Wydała się idealna, a stała się moją największą bolączką.

newskey24.com 5 godzin temu

Wydawała się idealna. A okazała się moim największym bólem.

Gdy pierwszy raz ujrzałem Karolinę, myślałem, iż to kobieta z moich snów – cicha, subtelna, o oczach, w których kryły się całe światy. Zbliżyliśmy się szybko. Oprowadzałem ją po ulubionych miejscach w Gdańsku, gotowaliśmy w domu proste potrawy, śmialiśmy się z błahostek. Byłem pewien: oto ta jedyna. Gdy oświadczyłem się, nie wahałem się ani chwili.

Ślub był ciepły i szczery. Skromne wesele z bliskimi, biała suknia, delikatny taniec przy cichej muzyce. Życie wydawało się spokojne. Karolina była troskliwa, zawsze uważna, lekko zdystansowana – ale zrzucałem to na jej charakter. niedługo jednak w tę sielankę zaczęły wkradać się rysy.

Najpierw zaczęła zostawać po pracy. To „spotkania z koleżankami”, to „narady”. Czasem plątała się w zeznaniach. Starałem się odpędzać podejrzenia. Aż pewnego dnia zauważyłem: jej telefon, którego zwykle nie wypuszczała z rąk, leżał odblokowany na kuchennym stole. Nie chciałem grzebać… ale coś mnie popchnęło.

Zobaczyłem wiadomości. Imię – Kuba. Treść nie pozostawiała wątpliwości: „Wkrótce się zobaczymy. Obiecuję. Brakuje mi twoich dłoni”. Karolina odpowiadała z równą żarliwością. Serce ścisnęło mi się w piersi. Kim był? Co ich łączyło?

Następnego dnia zacząłem drążyć głębiej. Znalazłem jej stare konto w mediach społecznościowych. Zdjęcia z imprez, półnagie fotki na plaży, obcy mężczyźni. Posty pełne aluzji do namiętności, niezależności, przelotnych romansów. Ta Karolina, którą znałem, i ta z sieci – to były dwie różne kobiety. Nie mogłem uwierzyć. Ale czułem, iż prawda jest znacznie gorsza.

Po kilku tygodniach natrafiłem na jej dziennik. Przypadkiem – a może tak chciał los. Na okładce widniało: „Nie otwierać”. Otworzyłem. Każda strona raniła jak żyletka:

„Myśli, iż jestem dobra. Nie wie, jak bardzo łaknę uczuć. Dotyku. Jednego to za mało”.
„Kuba prosił, żebym została. Niemal się zgodziłam. Ale on ma rodzinę. A ja – całą tęczę pragnień”.
„Marek jest naiwny. Wierzy, iż będziemy razem na zawsze. Szkoda, iż nie wie o Pawle…”

Siedziałem na podłodze, niezdolny powstrzymać łez. Moja żona. Moja – a jednak nie moja. Trzech mężczyzn. Zdrada. Życie jako przedstawienie.

Zainstalowałem aplikację na jej telefon. W środy i piątki jeździła poza miasto. Ten sam hotel. Ten sam pokój. Zawsze z Kubą. Był jeszcze Paweł. Żonaty. Pisała mu: „Jesteś najbardziej namiętny. Z tobą czuję się żywa. Ale nie proś o więcej”.

Byłem złamany. Mimo to bałem się odezwać. Aż w końcu wybuchnąłem:

– Wiem wszystko.

Zbladła. Nie zaprzeczała. Tylko zapłakała. Czekałem na wyjaśnienia. Odpowiedzi. Wysłowiła jedynie:

– Boję się być sama. Nie potrafię być tylko żoną. Potrzebuję więcej. Muszę czuć, iż jestem pożądana. Jesteś dobry. Ale nie umiesz rozpalić we mnie ognia.

To było gorsze niż wyznanie zdrady. To było wyznanie, iż w jej świecie jestem nikim. Bezpieczną przystanią. Pewnym zapleczem. Ale nie mężczyzną, którego wybiera.

Tydzień później podaliśmy o rozwód. Wyszedłem. Ona została w mieszkaniu – i w swojej sieci kłamstw.

Ostatnią wiadomość brzmiała:

„Przepraszam. Byłeś prawdziwy. A ja tylko szukałam siebie. I nie znalazłam”.

Piszę tę historię nie z zemsty. Dawno już nie czuję gniewu. Chcę tylko, by ktoś, czytając to, zrozumiał: maski bywają piękne. Ale często kryją dusze, których nigdy nie poznamy do końca.

Idź do oryginalnego materiału