Wszystko będzie dobrze…
Samochód pędził przez nocne miasto. W środku siedzieli mężczyzna i kobieta. Z zewnątrz mogło się wydawać, iż małżeństwo śpieszy do domu, do pozostawionych tam dzieci.
— Możesz jechać szybciej? — nerwowo poprosiła kobieta.
— Niebezpiecznie. Miasto tylko wydaje się puste. Kiedy w końcu mu powiesz? Jak długo będziemy się spotykać ukradkiem, bać się zdrady? Dlaczego zwlekasz? Powiedz mu, będzie prościej — rzekł mężczyzna.
— Prościej? Dla kogo? Dla nas, może, ale dla Anielki? Kocha ojca. On też ją kocha. Co się z nimi stanie, gdy się dowiedzą? To okrutne — broniła się kobieta.
— A oszukiwać od miesięcy nie jest okrutne? Myślisz, iż on się nie domyśla? Mam dość dzielenia cię z nim. Chcesz, żebym ja mu powiedział, po męsku?
— Nie rób tego, proszę. Ja sama. Daj mi czas. — Kobieta złapała dłoń kierowcy i mocno ścisnęła. — Też cię kocham. Ale nie poganiaj mnie. Obiecuję, iż niedługo porozmawiam z mężem.
Mężczyzna odwrócił głowę, spotkał jej wzrok i sięgnął ustami do jej warg.
Zza zakrętu wyskoczył czarny terenówka, niosąc nieuniknioną śmierć. Krzyk kobiety utonął w huku miażdżonej stali…
***
Dźwięk telefonu przebił się przez mgłę snu. Przez chwilę Krzysztof zawiesił się między jawą a marzeniem, aż w końcu otworzył oczy.
Ola zadzwoniła o ósmej wieczorem, mówiąc, iż się spóźni. Jakaś przyjaciółka ma problem, nie może jej zostawić samej. Obiecała wyjaśnić później. Nie zdążył zapytać — jaka przyjaciółka, w jakim stanie? Mógłby zadzwonić do jej znajomych, których numery miał w telefonie. Uznał jednak, iż to poniżej jego godności.
Podejrzenia pojawiły się dwa miesiące temu. Zbyt często Ola wracała późno, czasem choćby w weekendy znikała na całe godziny. Nagle miała tyle przyjaciół w kryzysie, potrzebujących jej pomocy.
Sięgnął po telefon na nocnej szafce. Nieznany numer. Serce zabiło mocniej.
— Słucham? — ochrypłym głosem odezwał się Krzysztof.
— Kapitan Nowak. Czy to pan, mąż Aleksandry Kowalskiej?
— Tak.
— Pańska żona miała wypadek… Jest w ciężkim stanie, przewieziona do szpitala na ulicy Szpitalnej…
— Żyje? — głos mu zadrżał.
— Tak, ale…
— Tato, to mama? — W drzwiach stała dziesięcioletnia Anielka, szeroko otwartymi oczami wpatrzona w ojca.
Krzysztof przełknął ślinę.
— Nie… Mama jest w szpitalu. Miała wypadek.
— Umarła?
— Nie, co ty. Żyje — pospieszył z odpowiedzią.
— Ale spytałeś… Tato! — Anielka rzuciła mu się na szyję, ściskając tak mocno, iż zabrakło mu tchu. — Jedźmy do niej. Boję się.
Oderwał jej ręce, posadził obok siebie.
— Nie, szpital zamknięty, nie wpuszczą. Rano pojedziemy. A teraz spać. Przyjedziemy zmęczeni, co mama powie? — Przymusił się do uśmiechu.
Anielka skinęła głową i wyszła. Położył się z powrotem. Za oknem już świtało. Spojrzał na zegarek w telefonie — wpół do trzeciej.
Musiał się uspokoić. Przyłożył dłoń do klatki. Serce tłukło jak oszalałe.
Rano pojechali do szpitala. Zostawił Anielkę na korytarzu, wszedł do gabinetu lekarza.
— Mąż? — spytał doktor w jego wieku.
— Tak. Co z moją żoną?
— Operowaliśmy ją. Poważny uraz głowy, liczne złamania… Jest w śpiączce.
— Jak do tego doszło? Ona nie prowadzi.
Lekarz rozłożył ręce.
— Wiem tylko, iż w samochód, którym jechała, uderzył terenówka. Obaj kierowcy zginęli. Twoja żona miała szczęście. Nie oszukuję — stan bardzo ciężki. Robimy, co możemy. Jest młoda, ma szansę.
— Mogę ją zobaczyć? Córka czeka na korytarzu.
— Decyzja należy do pana. Wygląda… nie najlepiej. Ale bliscy czasem potrafią zdziałać cuda. Chodźmy.
— Kto był z nią w samochodzie? — spytał Krzysztof, idąc za lekarzem.
— To zapytaj na komendzie. Tylko krótko, ona nie mówi. — Doktor otworzył drzwi sali.
Nie poznał Oli. Głowa w bandażach, twarz w siniakach. Obca, nie jego. Na kołdrze leżała ręka z obrączką. Jej ręka.
— Mamo! — Anielka podeszła do łóżka, pogłaskała ją. — Śpi? — odwróciła się do ojca.
— Tak. Miał— Tak — odparł cicho Krzysztof, widząc, jak pierwszy promień słońca pada przez okno sali, oświetlając twarz żony, która właśnie lekko poruszyła palcami w jego dłoni.