Wychowujemy was dla waszego dobra

newskey24.com 4 dni temu

**Dziennik**

Głos mamy w telefonie brzmiał stanowczo, jak walec przejeżdżający po nerwach. Kinga przycisnęła słuchawkę ramieniem, jedną ręką trzymając garnek, a drugą mieszając owsiankę.

— Mamo, ale już się umówiliśmy. W sobotę jedziemy do rodziców Kamila — powiedziała, starając się ukryć nerwowość w głosie. — Obiecaliśmy pomóc w ogrodzie. Mają tam mnóstwo roboty.

— A u mnie to samo się rozładuje? — warknęła Ewa, prychając. — Znowu ten spawacz się upił. Trzeba przenieść pudła. Pomóżcie. Rano przyjedziecie — do obiadu zdążymy. Wtedy pojedziecie na swój ogródek.

Kinga opadła na krzesło, czując, jak przyspiesza jej puls. Te rozmowy zawsze wyglądały tak samo. Mama nigdy nie prosiła. Żądała. A jej argumenty były ciężkie jak kamienie, z posmakiem moralnego długu. A adekwatnie — długu.

— Mamo, już obiecaliśmy. I tak widują nas rzadko. Nie mogę tego tak odwołać — powtórzyła, choć wiedziała, iż to bez sensu.

— A, tak? — Ewa podniosła głos. — Więc ja tyle dałam córce, a ona i tak patrzy w lewo?

Kinga zamknęła oczy. No i zaczyna się…

— Pamiętasz swój ślub? Kto wam dał pieniądze na mieszkanie? Teściowie? Oni ledwo na remont u siebie zbierają, w zrujnowanym domu. Gdybym nie ja, do dziś skakałabyś po wynajmowanych.

Kamil słyszał wszystko z pokoju obok. Prawie wszystko. Resztę mógł wyczytać z reakcji żony. Stał już w drzwiach kuchni, oparty o futrynę. Kinga poczuła jego wzrok na sobie. gwałtownie przerwała rozmowę i spojrzała na męża.

— Wszystko słyszałeś? — zapytała ostrożnie.
— Wystarczająco — odparł krótko. — Niech więcej nie dzwoni. Myślisz, iż nas kupiła?

Chciała zaprotestować, ale słowa utknęły jej w gardle. Rozumiała Kamila. Za każdym razem, gdy mama „przypominała” o swojej pomocy, Kinga czuła się, jakby mieszkała nie u siebie, a w wynajętym lokum. A właścicielką była jej matka.

Kamil wyszedł na balkon, wyciągając paczkę papierosów. Drzwi zatrzasnęły się tak głośno, iż Kinga aż drgnęła.

Siedziała, ściskając głowę dłońmi. Kiedyś myślała, iż mama po prostu chce dla niej dobrze. Ale teraz w tej beczce miodu pojawiła się łyżka dziegciu.

Na ślubie Ewa była w swoim żywiole. Wpadła w szkarłatnej sukni, jakby nie córkę wydawała za mąż, a sama szła do ołtarza. Wyszukane menu, zespół, dwóch prowadzących… Wszystko dzięki niej.

Gdy przyszło do prezentów, matka wstała, uniosła kopertę i oznajmiła donośnie:

— Drogie dzieci, to wasz start. Życzę wam powodzenia. Oto od mnie…

I wymieniła sumę. Nie cicho, nie na ucho — tak, by słyszeli wszyscy, w tym teściowie.

Kinga poczuła, jak Kamil ściska jej dłoń pod stołem. Jego rodzice — Irena i Marek — wręczyli kopertę później, skromnie, bez cyfr, ale z ciepłem w oczach.

— Nie jesteśmy bogaci, ale to od serca — powiedział Marek, rumieniąc się. — Szczęścia i cierpliwości. I słuchajcie się nawzajem.

Ewa w tym momencie zagadała z kuzynem. Jej to nie dotknęło. Dla niej liczyły się liczby.

Kinga spojrzała na białe ściany kuchni, na ekspres do kawy, na porcelanę. Wszystko w tym mieszkaniu zaczęło się od tamtej koperty. Remont, sprzęt, meble.

Zawsze myślała, iż mama po prostu pomaga. ale teraz rozumiała: to nie był prezent. To była inwestycja. A każda prośba matki to próba wypłacenia odsetek.

Minął tydzień. Potem drugi. Kontakt stał się rzadszy, inicjowany tylko przez Ewę. Kinga czasem sięgała po telefon, ale zaraz się powstrzymywała. Nie była zła. Po prostu nie chciała słuchać pretensji.

Kamil całkiem odciął się od teściowej.

— jeżeli chcesz — odwiedzaj ją sama — powiedział żonie. — Nie będę słuchał, jak mam „spłacać” prezent. W mojej rodzinie nie ma inwestorów.

To zabolało, ale Kinga milczała. Nie miał racji?

Czuła, iż nie da się tego ciągnąć w nieskończoność. Pewnego dnia zebrała się na odwagę i spróbowała porozmawiać.

— Mamo, naprawdę bardzo nam pomogłaś i to doceniamy — zaczęła ostrożnie. — Ale wdzięczność to nie obowiązek.

Ewa uniosła brwi, szeroko otworzyła oczy i spojrzała na córkę jak na wariatkę.

— Jak to? Nie słyszałaś o wzajemności? O szklance wody na starość? Dzieci muszą pomagać rodzicom. Po to was wychowaliśmy.

W sercu Kingi coś pękło. Wiedziała, iż to nastąpi, ale ta formuła…

Przypomniała sobie wybór mieszkania. Godzinami przeglądała Otodom i Allegro. Kamil sprawdzał odległość do metra, porównywał remonty. Znaleźli niemal idealne — kawalerkę na przedmieściu, czystą, z balkonem. Nie pałac, ale przytulnie. I mieścili się w budżecie.

Ewa, usłyszawszy o tym, zaproponowała dopłatę za dwupokojowe.

— Co wy się tam będziecie tłoczyć? A jak dzieci będą? Mogę spokojnie pomóc. Podziękujecie później.
— Nam to wystarczy — ucinał Kamil. — Chcemy sami.

Kinga wtedy uznała go za przewrażliwionego.

— Kami, zachowujesz się, jakby mama chciaKinga spojrzała na Kamila, stojącego przy grillu z ojcem, i zrozumiała, iż prawdziwa rodzina to nie ta, która kupuje lojalność, ale ta, która daje bez oczekiwania zapłaty.

Idź do oryginalnego materiału