupiłam, patrz… – Wyciągnęłam butelkę z torby, nie zauważając jego napiętej miny. – Odnieś do kuchni, a ja się przebiorę.
Minęłam go i schowałam się za drzwiami szafy, jak za parawanem. Włożyłam krótki szlafrok, który lubił, poprawiłam włosy i wróciłam.
Siedział przed telewizorem z wyciszonym dźwiękiem, wpatrzony w pustkę. Podeszłam bliżej.
– Co się stało? Znowu źle z mamą? – spytałam ostrożnie.
Milczał. Siadłam obok, przykrywając jego dłoń swoją.
– Cokolwiek by nie było, damy radę. Dostałam… – Nie zdążyłam dokończyć, bo wstał gwałtownie z kanapy. – Dobrze, powiesz później. Idę gotować.
Smażąc ziemniaki, gryzłam się niepewnością. Wiedziałam, iż dopytywanie na nic się nie zda. euforia zgasła. Chyba głupi pomysł z tym winem…
Pobraliśmy się półtora roku temu. On już pracował w dużej firmie budowlanej, a ja kończyłam studia. Wynajmowaliśmy tę kawalerkę, bo stać nas było tylko na nią. Część jego pensji szła na leki dla chorej matki mieszkającej w innym mieście. Kiedy zaczęłam pracować, odłożyliśmy choćby trochę na własne M.
Marzyliśmy nocami o własnym biurze projektowym. On – konstrukcje, ja – aranżacje. Ale na to trzeba czasu i doświadczenia. Ludzie nie zaufają nikomu bez renomy.
A tymczasem zlecano mi tylko nudne, małe projekty, w których nie mogłam się wykazać. Robiłam je sumiennie, wierząc, iż w końcu zauważą mój talent. I wtedy będziemy mieć wszystko: mieszkanie, samochód, dzieci…
Dzisiaj szef wezwał mnie i powierzył duże zlecenie – remont apartamentu dla syna bogatej klientki. Ślub za miesiąc. Będę pracować tylko nad tym, a za pośpiech – dodatkowa zapłata.
Od razu pojechałam obejrzeć lokal. Spotkałam elegancką kobietę, która aż pachniała pieniędzmi. Pani Izabela (tak się przedstawiła) pokazała mieszkanie, kazała nie oszczędzać. Umówiłyśmy się, iż przedstawię projekt, a jeżeli się spodoba, zaczniemy działania.
Biegłam do domu, by podzielić się euforią z Krzysztofem. Ale wino stało nietknięte. Schowałam je do lodówki. Po cichym obiedzie usiadłam do komputera. Praca szła gładko, aż w końcu usiadł obok.
– Muszę ci coś powiedzieć… – zaczął.
– Mów. – Odwróciłam się.
– Zwolnili mnie.
– Jak?! Dlaczego?!
– Był chaos, nowy projekt, naciskali… Popełniłem błąd w obliczeniach. Zauważyli dopiero, gdy zaczęli budowę. Chciałem poprawić, ale…
– Damy radę. Ja też chciałam ci powiedzieć, że…
– To nie wszystko. – Zerwał się, nerwowo chodząc po pokoju jak ranne zwierzę. – Muszę zwrócić pieniądze. W umowie jest klauzula…
– Ile? – spytałam cicho.
– Dużo. Nie mamy tyle. Wezmę kredyt, ale… nie pomogę już mamie.
– Jak”Życie to jednak huśtawka – pomyślałam, patrząc na puste miejsce po jego zdjęciu na półce – ale przecież nie jestem sama, mam siebie i swoją siłę, by zacząć od nowa.”