Przepraszam, iż wtedy nie wpadłem na twoje urodziny, Adamie, ale to przez wypadek z dzieckiem na drodze — Paweł przechylił kieliszek wódki. — Zajmowałem się pracą na nowych budowach, wsiadłem do samochodu, ledwo wyjechałem na drogę, a tu nagle chłopak na masce.
Wyobrażasz sobie? Na szczęście, prędkość była niska. Wyszedłem szybko, patrzę — młody żyje, pytam, jak się czuje, mówi, iż wszystko w porządku. Mały rudzielec, nie starszy niż sześć lat.
— Gdzie rodzice? — pytam.
— Mama jest w domu — odpowiada — szykuje kolację.
— Chodźmy do mamy, porozmawiamy — mówię.
Zaprowadził mnie do swojej klatki, wskazał drzwi mieszkania, a sam schował się za mną. Dzwonię, otwiera kobieta. Piękna, choć jakby zmęczona życiem. Oczy nie płoną. Rozumiesz?
— Przepraszam, — mówię, — ale mam sprawę. Proszę się nie martwić, ale potrąciłem pani syna autem. Z nim wszystko dobrze, oto on — wyciągam chłopca zza pleców. — Może chcą państwo zadzwonić na policję?
— Nie, to niepotrzebne — mówi cicho. — To już piąty raz robi takie rzeczy.
— Jak to?
— Marek, idź do swojego pokoju — mówi do syna stanowczym głosem. — A pan niech wejdzie do kuchni. Napije się herbaty? A może kawy?
Herbata była pyszna, pełna ziół.
— Przepraszamy — mówi Iza, takie ma imię. — Marek słyszał kilka dni temu, jak mówiłam koleżance, iż trudno być bez męża, więc wpadł na taki pomysł, żeby znaleźć nam tatę. Już piątemu mężczyźnie wyskoczył pod koła. Dwóch prawie dostało zawału. Mówię mu, iż nikt oprócz niego mi nie jest potrzebny, ale on jest uparty, cały dziadek. Ten też, jak coś sobie wymyślił, to nie ma zmiłuj. Czy auto mocno porysowane? Może zapłacę za naprawę? Nie trzeba? No, jak wolicie.
A ja siedzę, patrzę na nią i czuję, iż się zakochałem. Nie uwierzysz, Adam, po raz pierwszy widzę kobietę, która jest dla mnie. Zmęczoną, w domowym szlafroczku, bez makijażu. A ja wiem, iż jeżeli ją stracę, skończę źle.
— Wiem, iż to wszystko wydaje się absurdalne, ale może pozwoli pani, iż jako zadośćuczynienie zaproszę panią i Marka do kina?
— Nie trzeba — odpowiada. — Rozumie pan, Marek znów coś sobie wymyśli.
— Nie podobam się pani? — pytam.
— To nie o to chodzi. Po prostu… W innych okolicznościach… Jakoś tak… Wyglądałoby to, jakby specjalnie pchała syna pod samochody, by znaleźć męża. Wstyd przyznać.
— No tak. A ja wtedy jestem draniem, który chce skorzystać z trudnej sytuacji kobiety — śmieję się. — I płonąć mamy teraz razem w piekle. Ale skoro już tak wyszło, może chociaż spalmy się na tym samym stosie?
Nie pamiętam, co jeszcze mówiłem, ale następnego dnia podjechałem po nich i zabrałem do kina na „Transformersy”. Potem do restauracji. A potem…
Adamie, po to tu przyjechałem. W czerwcu mamy ślub. Potrzebny nam fotograf. Poradzisz sobie? Spójrz, jak są fotogeniczni.
Paweł wyciągnął telefon i pokazał zdjęcie uśmiechniętej rudowłosej piękności oraz siedzącego obok niej chłopca.
Teraz wiem na pewno, iż Amor nie ma skrzydeł. Ale za to ma mnóstwo rudych piegów i brakuje mu dwóch mlecznych zębów. I nazywa się Marek. Ale nazwisko… cóż, Paweł niedługo da mu swoje. Jestem tego pewny.