Dziennik Adama Kowalskiego
Halina z trzeciego piętra zatrzymała mnie dziś przy skrzynkach. „Adam! Tylko spojrzyj na to!” Machała zdjęciami w telefonie. „Oto nasz nowy domek letniskowy nad morzem! A tu auto syna, BMW, piekło drogie! A tu wnuczka gra na fortepianie, szkoła muzyczna w pełni!”
„Tak, tak, bardzo ładnie”, kiwałem głową, przeglądając rachunki. „Muszę lecieć, Halinko, wybacz…”
„Dokąd tak spieszycie? Sąsiadujemy tyle lat, a porozmawiać trudno!” Halina nie ustępowała. „Patrzcie, a to my z mężem w Egipcie, zeszłego miesiąca. Hotel pięć gwiazdek, all inclusive! A wy kiedy ostatnio odpoczywaliście?”
Westchnąłem i spojrzałem jej prosto w oczy. W moich zmęczonych siwych oczach odbiło się światło klatki schodowej.
„Nie odpoczywam, Halinko. Nie mam na to czasu.”
„Jak to nie macie?” zdumiała się. „Przecież dzieci dorosłe, wnuki macie, emeryturę…”
„Dzieci dorosłe, owszem”, przytaknąłem cicho. „Tylko… żyją daleko.”
„No i co? Mój syn też w Płocku pracuje, ale ciągle rozmawiamy, przyjeżdża co weekend! A pensję ma – mój Boże!” Halina znowu sięgnęła po telefon. „Patrzcie, to mi nowy płaszcz kupił, z norek!”
W milczeniu wszedłem na drugie piętro, zostawiając sąsiadkę ze zdjęciami.
Czekała już na mnie zwyczajna cisza. Dwupokojowe mieszkanie, które kiedyś ledwo mieściło nas czworo, teraz wydawało się puste. Na parapecie kwitły fiołki – jedyne żywe istoty w tym domu.
„Chociaż wy mnie nie opuściliście”, szepnąłem, podchodząc do kwiatków.
Włączyłem telewizor, głównie po to, by coś szumiało. W wiadomościach mówili o podwyżkach emerytur, nowych zapomogach. Skrzywiłem się – moja renta starczała na chleb i rachunki, nic więcej.
Zadzwonił telefon. Serce podskoczyło – może Janusz? Albo Grażyna?
„Pan Adam Kowalski?” obcy głos. „Z administracji budynku. Należność za czynsz z poprzedniego miesiąca…”
„Jak to?” zdziwiłem się. „Zawsze płacę na czas!”
„System pokazuje niedopłatę…”
Długo tłumaczyłem, iż płaciłem, choćby podałem numer przelewu, ale w słuchawce już tylko pikał sygnał zajętości.
Wieczorem, gdy ściemniło się za oknem, siedziałem w kuchni z herbatą. Na stole leżały stare zdjęcia, te z kliszy. Janusz w pierwszej klasie, poważny z ogromnym bukietem. Grażyna na studniówce, śliczna, uśmiechnięta. Wszyscy razem w ogrodzie u teściowej, gdy jeszcze żyła żona…
„Gdzie wy teraz jesteście, moi kochani?” zapytałem fotografie. „Czemu tak wyszło, iż zostałem sam?”
Rano znowu spotkałem Halinę na podwórku. Niosła ogromne siatki z biedry.
„Oj, Adam! Właśnie chciałam opowiedzieć! Wnuczka wczoraj dzwoniła, dostała się na uniwersytet, na państwowe! Wyobrażacie sobie? A syn obiecał jej nowego telefona z tej okazji!”
„Gratuluję”, powiedziałem.
„A u was jak? Wnuki co porabiają?” Halina zapytała, ale widać było, iż z grzeczności.
„Nie mam wnuków”, odparłem cicho.
„Jak to? A dzieci?”
„Mam dzieci. Janusz i Grażyna. Tyle że… bardzo zajęci. Janusz w Niemczech koduje programy. Grażyna w Ameryce, tam wyszła za mąż…”
„No to wspaniale!” wykrzyknęła Halina. „Wszystko więc gra! Dzieci świetnie urządzone, za granicą! Powinniście być dumni!”
„Jestem”, zgodziłem się. „Jestem dumny.”
„No właśnie! A taki byłeś przybity. Pieniądze pewnie przysyłają? Pomagają?”
„Przesyłają”, skłamałem. „Oczywiście, iż pomagają.”
W rzeczywistości Janusz przysłał coś ostatnio pół roku temu, na urodziny. Dwadzieścia złotych. Grażyna nie przysłała nic – mówiła, iż kredyty na dom w USA gryzą.
W domu usiadłem przy komputerze – tym starym, co po Januszu został. Otworzyłem komunikator. Janusz był w sieci, status: „Zajęty”. Grażyna nie logowała się od trzech tygodni.
Napisałem do syna: „Janku, co słychać? Jak się czujesz? Tęsknię.”
Odpowiedź przyszła po dwóch godzinach: „Cześć tato. Wszystko okej. Haruję. Pisz na SMS, po co ten komunikator?”
Nie rozumiałem specjalnie nowych aplikacji. Próbowałem to ogarnąć, ale się zagubiłem i odpuściłem.
Zadzwoniłem do Grażyny. Długo nikt nie odbierał, wreszcie podniosła.
„Tato, co jest?” Głos był niecierpliwy. „Tu pierwsza w nocy!”
„Przepraszam, córeczko, zapomniałem o czasie. Chciałem tylko dowiedzieć się… jak u ciebie?”
„Tato, nie mogę teraz. Rano ważna prezentacja w pracy. Zadzwonimy w weekend, dobrze?”
„Dobrze”, powiedziałem, ale w słuchawce już brzęczało.
Weekend minął. Grażyna nie zadzwoniła.
Poszedłem do przychodni – znów ciśnienie skakało. W kolejce spotkałem Karola, znajomego z dawnej roboty.
„Adam! Co słychać?” rozpromienił się.
„
A potem, jakby świat specjalnie ją drażnił, wesołe głosy dzieci z podwórka niosły się aż na jej balkon, gdy ona patrzyła w milczeniu na telefon, w którym nie zapaliło się ani jedno imię jej dzieci.
A moje fiołki wciąż kwitną, powietrze mam do oddychania, podłogę pod stopami, wszystko przy mnie – tylko żadne z was nie przyjdzie już nigdy tulić mnie przed snem, moje drogie dzieci, i nic mi po tym reszcie.
Cisza powtarzała jak echo: “Dzieci mają swoje życie”, ale w pustce tego mieszkania każdy tykający zegar pytał tylko: “Kiedy zadzwonią?”.
Więc znów wśród pustych talerzy i niemych ścian, z dłonią przy telefonie, który milczał jak jej własne serce, czekała cały dzień na dźwięk, który nigdy nie nadejdzie.
I tylko fiołki kołysały się lekko w przeciągu, bo co innego zostało starej kobiecie w wystygłym mieszkaniu, gdy jej świat schował się w telefonie swoich dzieci.