Wspólna patelnia na dwoje

newsempire24.com 3 dni temu

Dzisiaj znów myślałam o tym, jak dziwnie płynie czas.

Ludziom czasem mija chęć do kłótni. To nie jest już pogodzenie. To koniec. Krzysztof i Jadwiga byli razem dwadzieścia lat. Nie wieczność, ale i nie mgnienie. Najpierw była miłość, potem dzieci, potem niekończące się obowiązki. A potem — zmęczenie. Sobą nawzajem, sobą samym.

Z początku jeszcze próbowali. Kłócili się, godzili, trzaskali drzwiami, próbowali zrozumieć, wybaczyć, wrócić. Ale potem nastała cisza. Głucha, nieprzenikniona. Przestali spać w jednym łóżku. Rozeszli się do osobnych pokoi. Nie wrogowie, ale już nie bliscy. Po prostu dwoje ludzi przypadkiem dzielących to samo mieszkanie. A najgorsze — zaczęli jeść osobno. On — swoje. Ona — swoje. Własne półki, własne talerze. Własne życie. To był koniec. Taki, o którym się nie mówi.

O rozwodzie nikt nie wspominał. Po co? Wszystko było jasne. Krzysztof poznał kobietę w sanatorium. Jeździł tam sam, bez Jadwigi. Ta kobieta, Ewa, była troskliwa, spokojna, cierpliwa. Pisała do niego listy, pytała, jak się czuje, dzieliła przepisami. Jadwiga nikogo nie spotkała. Jej samotność była cicha i ciasna, jak supeł. Ale nie narzekała. Po prostu żyła. Jakby czekała, aż to minie.

Ranki były zawsze takie same. Kuchnia zalana żółtym światłem, zapach taniej margaryny w powietrzu. Jadwiga stała przy kuchence. Na niej — malutka patelniczka. A na patelni — jedno jajko. Nie omlet. Nie śniadanie dla dwojga. Tylko jajko. Małe, jak ta patelnia. Małe, jak ona sama. Stary szlafrok, włosy w nieudanej trwałej. Trzymała łopatkę, choćby nie patrząc na patelnię. Po prostu stała.

Krzysztof wszedł do kuchni. Cicho. Postawił czajnik, chciał nalać sobie herbatę. W środku już wszystko było postanowione. niedługo wyjdzie. Tylko musi zebrać rzeczy. Ale wtedy Jadwiga się odwróciła. Spojrzała na niego z tak bezbronną winą, iż o mało się nie zachwiał.

— Zjesz jajko? — zapytała cicho i podała mu tę maleńką patelnię.

Jakby uderzył w ścianę. Wszystko wróciło. Studencka kawalerka. Jeden materac. Jedna szklanka. Jeden widelec na dwoje. I ta sama dziewczyna w szlafroku, tylko wtedy — śmiejąca się, zuchwała, z grzywką jak u kucyka. Mrugnęła i powiedziała: „Nawet jajko mamy wspólne”.

Opuścił patelnię. Objął ją. Przytulił tak, jak pierwszym razem. I zaczął mówić. Niewprawnie, głupio. Że był głupcem. Że się zagubił. Że zapomniał, iż ona jest jego. Że wszystko, co wydawało się szare, było ważne. Może płakał. Nie widziała — ona taka mała, a on taki wysoki.

Na kuchence wciąż leżało jajko. Żółtko — jak złoty guziczek. Jak znak. Jak ratunek.

Został. Zaczęli jeść razem. Wieczorami milczeli. A potem zaczęli rozmawiać. Ostrożnie. I nie od razu — śmiać się.

…Miłość nie zawsze jest głośna. Czasem mieszka w ciszy. W jednej patelni. W pytaniu: „Zjesz jajko?” Bo jeżeli ci je podają — to znaczy, iż wciąż jesteś potrzebny.

Idź do oryginalnego materiału