„Wydałam ponad 8 tysięcy na zakupy w dyskoncie. Gdy mąż odkrył moje paragony hańby, bałam się, iż stracę więcej niż kasę”

zdrowie.kobieta.pl 2 godzin temu

Gdyby ktoś mnie zapytał, czy mam problem z pieniędzmi, jeszcze dwa miesiące temu roześmiałabym się w głos. Nie dlatego, iż jestem majętna – o nie, do bogaczy nam daleko. Ale przecież pilnuję wydatków, mamy stałe wpływy, wszystko jest pod kontrolą. A przynajmniej... tak sobie wmawiałam. Mam dwójkę dzieci, męża – Tomka, który pracuje jako księgowy – i całkiem nieźle płatną pracę zdalną jako graficzka. Pracuję z domu, co dla niektórych brzmi jak bajka, ale w rzeczywistości... bywa bardzo samotne. Szczególnie, kiedy dzieci są w szkole, a mąż w biurze. Cisza w mieszkaniu potrafi dzwonić w uszach.

Na początku te zakupy były tylko sposobem, żeby odetchnąć. Wyrwać na chwilę. „Po bułki”, „po jogurt”, „po świeże kwiaty”. Takie zwykłe drobiazgi. Kiedyś wchodziłam do sklepu z listą i wyliczonym budżetem, dziś potrafię wrócić z winem, serkiem pleśniowym i świecą zapachową, bo „na to miałam ochotę”. I tak codziennie.

– Karolka, ja cię uwielbiam, serio – śmiała się przez telefon Magda, moja przyjaciółka. – Masz styl, masz wyczucie. Ty się znasz na tych wszystkich detalach. Te świeczki, talerzyki... Ty wiesz, co robić, żeby życie było piękne.

– Tylko, żeby Tomek się nie wkurzył – westchnęłam. – Bo coś ostatnio często zagląda do historii z konta.

– Oj, daj spokój. Życie jest jedno. Lepiej teraz żyć, niż czekać na emeryturę, nie? – rzuciła lekko.

Zachichotałam, ale w środku zrobiło mi się jakoś nieswojo. Bo prawda była taka, iż ja już nie patrzyłam na paragony. Schowałam je do szuflady pod notesami. Żeby nie musieć ich liczyć. Żeby nie musieć się mierzyć z tym, co wiem, iż i tak jest prawdą. Kupowałam codziennie. Niby nic wielkiego. Ale dzień po dniu, kwota po kwocie... I nagle przyszedł ten wieczór. Tomek siedział przy laptopie, z marsową miną, wpatrzony w tabelkę.

– Karola, mogę cię o coś zapytać?

A ja zamarłam, bo już wiedziałam, o co.

1800 zł więcej niż zwykle

Zamarłam w kuchni z kubkiem herbaty w dłoniach. Słyszałam, jak stukają mu palce o klawiaturę, jak co jakiś czas wzdychał z lekką irytacją. W głowie natychmiast odpalił mi się alarm.

– Jasne – odpowiedziałam najspokojniej, jak potrafiłam, siadając przy stole.

– Robiłaś ostatnio jakieś większe zakupy? – spytał, patrząc w ekran. – Bo coś mi się tu nie zgadza z budżetem. Spadło nam saldo na koncie oszczędnościowym.

Uśmiechnęłam się niepewnie, zerkając na niego ukradkiem.

– Nie… Znaczy, nie wiem. Może coś się samo przelało? Może karta zaciągnęła rezerwę albo coś?

Zamilkł. Po chwili obrócił się w moją stronę, z lekko uniesioną brwią.

– Karola, serio?

Wzruszyłam ramionami, wlepiając wzrok w swój kubek.

– Nie wiem, Tomek. Może coś przegapiłam.

– Karolina – powiedział spokojnie, ale tym swoim tonem, który brzmiał gorzej niż krzyk – wydajemy o jakieś 1800 zł więcej niż zwykle. Co miesiąc. Od trzech miesięcy.

Zacisnęłam dłonie na herbacie. Już nie parzyła. Ja parzyłam. Od środka.

– To chyba nie aż tak dużo, prawda? – wymamrotałam. – Przecież wszystko kosztuje więcej. Życie zdrożało...

Tomek spojrzał na mnie. Potem pokręcił głową i znów odwrócił się do laptopa.

– Dobra. Może ja coś źle wpisałem.

Nie dopytywał. Nie naciskał. I właśnie to mnie przeraziło najbardziej. Bo zrozumiałam, iż on już podejrzewa. Tylko jeszcze może nie chce wiedzieć na pewno.

Zakręciło mi się w głowie

Zaczęło się od tego, iż szukałam notatnika. Tego, w którym zapisuję rzeczy do pracy – zlecenia, korekty, godziny spotkań z klientami. Zajrzałam do szuflady pod blatem w kuchni. I wtedy zobaczyłam. Stosik. Paragony, wszystkie upchnięte na szybko, niektóre pogięte, inne jeszcze z folią z wina czy papierkiem po batoniku. Kiedyś trzymałam je w segregatorze, dokładnie opisane: „zakupy spożywcze”, „prezenty”, „dla dzieci”. A teraz? Zamknęłam szufladę, ale po kilku sekundach znów ją otworzyłam. Wyciągnęłam wszystkie i usiadłam przy stole. No dobra, Karola. Czas się zmierzyć z prawdą.

Zaparzyłam kawę. Wyciągnęłam notes, długopis, kalkulator. Początkowo choćby się uśmiechałam. Próbowałam to potraktować jak grę – policzmy, ile naprawdę wydałam w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Ile może kosztować codzienna kawa, świeczka i trochę dobrego sera? Po godzinie przestałam się uśmiechać. Po dwóch – już nie kalkulowałam, tylko gapiłam się w liczby, które sumowały się na końcu do 8 236 zł. Osiem tysięcy, matko, na... co? Patrzyłam na kartkę z zapiskami.

– To chyba niemożliwe – powiedziałam na głos. – Przecież to były tylko owoce, wino, świeczki, zabawki dla dzieci… Nie mogłam tyle wydać.

Ale mogłam. I zrobiłam to. Zakręciło mi się w głowie. Oparłam czoło o stół. Coś we mnie pękło. Nie chodziło o pieniądze. Tylko o to, iż straciłam kontrolę. Że coś we mnie musiało się zepsuć, skoro jedyne, co mnie pocieszało, to karton nowej porcelany albo słoik konfitur z lawendą za 35 zł. I nie miałam odwagi powiedzieć tego Tomkowi. Jeszcze nie.

Płakałam przez czterdzieści minut

Nie planowałam podsłuchiwać. Przysięgam. Po prostu wróciłam wcześniej z zakupów – ironiczne, prawda? Tym razem naprawdę miałam zamiar kupić tylko chleb i mleko. A może chciałam się tylko przekonać, czy potrafię wejść do sklepu i nie wydać więcej niż dziesięć złotych. Weszłam do mieszkania cicho, bo nie spodziewałam się, iż ktoś będzie. Ale Tomek już był – siedział przy stole z telefonem przy uchu. Przystanęłam w korytarzu, za ścianą. I usłyszałam jego głos.

– Nie wiem, stary. Ona… ona się zmieniła. Nie mówię tylko o kasie. Jasne, to też. Ale wiesz co? Jakby każdy dzień musiała sobie kupić. Jakby próbowała zapłacić za jakiś sens. A ja nie wiem, co z tym zrobić.

Zamknęłam oczy. Czułam, jak zaczyna mi drżeć dłoń z reklamówką.

– Nie, jeszcze z nią nie gadałem wprost. Boję się, iż się rozpadnie. Albo, iż ja się rozsypię. Czuję się, jakbym mieszkał z kimś obcym. Patrzę na nią i... nie wiem, kim jest.

Zrobiłam krok w tył, a wtedy siatka z mlekiem uderzyła o framugę. Głośno. Tomek się poderwał.

– Muszę kończyć – powiedział gwałtownie i rozłączył.

Stałam w progu kuchni, blada, z plastikową torbą w dłoni.

– Długo już tu jesteś? – zapytał ostrożnie.

– Wystarczająco – odpowiedziałam.

Nie dodałam nic więcej. Bo nie wiedziałam, co. Bo jak miałam mu powiedzieć, iż słyszałam wszystko i że… ma rację? Weszłam do łazienki, zamknęłam się od środka i płakałam przez czterdzieści minut. Bez dźwięku. Tak, żeby dzieci nie słyszały. Tak, jak robiłam to już nieraz.

Nie chciałam go stracić

Wszystko się we mnie kotłowało. Siedziałam z tymi emocjami dwa dni. Nocą przewracałam się z boku na bok, słuchając oddechu Tomka. Spał spokojnie, jakby nic się nie działo. Albo udawał. Tak jak ja. W końcu nie wytrzymałam. W niedzielę wieczorem, kiedy dzieci już spały, weszłam do salonu i bez słowa wyłączyłam telewizor. Tomek spojrzał na mnie zaskoczony.

– Musimy pogadać – powiedziałam.

– Okej – odłożył pilot i usiadł prosto.

Usiadłam naprzeciwko, na brzegu fotela. Ręce mi się pociły.

– To ja. To ja rozwalam nam budżet – zaczęłam. – To nie karta, nie opłaty, nie „coś się przelało”. Ja. Robię dodatkowe, nieplanowane zakupy. Codziennie. Wydaję na zachcianki.

Spojrzał na mnie uważnie, ale milczał. Więc mówiłam dalej. Coraz szybciej.

– Myślałam, iż to nic takiego. Że przecież to tylko świeże pieczywo, kawa, coś słodkiego, jakieś bzdury. Ale przeliczyłam wszystko. Wydałam ponad osiem tysięcy złotych w dwa miesiące. Nie na potrzeby. Na… ucieczki. Każde wyjście do sklepu to była ulga. Jakby na chwilę wszystko wracało do normy.

Zamilkłam. Czekałam. Myślałam, iż wybuchnie.

– Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? – zapytał w końcu cicho. – Przecież jesteśmy razem. Jesteśmy zespołem.

– Bo się bałam – wyszeptałam. – Wstydziłam się, iż straciłam kontrolę nad czymś tak... banalnym. Że jestem żałosna.

– Nie jesteś – odpowiedział stanowczo. – Ale... zraniłaś mnie, bo ukrywałaś to przede mną.

Zawahał się, po czym dodał:

– I zraniłaś nas jako rodzinę. Michała. Zosię. Daliśmy sobie kredyt zaufania i ty go... wypłaciłaś. Do dna.

Zacisnęłam powieki. Bolało. Ale zasłużenie.

– Nie chcę cię stracić – wyszeptałam.

– Ja nie wiem, czy chcę cię mieć w tej wersji – odparł. – Ale chcę wiedzieć, czy jeszcze potrafimy być razem. Naprawdę razem.

Zaczęłam od małych rzeczy

Nie zapisałam się do terapeuty. Nie dlatego, iż nie potrzebowałam pomocy. Po prostu… nie byłam jeszcze gotowa. Nie na to. Najpierw musiałam stanąć przed sobą. Naga, bez wymówek. Zaczęłam od małych rzeczy. Pierwszego dnia wyszłam do sklepu tylko po mleko i wróciłam naprawdę tylko z mlekiem. Dla innych – nic wielkiego. Dla mnie – Mount Everest. Kiedy wróciłam, Tomek spojrzał na torbę, potem na mnie. Nic nie powiedział. Ale zauważył.

Następnego dnia zrobiłam spis wszystkich rzeczy z szuflady „wstydu”. Tak ją nazwałam – tę pod kuchennym blatem, gdzie wciąż leżały dziesiątki paragonów. Wzięłam zeszyt, rozpisałam wszystko: co, kiedy, ile. Bolało. Ale była to jakaś forma pokuty. Wieczorami siedziałam przy stole, przeglądając rachunki, a Tomek w salonie udawał, iż ogląda serial. Nie zagadywał. Ale był. W czwartek powiedziałam mu:

– Zrobiłam budżet na październik. Z limitem. I się go będę trzymać.

Spojrzał na mnie długo.

Chcesz, żebym go sprawdzał?

– Nie – pokręciłam głową. – Chcę, żebyś uwierzył, iż sama dam radę.

Nie odpowiedział od razu. Ale kiwnął głową. I wtedy poczułam, jakby ktoś rozpiął mi klatkę na piersi. Wieczorem położył się obok mnie. Nie powiedział: „kocham cię”, ani „już jest dobrze”. Ale nie spał na kanapie. Dzieliło nas milczenie, ale było ciepłe. Nie takie, które zabija. Raczej takie, które leczy. Wiedziałam, iż jeszcze nie wygrałam. Ale pierwszy raz od dawna nie próbowałam kupić sobie ulgi.

Karolina, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

  • „To ja płacę za randki i romantyczne kolacje, bo ukochany umywa rączki. Już ja mu wystawię paragon za tę zniewagę”
  • „Gdy po godzinach sprzątałam cudze domy, trafiłam na byłego szefa. Ten stary grzyb nie pamiętał, co mi kiedyś zrobił”
  • „Pożyczyłem ślicznej koleżance kasę, bo liczyłem, iż słodko mi się odwdzięczy. Dostałem jedynie gorzkie rozczarowanie”

Idź do oryginalnego materiału