— Proszę pani, upadł pani telefon! Niech pani zaczeka! — zawołał nieznajomy, przekrzykując szum ulewy.
Alicja wędrowała pustymi ulicami Poznania, nie zwracając uwagi na zimne strumienie deszczu spływające po jej twarzy, mieszające się ze łzami. Odwróciła się, spojrzała na mężczyznę z wyczerpaną obojętnością i zmarszczyła brwi.
— To pani? — zapytał, podając mokry telefon z pękniętą szybą.
— Mój… — cicho odpowiedziała Alicja, głos drżał jej od zimna i bólu.
— Dlaczego pani sama w taką ulewę? Bez parasola, przemokła pani do suchej nitki! Przeziębi się pani! — w jego głosie brzmiało autentyczne zaniepokojenie.
Mężczyzna nie wyglądał na natręta, więc Alicja, ulegając wewnętrznemu odruchowi, poszła za nim pod daszek pobliskiego sklepu. Wstąpili do małej kawiarenki na rogu, by ogrzać się przy filiżance herbaty.
— Jestem Krzysztof — przedstawił się, uśmiechając. — A pani?
— Alicja… — odparła cicho, patrząc w podłogę.
— Co sprawiło, iż pani tak sama błąka się w taką pogodę? choćby psa by w taki deszcz zabrano do domu.
— A mnie… mnie wyrzucili jak bezdomnego psa — wyrwało się Alicji, a głos jej zadrżał od nadchodzących łez.
Wspomnienia napłynęły jak burza. Serce ścisnęło się z bólu, który tak bardzo starała się stłumić. Alicja nigdy nie sądziła, iż jej życie, zbudowane z takim trudem, rozpadnie się w jednej chwili. Razem z Markiem przeszli przez wszystko: kupili dom pod Poznaniem, otworzyli małą kawiarenkę, marzyli o dzieciach. Alicja zatopiła się w pracy, wspinała się po szczeblach kariery, zapominając o sobie. A dziś Marek podniósł na nią rękę. Chwyciła płaszcz i wybiegła z domu w zimny deszcz.
Przy sobie miała tylko dowód osobisty, kartę bankową i telefon, który teraz ledwo działał.
— Pani telefon kompletnie przemókł — zauważył Krzysztof, próbując zmienić temat.
Alicja nagle uświadomiła sobie, iż nie ma dokąd pójść. Obce miasto, ani przyjaciół, ani rodziny. Została sama, jakby w pustce. Łzy popłynęły jej z oczu i po raz pierwszy od lat pozwoliła sobie na płacz.
— Płacze pani przez telefon? Mogę go naprawić — powiedział łagodnie Krzysztof, próbując ją pocieszyć.
— Co panu do mnie? choćby się nie znamy! — wybuchnęła Alicja, ale w jej głosie było więcej rozpaczy niż złości.
— Nie gniewam się, po prostu… zobaczyłem panią i wiedziałem, iż coś jest nie tak. Chciałem pomóc — spokojnie odpowiedział.
Alicja głęboko westchnęła, próbując się uspokoić, i zdecydowała się opowiedzieć swoją historię temu przypadkowemu przechodniowi.
— Przyjechałam tu dwanaście lat temu z Wrocławia. Rodzice tam zostali, kontakt z nimi prawie się urwał. Całe te lata żyłam pracą. Przyjaciół nie mam — nie było kiedy ich poznać. Każda minuta szła na projekty, na kawiarenkę, na marzenia o przyszłości. Myślałam, iż to słuszne. A dziś… Marek wrócił do domu wściekły. Zawołałam go na kolację, a on zaczął krzyczeć, iż nie kupiłam jego ulubionego wina. Nie kupiłam — i tak pije za dużo. Milczałam, żeby się nie kłócić, ale on… uderzył mnie. Żebro boli, choćby oddychać ciężko.
— Znam to — cicho powiedział Krzysztof. — Moja kuzynka żyła z takim samym człowiekiem. Rozumiem, jak pani ciężko. Pozwólcie, iż pomogę.
— Po co panu moje problemy? — zmęczonym głosem odpowiedziała Alicja. — To nie pierwszy raz. Przenocuję parę dni u znajomej, potem wrócę. On sam zadzwoni, przeprosi. Jak zawsze.
— Ale telefon pani nie działa — zauważył Krzysztof.
— To sama pójdę przepraszać — gorzko się uśmiechnęła. — Bo co innego mi zostało?
— A może to znak? — nagle powiedział. — Znak, iż czas coś zmienić. Zacząć nowe życie.
Alicja zamyśliła się. Myśl o nowym życiu przychodziła jej do głowy nie raz, ale strach zawsze ją powstrzymywał. Zbyt wiele włożyła w te lata, zbyt wiele straciła. Ale teraz, pod szum deszczu, słowa Krzysztofa brzmiały jak wybawienie.
— Zabiorę panią w jedno miejsce — zaproponował. — Tam będzie bezpiecznie, może pani zostać, jak długo trzeba. Telefon naprawię, przywiozę. Potem zdecydujecie, co dalej. Zgoda?
— Dziękuję… — cicho odpowiedziała Alicja, pierwszy raz od wieczora czując ulgę.
Westchnęła, jakby zrzuciła z ramion ciężar. Po raz pierwszy od lat ktoś wziął na siebie jej troski. Zasłużyła na oddech, chociażby na kilka dni, po tych latach niekończącego się wyścigu.