Wspomnienia o praniu

kulturaupodstaw.pl 3 godzin temu
Zdjęcie: fot. ze zbiorów Muzeum Zamek Górków w Szamotułach


W okresie wakacyjnym do naszych zbiorów trafiły między innymi tak zwane maglowniki – tkaniny wykorzystywane podczas czynności maglowania.

Wszystko to pobudziło wspomnienia o tym, jak bardzo zmieniły się praktyki związane z praniem. Od tary do pralki automatycznej.

Kiedyś kilka godzin ciężkiej pracy, dziś zabiegi, którym poświęcamy konieczną uwagę przy załadowaniu i rozpakowaniu pralki oraz rozwieszeniu rzeczy i ewentualnie ich prasowaniu.

Zaangażowanie

Spójrzmy na czas, gdy cały ten proces wymagał znacznie większego zaangażowania. Przygotowania zaczynano od nanoszenia i zagotowania sporej ilości wody. Poradniki dla gospodyń polecały, aby woda była odpowiednio miękka (często urządzano pranie nad stawami czy jeziorami, bądź korzystano z wody przynoszonej ze studni), a w przypadku kiedy była zbyt twarda, należało ją zmiękczyć poprzez dodanie sody. Następnie przelewano ją do balii lub wanny cynkowej (później natomiast do pralki wirnikowej).

Pralka, ze zbiorów Muzeum Zamek Górków w Szamotułach

Część prania była też uprzednio zamaczana i dopiero po tym prana. Pościele i ręczniki poddawano wygotowaniu. zwykle odbywało się to w ocynkowanym kotle (o pojemności kilkudziesięciu litrów) z pokrywą. Co pewien czas mieszało się prane rzeczy dzięki drewnianej łopatki, zaś do wyciągania służyły specjalne szczypce wykonane z drewna.

Rzeczy zabrudzone mocniej od pozostałych pocierano o blaszaną tarę wkładaną do wanny i opieraną o jej ściankę. Tara miała kształt prostokąta i zrobiona była z kawałka pofałdowanej blachy osadzonej w drewnianej ramie. Znacznie delikatniejsze były tary wykonane ze szkła czy porcelany – niestety kosztowały też dużo więcej.

Rewolucją było zastosowanie pralki. Od lat 50. XX wieku na polskim rynku pojawiła się pralka wirnikowa „Frania”. To proste urządzenie zostało skonstruowane przez Karola Domżała, Józefa Janysta i Bolesława Augustyna i wyprodukowane w Zakładach Wyrobów Metalowych w Kielcach (tych samych, które wypuszczały motocykle SHL).

Z czasem wszystkie tego typu urządzenia, niezależnie od miejsca produkcji, nazywano „Franią”. Biały blaszany zbiornik zaopatrzony był w silnik, który dzięki paska klinowego napędzał go. Kolejne modele wyposażano w wyżymaczkę do wykręcania prania, a choćby w grzałkę podgrzewającą wodę. Brudną wodę spuszczano gumowym wężem.

„Frania” produkowana była do lat 90. XX wieku. Dla polskich gospodyń była symbolem wygody, choć jej zakup był sporym wydatkiem (w 1970 roku przeciętna pensja wynosiła około 2250 zł, zaś koszt pralki to 1600 zł) i nie lada wyzwaniem. W latach 70. XX wieku pojawiają się pierwsze polskie pralki automatyczne „Polar” i to już był prawdziwy luksus.

Bielenie, płukanie

Reklama, Persil, fot. ze zbiorów Muzeum Zamek Górków w Szamotułach

Aby pozbyć się brudu, należało użyć odpowiednich środków. Przed erą detergentów, do prania bielizny wykonanej z płótna, używano ługu (mieszanki popiołu drzewnego i wody), kilkukrotnie je płukano i rozwieszano na słońcu, gdzie zachodził proces tzw. bielenia.

Później pojawiło się mydło i proszki do prania. W 1876 roku niemiecka rodzinna firma Henkel wypuściła na rynek sodę wybielającą sprzedawaną w papierowych torebkach. Natomiast w 1907 roku zaoferowała klientkom proszek do prania o nazwie Persil – łagodny środek, który nie wymagał tarcia ani mieszania. Kilkanaście lat później jego znakiem rozpoznawczym stała się biała dama – niemiecki artysta Kurt Heiligenstaedt zaproponował swojej osiemnastoletniej przyjaciółce, aby ubrana w białą sukienkę i kapelusz wzięła do ręki paczkę proszku Persil i w ten sposób, zarówno modelka jak i produkt, zyskali ogromną popularność.

Proszek „IXI” ,produkowany w poznańskich zakładach Pollena Lechia od 1965 roku, podbijał szturmem polski rynek w czasach PRL-u. Niebieski, delikatnie pachnący i mocno się pieniący, pakowany w kartonikowe pudełka, przeznaczony był „do tkanin delikatnych”. Jego popularność była wynikiem coraz częstszego stosowania tkanin sztucznego pochodzenia, z którymi ten detergent doskonale sobie radził.

Ponadto proszek „Bis” czy „Pollena” i „Pollena 2000” w biało niebieskim opakowaniu i niezwykle skuteczny oraz wydajny (bo butelka zaopatrzona była w kroplomierz) płyn do prania „Kokosal” – to środki, których używano w niemalże każdym polskim domu. Dziecięce ubranka zalecano prać w proszku „Cypisek” (nazwa została zapożyczona z czechosłowackiej bajki o Rozbójniku Rumcajsie, który miał synka o tym imieniu).

Prężenie

Problemy, z jakimi borykała się socjalistyczna gospodarka w Polsce, zaowocowały wprowadzeniem reglamentacji na liczne towary – w tym również na mydło i proszek do prania (pierwszy raz w 1952 roku, a kolejny w 1981 roku). Był to jeden z wielu czynników, które nie ułatwiały życia gospodyniom domowym. Stąd trudno się dziwić, iż pranie zwykle robiono jeden raz w tygodniu (najczęściej w sobotę).

Wielkim wyzwaniem było pranie i prężenie firanek. Zanim na dobre w polskich domach zagościły firany żakardowe, używano głównie takich, które wykonane były z nici bawełnianych. Po upraniu, obowiązkowo je krochmalono i suszono najlepiej na świeżym powietrzu. Jednak nie na sznurze, a na specjalnie skonstruowanej ramie z nabitymi igiełkami (gwoździkami) o zeszlifowanych główkach. Ten proces nazywał się prężeniem firan. Dzięki temu były one dobrze naciągnięte, nie wchłaniały tak gwałtownie kurzu i świetnie prezentowały się zawieszone w oknie.

Pamiętam z czasów dzieciństwa, iż posiadaliśmy taką ramę do prężenia. Ponieważ była całkiem sporych rozmiarów opierano ją o ścianę sąsiedniego bloku. Co więcej po wykorzystaniu jej natychmiast była użyczana innym paniom mieszkającym w sąsiedztwie. W większych miastach natomiast to pralnie oferowały usługi prężenia firan. Klientki odbierały je nawinięte na rulon. Po 1989 roku prężenie firan odeszło do lamusa.

Krochmalenie i suszenie

Ponieważ w czasach PRL-u wiele dóbr było trudnych do zdobycia – dbano o nie i używano tak długo, jak się dało. Podobnie rzecz się miała z odzieżą. Nosiło się rzeczy na co dzień i od święta. Bielizna pościelowa i obrusy wykonane były najczęściej z płótna czy adamaszku, niejednokrotnie ozdobione haftami. Żeby jak najdłużej pozostawały czyste i świeże, krochmaliło się je i zanosiło do magla. Sama pamiętam z czasów dzieciństwa sztywne i połyskujące poszwy, które zakładano na poduszki i kołdry – zwłaszcza te ostatnie, z wycięciem w kształcie rombu pośrodku.

fot. ze zbiorów Muzeum Zamek Górków w Szamotułach

Przygotowanie krochmalu, wbrew pozorom, do łatwych nie należało – nie mógł być ani za rzadki, ani za gęsty i nie powinien mieć żadnych grudek. W zimnej wodzie rozpuszczano kilka łyżek skrobi ziemniaczanej i tak przygotowany roztwór powoli wlewano do wrzątku, nieustannie mieszając. Przygotowany krochmal rozcieńczano i płukano w nim pościel, po odciśnięciu wieszano.

Pranie najczęściej suszono na świeżym powietrzu, na sznurach. Przypinano je drewnianymi klamerkami, a sznur obciążony praniem podpierano drewnianymi tyczkami. Zimą korzystano z suszarni (w wielu blokach mieszkalnych funkcjonowały one w części piwnicznej) bądź rozwieszano je w domu.

Poetka Daromiła Tomawska (urodzona w Szamotułach) w tomiku „Obrazki z przeszłości Szamotuły” wspominała, iż jej babcia Marynia Kruszona mieszkająca przy ulicy Lipowej 13 (obecnie 20) korzystała z pralni wybudowanej w podwórku.

„W niej olbrzymia balia, w której przez pół nocy moczy się w szarym mydle brudna bielizna. Babcia spieszy się. Trzeba wymienić wodę na czystą mydlaną. Zawiesza metalową tarkę na balii i zaczyna prać. […] Obok, w węglowy piec wmontowany jest kocioł, w którym gotować się będzie uprana powłoka. Babcia miesza białe płótna drewnianą kopyścią”.

Praca pochłania ją bez reszty, tak iż nie starcza choćby czasu w posiłek. Po płukaniu:

„trzeba przygotować krochmal zmieszany z niebieskim proszkiem – ultramaryną, by pranie jeszcze wybielić i usztywnić. Jest prawie rano. Całe podwórze obwieszone jest już na linkach bielizną. Babcia gładzi, poprawia, pomiędzy dwie warstwy poszwy wpuszcza powietrze. Reszty dokona słońce i wiatr”.

Po wszystkim należało pralnię posprzątać, tak aby mogli z niej korzystać kolejni lokatorzy domu. Wysuszona pościel była zbierana do wiklinowego kosza, naciągana i składana.

Prasowanie i maglowanie

Po złożeniu, rzeczy należało wyprasować. Mniejsze sztuki bielizny przeciągano żelazkiem. Zanim pojawiły się elektryczne, stosowano żelazka na duszę lub na węgiel. Dusza to kawałek metalu, który po rozgrzaniu wkładano do środka i w ten sposób nagrzewano stopę. Mankamentem było to, iż gwałtownie stygła. Natomiast w drugim przypadku wykorzystywano rozżarzony węgiel drzewny.

Większe elementy bielizny pościelowej czy obrusy zanoszono do magla. Pierwsze maglownice składały się z niewielkiego wałka do nawijania oraz pokarbowanej deski. Później pojawiły się stoły, gdzie rozkładano tkaniny i przejeżdżano po nich wielkimi skrzyniami obciążonymi kamieniami. W XIX wieku wynaleziono mechaniczny magiel ręczny – pomiędzy trzy wałki wkręcano tkaninę, uruchamiając je ręczną korbą, potem zastosowano napęd elektryczny.

Na środkowym wałku nawinięta była specjalna tkanina tak zwany maglownik i na nim rozkładano na przykład obrusy, wcześniej lekko zwilżone i rozpoczynał się proces maglowania. Poprzez dociskanie wygładzano obrus, a maglownik nie tylko go chronił, ale i pochłaniał wilgoć.

Ręczne magle posiadano w domach – pamiętam z czasów dzieciństwa, iż chodziliśmy do mojej cioci, która miała taki sprzęt ustawiony na strychu i tam wygładzaliśmy najczęściej właśnie obrusy i pościele. W miastach funkcjonowały specjalne punkty, gdzie oddawało się rzeczy do prasowania. W Szamotułach magiel był między innymi na ulicy Staszica, Lipowej, Alei 1 Maja, Powstańców Wielkopolskich, Spółdzielczej, Nowowiejskiego, Kościelnej czy Kolarskiej.

Przywoływana już wcześniej Daromiła Tomawska pisała tak o wizycie w maglu:

„w niewielkim pomieszczeniu znajduje się pokaźny, solidny stół, na którym rozłożony jest długi około 2-3- metrowy maglownik. Jest to gęste płótno, na którym rozkłada się bardzo dokładnie nasze lekko skropione pranie. Do zwinięcia potrzebny jest specjalny wałek wyciągnięty spod magla […] Na betonowej posadzce ustawiony jest prostokątny, drewniany postument, przymocowany śrubami do podłogi. Na nim leżą dwa drewniane wałki o średnicy około 10 cm (te, na które nawijamy bieliznę). Jeden z przodu, drugi po przeciwległej stronie. Na wałkach postawiona jest prostokątna, drewniana skrzynia (około 3 metrów długości, około 1 metra szerokości) wypełniona kamieniami, celem obciążenia podczas maglowania. Do skrzyni umocowana jest korba połączona z trybami. Podczas manualnego kręcenia nią cała skrzynia przesuwa się na tych wałkach owiniętych maglownikiem – do przodu i z powrotem. W tych pozycjach skrzynia unosi się nieco, po to by można wałek wyjąć i ponownie nawinięty włożyć. I tak kilkanaście razy: do przodu i do tyłu, aż babcia uzna, iż jest już dobrze.”

Magiel był miejscem, które chętnie odwiedzano – zawsze można było tu spotkać kogoś znajomego, wymienić się przepisami czy poplotkować. Jak się okazuje bywało tu choćby niebezpiecznie. Gazeta Szamotulska w 1935 roku pisała o wypadkach przy pracy domowej:

Proszek na kartki, fot. ze zbiorów Muzeum Zamek Górków w Szamotułach

„nadchodzi pranie, gosposia poszła do magla. Długo jakoś nie wraca – co się stało? A no zwyczajnie, stanęła pomiędzy ścianą a skrzynią magla, zagadała się na chwilę z sąsiadką i zgruchotała sobie rękę. Ale gdyby magiel był tak umieszczony, ażeby skrzynia była zawsze oddalona od ściany, nie byłoby takich wypadków”.

Maglownik podarowany nam przez mieszkankę Szamotuł jest nie tylko piękny i w bardzo dobrym stanie, ale stał się też pretekstem do tego, by opowiedzieć o czymś niby zwyczajnym a jednak niezwykłym.

Idź do oryginalnego materiału